W przyszłym tygodniu minie rok odkąd Arabski Fundusz Inwestycyjny wbił flagę podboju i na dobre rozgościł się w Premier League. Newcastle od tego momentu wydało 210 mln funtów na transfery, ale każdy z ich ruchów ma logikę i nieustannie posuwa drużynę do przodu. Eddie Howe po cichu buduje giganta. Sobotnie zwycięstwo nad Fulham (4:1) jeszcze raz pokazało jak duży potencjał bucha na północy Anglii.
Chris Hughton, który dekadę temu trenował Newcastle nie miał racji. Mówił wówczas, że w tym miejscu nigdy nie będzie spokojnie i że na wszelki wypadek lepiej trzymać się poręczy, bo sztorm w każdej chwili może zdmuchnąć cię z planszy. Eddie Howe rok temu dobrze widział do jakiego klubu przychodzi. Znał silne wiatry północy i fakt, że Newcastle w ostatnich siedmiu latach miało pięciu menedżerów. Przychodził do drużyny, gdy ta nie wygrała od jedenastu spotkań. Sam potem dołożył kolejne trzy mecze, ale miesiąc później miał już wszystko pod kontrolę. Dzisiaj zespół jest w zupełnie innym miejscu.
Newcastle ma przede wszystkim spokój. Ostatnio nikt nie psioczył na to, że drużyna na siedem spotkań wygrała tylko jedno. Nikt nie rozpaczał tygodniami, że wypuściła prowadzenie z Manchesterem City albo, że Fabio Carvalho w 98. minucie starcia z Liverpoolem zabrał im punkty. Kibice „The Magpies” są świadomi procesu. Wierzą w Eddiego Howe’a, który latem przedłużył kontrakt tak jakby raz na zawsze chciał oddalić od siebie plotki o przejęciu reprezentacji Anglii.
To też pokazuje jaką markę ma dziś były trener Bournemouth. Czasem można odnieść wrażenie, że za moment zacznie chodzić po rzece Tyne. Dan Ashworth, nowy dyrektor sportowy nie po to porzucał Brighton, by taplać się w dolnych rejonach tabeli. On wie, że razem z Howe’m są w stanie w kilka lat zbudować klub z topu.
Howe latem w końcu przeprowadził całą rodzinę, która dotąd mieszkała na południu w Bournemouth. Zaraz po siódmej rano jest pierwszą osobą na klubowym parkingu. Ma dużo większy spokój niż w pierwszym sezonie, gdy wchodził do szatni przesiąkniętej pesymizmem. Żadna drużyna w historii Premier League, która zaczęła z serią 14 meczów bez porażki, nie utrzymała się w lidze. Howe nie dość, że dał utrzymanie, to jeszcze wdrapał się na jedenaste miejsce.
Dzisiaj, gdy jego drużyna gra przeciwko wspomnianemu Manchesterowi City, nie wygląda jak chłopiec do bicia. Newcastle ma w końcu poukładane tyły, ma mózg w postaci Bruno Guimaraesa, szeroką ławkę młodych i wie jak skutecznie pressować albo w jaki sposób tworzyć akcję za akcją. Mecz z Fulham ułożył się pod nich, bo już na samym początku czerwoną kartkę obejrzał Nathaniel Chalobah. Ale nawet wcześniej Newcastle był czwartą drużyną w lidze, jeśli chodzi o stworzone sytuacje pod bramką. W meczu otwierającym z Nottingham potrafił oddać 23 strzały.
W sobotę było ich niewiele mniej. Kilka razy na drodze stawał Bernd Leno, ale sam nie mógł zapobiec katastrofie, zwłaszcza, że rywale momentami sami wchodzili z piłką do bramki. Rozmach, z jakim Newcastle konstruuje akcje i jak łatwo posyła piłki na piąty metr, jest imponujący. Na Craven Cottage świetnie pracowały skrzydła z Jacobem Murphym i Miguelem Almironem. Warto też zwrócić uwagę w środku pola na Joe Willocka, bo właśnie takimi meczami 23-latek zdobywa coraz większą pewność siebie.
Gdyby porównać obecne Newcastle do tego sprzed roku, to kilka zmian wydaje się oczywistych. Silnym punktem w bramce jest Nick Pope, który w sierpniu wygrał nagrodę za interwencję miesiąca w meczu z Brighton. Ściągnięcie go z Burnley już teraz należy uznać za bardzo dobry biznes. Znakomite wrzutki i duże doświadczenie wnosi Kieran Trippier, pierwszy reprezentant Anglii w „The Magpies” od czasów Androsa Townsenda w 2016 roku.
Widać, że Howe w końcu może polegać na swoich obrońcach i że stworzył tam świetne warunki do rywalizacji. Sven Botman na początku sezonu był przekonany, że wchodzi na gotowe, ale musiał trochę poczekać, żeby zacząć grać od początku. W spotkaniu z Fulham imponował wprowadzaniem piłki do gry, świetnie też blokował rywali. Niżsi o dwie głowy skrzydłowi Fulham co chwilę odbijali się od Holendra.
Oczywiście jest kilka rzeczy, które jeszcze szwankują. Pięć remisów w siedmiu meczach przed przerwą na kadrę spowodowane było tym, że w Newcastle czasami brakuje egzekutora albo zwyczajnej skuteczności. Callum Wilson świetnie wszedł w sezon, ale potem leczył uraz. Wrócił dopiero w sobotę i oczywiście przypomniał się bramką. Howe marzy o sytuacji, by obok niego wystawić Alexandra Isaka, ale ten z kolei wrócił z urazem po meczu reprezentacji Szwecji.
Na razie ciągle oddala się moment, w którym obaj zagrają razem. Idealnie byłoby jeszcze, gdyby wspierał ich Allan Saint-Maximin. Francuz też ostatnio nie grał z powodu kontuzji, choć wcześniej kapitalnie wyglądał w meczu z Manchesterem City (2 asysty) i Wolves (piękna bramka). Gdy Howe będzie miał wszystkich graczy do dyspozycji, a do tego dojdzie świetny środek pola z Bruno Guimaraesem, Willockiem i Joelintonem, to naprawdę już teraz jest to kadra, która może rzucić wyzwanie największym.
Newcastle spokojnie jednak podchodzi do planów na ten sezon. Nie spina zawodników i nie mówi, że już teraz mają wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. Howe chce w styczniu dodać trochę kreatywności do drugiej linii, marzy mu się choćby James Maddison z Leicester City. Cały czas trwa też praca nad tym, by skrzydła dawały więcej liczb. Almiron w meczu z Fulham wysłał pozytywny sygnał, ale rok temu sezon kończył z zaledwie jednym golem.
Teraz Newcastle mocno chce zawalczyć o Mychajło Mudryka, perełkę Szachtara Donieck. Ukrainiec właśnie pokazuje się na wielkie scenie, rozgrywając świetne mecze w Lidze Mistrzów. Jego cena za chwilę wybuchnie, dlatego Howe i Ashworth nie chcą czekać do lata.
Ten zespół coraz bardziej wygląda na sensownie budowaną konstrukcję. Klocek po klocku, z każdym oknem transferowym będzie tylko lepiej. Takie mecze jak na Craven Cottage za chwilę mogą stać się zwykłem dniem w biurze.