„Byłem jak Marco Pantani… prawie martwy”. Droga do życiowej normalności Jana Ullricha

Zobacz również:Nie tylko Rafał Majka. Najlepsze wyniki polskich kolarzy w Wielkich Tourach
Jan Ullrich
Fot. Mike Powell/Allsport via Getty Images

Jego osoba wiąże się z czarnymi czasami farmakologicznych wyścigów zbrojeniowych. Sam również został przyłapany na złamaniu przepisów antydopingowych, choć największych sukcesów mu nie odebrano. Znacznie więcej dołów w życiu Jana Ullricha nastąpiło po skończeniu z kolarstwem. Bójki, groźby czy jazda pod wpływem alkoholu sprawiały, że niemiecka legenda lądowała w nagłówkach mediów w tragicznym kontekście. Dziś cieszy się, że wrócił do normalnego życia, startując w ponad 300-kilometrowym wyścigu.

Jan Ullrich wziął udział w zawodach Grand Fondo Mallorca 312 rozgrywanych na hiszpańskiej wyspie. Poniekąd były to domowe zawody dla Niemca, bo zwycięzca Tour de France z 1997 roku od lat tam mieszka. W jego przypadku nie chodziło o uzyskanie świetnego wyniku, tylko o sam start i dotarcie do mety.

Przez ostatnie lata nazwisko Ullricha wiązało się bowiem ze skandalami i ekscesami. Legenda niemieckiego sportu nie raz traciła nad sobą kontrolę, płacąc wysoką cenę. Człowiek, który na przełomie tysiącleci był jedną z największych reklam naszych zachodnich sąsiadów, stał się persona non grata. Zwycięstwo w TdF czy medale olimpijskie zniknęły w gąszczu oskarżeń o doping i konfliktów z prawem.

PRODUKT NRD

Nikt nie miał prawa spodziewać się, że 25 lat po pierwszym wielkim sukcesie, Ullrich wyląduje w szpitalu psychiatrycznym. Niemiec dorastał do wielkiego kolarstwa w Rostocku, Berlinie i Hamburgu. Pierwsze, miasto rodzinne, pamięta jeszcze małego młokosa ścigającego się na pożyczonym rowerze. Stolica zabrała nastolatka pod pieczę narodowego programu rozwoju. Mowa tu jeszcze o czasach, gdy Berlin podzielony był na dwie części. Z racji pochodzenia Ullrich reprezentował NRD. Gdy „zachodni świat” emocjonował się Tour de France, on i koledzy śledzili Wyścig Pokoju. Ostatnie miasto z kolei ma związek z pierwszymi sukcesami na arenie międzynarodowej.

Trenując w Hamburgu, Ullrich jako dziewiętnastolatek wziął udział w mistrzostwach świata amatorów 1993. Podczas gdy wśród zawodowców w Oslo triumfował młody Lance Armstrong, we wspomnianej wcześniej kategorii zwyciężył Niemiec. Co ciekawe, cztery lata wcześniej, w tej samej odsłonie, na najwyższym stopniu podium stawał Joachim Halupczok. Pomimo triumfu, jeszcze przez kilkanaście miesięcy kolarz pozostawał amatorem. Dopiero na sezon 1995 związał się z rozwijającym się Team Telekom. W koszulce w różowych barwach Ullrich (z przerwą) będzie jeździł przez jedenaście lat.

Niemiec chciał od razu startować w najsłynniejszych wyścigach. Dyrektor zespołu Walter Godefroot studził zapędy. Wysyłał go na mniejsze rangą imprezy, po czym pod koniec sezonu pozwolił mu wziąć udział w Vuelta Espania. Tam Ullrich nie dojechał do mety. Po dwunastym etapie zrezygnował z dalszej rywalizacji. Jak pokazał czas, pierwszy sezon był bojowym chrztem przed walką z najlepszymi kolarzami.

POMAGIER, KTÓRY STAŁ SIĘ ZWYCIĘZCĄ

W sezon 1996 Ullrich wchodził jako nie do końca mocno zweryfikowany talent. Tak bardzo chciał wziąć udział w TdF, że zrezygnował z igrzysk w Atlancie. Dopiął swego i wystartował jako wsparcie dla Bjarne Riisa. To Duńczyk miał być liderem teamu, na którego pracowała reszta. Niemiec stosował się do wytycznych, jednakże od początku sam również pokazywał, co potrafi. Przez pierwsze etapy trzymał się czołowej dwudziestki. Wraz z postępem rywalizacji piął się coraz wyżej, by na końcu etapów górskich znaleźć się w klasyfikacji generalnej tuż za kolegą z zespołu. Jeszcze więcej spekulacji zasiał pierwszy „tourowy” triumf podczas czasówki. To wtedy jeden z największych rywalów Riisa, Miguel Indurain powiedział, że pewnego dnia Niemiec wygra cały wyścig. Ullrich zachowywał pokorę. Podkreślał, że jest tutaj od pomagania Duńczykowi, a nie od walki o końcowe zwycięstwo. Drugą lokatę dowiózł do mety. Telekom świętował dublet na podium.

Założenia na wyścig dookoła Francji w 1997 roku miały być podobne. Ullrich, świeży mistrz kraju, znów miał wspomagać partnera, nawet jeśli dość agresywnie rozpoczął rywalizację. Stare zasady obowiązywały do dziesiątego etapu. Gdy dzień wcześniej Richard Virenque oderwał się stawce, najlepiej zareagował Ullrich i Marco Pantani. Riis dojechał pół minuty za wspomnianą trójką. Na przełomowym etapie Niemiec czuł się świetnie, lecz nie chciał bez pozwolenia atakować. Dopiero zgoda dyrektora udzielona z samochodu uruchomiła pełną moc kolarza. Dojechał do mety minutę przed Pantianim i Virenque'em. Duńczyk ponownie nie potrafił nawiązać tempa. Ullrich objął prowadzenie w wyścigu i wówczas szefowie Telekomu uznali, że od teraz całe wsparcie ma iść dla niego. Po latach Riis w autobiografii „Stages Of Light And Dark” opisywał moment zmiany taktyki w ekipie:

– Ustalono nową hierarchię zespołu, bo nie można było nadążyć za Janem w takiej formie. Dla niego również była to ulga, ponieważ w końcu oznaczało koniec czegoś, co wydawało się niekończącymi spekulacjami. Nie było powodu, żebym okazywał gorycz podczas rozmów z prasą. „Jan był najsilniejszy” — powiedziałem im, po czym dodałem — „nie było to zaplanowane”. Po prostu nie mogłem za nim nadążyć. Cieszę się, że pokazał, jaki jest silny i że nikt inny nie może go doścignąć – wspominał zwycięzca TdF sprzed 25 lat.

Tuż po zmianie taktyki Ullrich jeszcze bardziej zaatakował. Powiększył przewagę do kilku minut nad najgroźniejszymi rywalami. Nawet szaleńcze ataki „Pirata”, jak nazywano zmarłego przed siedemnastoma laty Pantianiego, nie wyrządziły zbyt wielkiej szkody dla pokaźnej przewagi lidera. Niemiec dojechał do mety z przewagą ponad dziewięciu minut nad drugim Virenque'em. Stał się pierwszym przedstawicielem swojej ojczyzny, który wygrał legendarny wyścig, a zarazem najmłodszym zwycięzcą od 1947 roku.

INNE REALIA

24-latek zyskał w Niemczech status gwiazdy. Wybrano go najlepszym sportowcem kraju. Nowa rzeczywistość z ogromną rozpoznawalnością mocno przytłaczała spokojnego kolarza. Jak opowiadał portalowi „Cyclist”, na początku często przebywał poza domem, więc nie zdawał sobie w pełni sprawy z manii, jaka na jego punkcie panuje. Gdy w następnym roku znalazł czas wolny odkrył, że jego życie nie będzie już takie samo.

– Na początku było naprawdę świetnie. Jednak jak to bywa z wieloma rzeczami, historia miała dwie strony. Nagle wszyscy mnie rozpoznawali. Nie mogłem wyjść poza dom bez próśb o rozmowę, zdjęcie i tak dalej. Jestem dość spokojną i zamkniętą w sobie osobą i lubię prywatność, więc była to dla mnie ogromna zmiana – zdradził Ullrich.

Ponownie najważniejszym momentem sezonu było Tour de France i próba obrony tytułu. Początkowo szło całkiem korzystnie, lecz w tamtym roku jeszcze mocniejszy był Pantiani. Pomoc Riisa i Udo Boltsa nie wystarczała. „Pirat” miał przewagę, którą trzymający tempo Ullrich nie potrafił zniwelować. To Włoch wygrał TdF 1998 zwany „Wyścigiem dopingu” („Tour de Dopage”). Tę niekorzystną nazwę edycja sprzed 23 lat zawdzięcza faktowi, że czołówce prędzej czy później udowodniono jazdę na „wspomagaczach”.

Ekipy prześcigały się w oryginalnych pomysłach na szmuglowanie niedozwolonych środków po tym jak na francusko-belgijskiej granicy zatrzymano Willy’ego Voeta, masażystę ekipy Festina-Lotus. W jego samochodzie znaleziono całą gamę specyfików – od amfetaminy, po EPO czy hormon wzrostu, skończywszy na popularnym „teściu”, czyli testosteronie. Oskarżony Voet rok później w książce opisywał między innymi sposoby na oszukanie kontroli antydopingowej. Jeden z „patentów” polegał na… umieszczaniu w odbycie prezerwatywy wypełnionej moczem nieskażonym złymi substancjami.

W CIENIU LANCE’A

Wydawało się, że Niemiec będzie chciał wrócić na francuski tron. Na przeszkodzie stanęła jednak kontuzja kolana. Musiał odpuścić TdF, ale przez to postanowił wystartować we Vuelcie. Pomimo oddechu Igora Gonzaleza de Galdeano na plecach, w końcówce hiszpańskich zawodów Ullrich znów pokazał moc, wygrywając ostatecznie nad Hiszpanem z przewagą czterech minut. Niedługo później dorzucił drugie z trzech mistrzostw świata.

Gdy w 2000 roku powrócił do wyścigu we Francji, zdał sobie sprawę, że oprócz Pantianiego jest jeszcze jeden piekielnie groźny rywal – Armstrong. Rok wcześniej Amerykanin zapisał na koncie pierwszy triumf w najbardziej prestiżowym wyścigu sezonu. Reprezentujący U.S Postal Service nie dał szans ani wtedy, ani przez następne pięć lat. W trzech edycjach tuż za Amerykaninem Tour kończył właśnie bohater tekstu. Choć nie brakowało zażartej walki, to zawsze odbywała się w duchu wzajemnego szacunku. Gdy w 2001 roku podczas jednego z etapów Ullrich miał wypadek, Armstrong zaczekał, aż największy rywal pozbiera się i wróci na rower. Dwa lata później podobnym gestem odwdzięczył się Niemiec.

– Nasza relacja praktycznie nie istniała. Nie rozmawialiśmy dużo, w sumie w ogóle nie mieliśmy żadnego kontaktu. Ale kiedy to robiliśmy, nie brakowało respektu. Lance mówił, że jestem jego największym zagrożeniem. Ja też zawsze traktowałem swoich rywali z równym szacunkiem – opowiadał po latach mistrz olimpijski ze startu wspólnego z 2000 roku.

Lance Armstrong i Jan Ullrich
Fot. Robert Laberge/Getty Images

Pierwsza dekada XXI wieku to początek pozasportowych problemów Ullricha. Będący pod czujnym okiem mediów sportowiec wyemigrował do Szwajcarii. W 2002 roku najpierw pod wpływem alkoholu rozbił swoje Porsche, a miesiąc później podczas leczenia kontuzji wykryto w jego organizmie amfetaminę. Kolarz Team Telekom bronił się, że zażywał ją w celach rekreacyjnych, a nie po to by poprawić wydolność. Przez to, że we wspomnianym momencie nie startował, otrzymał łagodny wyrok – pół roku zawieszenia.

W następnych latach Ullrich nie nawiązał do osiągnieć sprzed lat. Po ostatnim drugim miejscu, najlepszy wynik uzyskał w 2005 roku, gdzie pomimo mocnej kraksy tuż przed startem Tour de France, skończył wyścig na najniższym stopniu podium. Po latach jednak rezultat zostanie skreślony z powodu brania dopingu. Gwoździem do sportowej trumny okazała się „Operacja Puerto”. To akcja hiszpańskich służb, które aresztowały między innymi dyrektora sportowego kolarskiej grupy Liberty Seguros – Manolo Saiza i doktora Eufemiano Fuentesa. Lekarz miał być zamieszany w proceder dostarczania niedozwolonych środków i dokonywania nielegalnych transfuzji krwi. Akcji towarzyszył też wyciek nazwisk kolarzy powiązanych z Hiszpanami. Oprócz Ivana Basso, Alejandro Valverde czy Tylera Hamiltona, w mediach pojawiały się personalia Niemca. Tuż przed startem TdF podejrzanych sportowców wycofano ze startów. Niecałe trzy tygodnie później Team T-Mobile (dawny Team Telekom) postanowił wyrzucić Ullricha z zespołu.

– Jestem bardzo rozczarowany, że decyzji nie przekazano mi osobiście, ale została przefaksowana do moich prawników. Uważam za wstyd, że po tylu latach dobrej i owocnej współpracy oraz po tym wszystkim, co zrobiłem dla zespołu, otrzymuję jedynie faks – napisał w oświadczeniu na swojej stronie internetowej kolarz z Rostocku.

Przez następne miesiące, Ullrich walczył o dobre imię. Początkowo sam stworzył roboczą grupę, która miała pomóc mu wrócić na sezon 2007 do peletonu. Z czasem okazało się, że najpierw rozstał się z prywatną fizjoterapeutką, a później wycofał swoją szwajcarską licencję. Pod koniec lutego 2007 roku oficjalnie ogłosił odejście na sportową emeryturę. „Ani razu nie oszukiwałem jako kolarz” – zarzekał się przy pożegnaniu.

UPADEK LEGENDY

Tuż po oficjalnym rozbracie z profesjonalnymi startami okazało się, że Ullrich mijał się z prawdą. Opublikowane w kwietniu wyniki badań próbek pobranych od kolarza w 2006 roku wykazały zgodność z dziewięcioma woreczkami krwi znalezionymi w gabinecie Fuentesa. Pojawiły się spekulacje, czy nie powinno się odebrać mu złota z Sydney. Zarówno niemiecka, jak i szwajcarska federacja kolarska nie potrafiła udowodnić mu winy. Wyrok tej drugiej podała do apelacji w Sportowym Sądzie Arbitrażowym Międzynarodowa Federacja Kolarska. Pięć lat po oficjalnym zakończeniu kariery, CAS ogłosił go winnym brania dopingu i nakazał „wymazać” wszelkie osiągnięcia od maja 2005 roku.

Już wtedy psychicznie Ullrich był inną osobą niż kolarz, który wygrywał Tour de France w 1997 roku. W 2010 roku wykryto u niego syndrom wypalenia. Gdy zagorzały rywal, Armstrong, wznowił karierę, ten kategorycznie zaprzeczył, jakoby miałby pójść w jego ślady. Rok po wyroku, gdy Lance udzielił słynnego wywiadu Oprah Winfrey, w sukurs jeśli chodzi o brutalną szczerość poszedł też bohater tekstu. Przyznał się do współpracy z Fuentesem, opisując to jako „błąd, którego teraz żałuje”. – W tym czasie prawie wszyscy stosowali środki dopingujące, a ja nie używałem niczego, czego nie używali inni – opowiadał z kolei tygodnikowi Focus.

W jednym momencie oficjalnie runęły sportowe pomniki pary gwiazd. Jako że Ullrich zawsze uchodził za „tego drugiego”, więcej reakcji zebrało wyznanie Amerykanina. – Obaj jesteśmy winni. Nie jestem lepszy od Armstronga, ale też nie gorszy – opowiadał osiem lat temu zawodnik. Z reklamówki niemieckiego sportu stał się czarną owcą narodu. Nie potrafił poradzić sobie z tym psychicznie. Do wspomnianego wypalenia dołączyła depresja. Kolarz szukał lekarstwa w używkach. W 2014 roku po raz drugi w życiu przyłapano go na prowadzeniu pod wpływem alkoholu.

Nałogom towarzyszyły również wybuchy furii. W 2018 roku wtargnął na posesję sąsiada, znanego niemieckiego aktora Tila Schweigera. Ten świętował tuż obok premierę filmu, a na imprezę nie zaprosił Ullricha. Pijany eks-kolarz, niezadowolony z tego faktu, wspiął się na płot i wyzywał wszystkich gości. Zaraz po tym artysta udzielił Bildowi wywiadu, w którym opowiadał o znajomości z mistrzem olimpijskim. Z opowieści wynika, że trzeźwy Ullrich był świetnym kompanem, z którym Schweiger spędzał wiele godzin między innymi na oglądaniu Bundesligi. Pod wpływem stawał się jednak nie do zniesienia.

– W marcu powiedział mojej córce, że chce pobić rekord świata w paleniu papierosów. Palił trzy naraz! Opowiadał, że przerzucił się na kokainę, bo jest mniej szkodliwa niż amfetamina – opowiadał. Zaraz po akcji na Majorce, będąc już we Frankfurcie, Ullrich zaatakował prostytutkę, którą zaprosił do hotelu. Pijany i pod wpływem narkotyków nie wiedział, co się dzieje. To spowodowało, że wylądował w szpitalu psychiatrycznym.

SPORTOWA TERAPIA

Winę za złe występki Ullrich zwalał na problemy osobiste. Rozstał się z żoną, która zabrała ze sobą dzieci. Przypadków ataków fizycznych było więcej, podobnie zresztą jak prób kuracji. Jedna z nich zaprowadziła go do Stanów. W tamtym czasie z pomocną dłonią wyszedł Armstrong. Przyleciał z wizytą na Majorkę wesprzeć dawnego rywala w walce z demonami.

– Trzy lata temu miałem duże problemy, a ty odwiedziłeś mnie. Tak się ucieszyłem, że przyjechałeś. Byłem jak Marco Pantani… prawie martwy. Wracam do zdrowia i mam dobrych przyjaciół. Teraz jestem bardzo szczęśliwy – mówił miesiąc temu Ullrich w programie Amerykanina podczas kolarskich mistrzostw świata.

Według opowieści bohatera tekstu, jego życie wróciło do normy. Odstawił używki i alkohol, stawiając na wodę. Stara się jeść zdrowo i regularnie ćwiczyć. Start w zawodach Grand Fondo Mallorca 312 ma stanowi jeden z argumentów potwierdzających te słowa.

– Byłem młodym człowiekiem z wieloma sukcesami. Myślałem, że wszyscy będą mnie kochać. Nie mogłem zrozumieć, kiedy ludzie się odwrócili. Myślałem, że media to ludzie. Oni nimi nie są – opowiadał z brutalną szczerością portalowi „Rouleur” trzy lata temu.

W szczycie popularności Niemcy stawiały Ullricha w jednej linii z Franzem Beckenbauerem (wspólnie dzierżyli pseudonim „Der Kaiser”), Michaelem Schumacherem, Borisem Beckerem czy Steffi Graf. Jego upadek był jednak znacznie bardziej bolesny niż w przypadku niemieckiego tenisisty. Gdyby nie pomoc najbliższych przyjaciół, być może tytułowe obawy okazałyby się prawdą. Od zera do bohatera. Od bohatera do zera. Teraz Ullrich pomału po raz kolejny odbudowuje wizerunek. Zarówno ten dla opinii publicznej, jak i ten, który codziennie może oglądać w lustrze.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.