Jayson Tatum coraz głośniej puka do elity NBA – a może już do niej należy?

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
NBA: Washington Wizards v Boston Celtics - Jayson Tatum
Fot. Maddie Meyer/Getty Images

Jego debiutancki sezon był tak dobry, że kibice do dziś żartują, że Jayson Tatum ma tylko 19 lat. Wtedy powtarzał to każdy, bo Tatum robił tak duże wrażenie w tak młodym wieku. A skoro postawił sobie poprzeczkę tak wysoko, to dziś ma przed sobą ogromne oczekiwania. I znów zachwyca, co dla fanów Boston Celtics jest wreszcie bardzo dobrą wiadomością.

Nie było w tym sezonie zawodnika, który postawiłby się Stephowi Curry’emu bardziej niż Jayson Tatum. To, co wyczynia ostatnio Curry, jest na kosmicznym wręcz poziomie, jednak w sobotę znalazł godnego sobie przeciwnika w Bostonie. Zdobył co prawda 47 punktów, ale jego rywal niewiele mniej, bo aż 44 oczka. Tym rywalem był Jayson Tatum, a w trwających rozgrywkach żaden inny gracz nie zdobył aż tylu punktów w pojedynku ze Stephem. Dla bostońskiego klubu była to już szósta z rzędu wygrana.

To najlepszy okres dla fanów Celtics w całym sezonie. Ich zespół bańkę w Orlando kończył w finale konferencji, ale wraz z odejściem Gordona Haywarda w Beantown powstała luka, której nie udało się zapełnić. Tatum oraz Jaylen Brown od początku rozgrywek wyglądali dobrze, czekając na powrót kontuzjowanego Kemby Walkera. Ten jednak był początkowo cieniem samego siebie, co w połączeniu z ogromnymi problemami zdrowotnymi Celtów skutkowało kolejnymi porażkami drużyny Brada Stevensa. W pewnym momencie Boston wypadł nawet z najlepszej ósemki na Wschodzie.

W RZĘDZIE Z BIRDEM

Fakt faktem, że gracze Celtics spędzili najwięcej dni na kwarantannie spośród wszystkich drużyn NBA. Wśród zarażonych koronawirusem był także Tatum, który do dziś odczuwa jeszcze skutki choroby. Na początku widać było zresztą, że 23-latkowi brakuje po prostu sił, szczególnie w końcówkach spotkań. Stąd też i Celtom wielokrotnie brakowało w tym sezonie gazu, by w dobrym stylu zakończyć mecz. Dopiero w kwietniu zaliczyli serię wygranych dłuższą niż pięć, wygrywając m.in. z Nuggets, Blazers, Lakers czy Warriors.

W poniedziałek licznik zatrzymał się na sześciu, gdy osłabieni Celtics ulegli u siebie w z Chicago Bulls. Dla Tatuma był to wieczór słodko-gorzki: pierwsze w karierze triple-double, ale tylko 3/17 z gry. W trakcie serii zwycięstw to on był numerem jeden Bostonu. Notował średnio 33 punkty, dziewięć zbiórek i cztery asysty na mecz. Po drodze zaliczył m.in. 53 oczka przeciwko Timberwolves oraz 44-punktowy występ przeciwko Warriors. Po starciu z Wilkami jego nazwisko znalazło się obok Larry’ego Birda, czyli jednej z największych bostońskich legend. To tak jakby potwierdzenie, że cokolwiek robisz, robisz to dobrze.

GRACZ KOMPLETNY

A przecież nazwisko Tatuma od jego debiutanckiego sezonu wymienia się obok Birda bardzo często. Był pierwszym debiutantem Celtics od czasu Larry’ego z 28 punktami w fazie play-off. Rok temu w lutym jako ledwie piąty Celt w historii – obok m.in. Birda – zaliczył calutki miesiąc, w którym notował średnio ponad 30 oczek. To było jeszcze przed pandemią, choć w bańce kontynuował znakomite występy i dotarł z Bostonem aż do finałów konferencji, zapisując na konto przeciętnie 20 punktów, 10 zbiórek i pięć asyst. Jawił się jako gracz kompletny, który nie tylko punktuje i zbiera, ale też coraz lepiej kreuje sytuacje kolegom.

To dlatego Celtics przed startem sezonu 2020/21 bez żadnego marudzenia dogadali się z nim w sprawie przedłużenia kontraktu. Nie mieli innego wyjścia, musieli dać Tatumowi umowę maksymalną. Byli jednak zadowoleni, że mogli to zrobić, mając w pamięci draft w 2017 roku, kiedy to pozyskali skrzydłowego z trzecim wyborem. Dokonali wtedy bardzo ryzykownego ruchu, wymieniając swój wybór numer jeden na trójkę 76ers. Główny powód? Nie wierzyli w Markelle'a Fultza – pewniaka do jedynki – a na szczycie swojej listy życzeń mieli właśnie Tatuma.

BLIŻEJ OBRĘCZY

Dziś 23-latek pretenduje do miana najlepszego gracza tamtego draftu. Już w debiutanckim sezonie pokazał, że potrafi robić dwie rzeczy: atakować obręcz i rzucać za trzy. Idealny przepis na sukces, choć jeszcze przed draftem mówiono, że rzut z dystansu jest jego słabą stroną. Nic bardziej mylnego – Tatum już jest szósty na liście graczy Celtics z największą liczbą trafień za trzy w historii klubu. W przyszłym sezonie powinien wyprzedzić w tym względzie Birda. Jego step-back trójka to jedna z najgroźniejszych broni w arsenale bostońskiej drużyny, z której Tatum chętnie i często korzysta.

Od kilku tygodni wrócił także do grania znacznie bliżej obręczy. Dużo częściej atakuje kosz, a to przynosi znakomite efekty. Więcej łatwych rzutów, więcej wizyt na linii rzutów wolnych. Łącznie aż 102 z jego 125 prób w trakcie 6-meczowej serii zwycięstw Celtics były albo rzutami z pomalowanego, albo rzutami zza łuku:

23-latek wraca więc do tego, co działało dla niego najlepiej, a na czym opiera się dzisiejsza NBA. Jednocześnie nadal pozostaje wielkim zagrożeniem na półdystansie (momentami naprawdę przypomina Kobego Bryanta w rzutach z odejścia). Na dodatek wciąż wygląda coraz pewniej z piłką w rękach, notując najlepsze w karierze 4.3 asysty na mecz.

MŁODZI ZA KIEROWNICĄ

Wszystko to – w połączeniu z rozwojem Jaylena Browna, którego podobnie jak Tatuma stać na zdobycie 40 punktów niemal każdej nocy – spowodowało zmianę roli Kemby Walkera. Rozgrywający ściągnięty do Bostonu latem 2019 roku za maksymalne pieniądze niejako z przymusu musi usunąć się w cień. Kierownicę przejęli młodsi, a 30-latek o statusie all-stara musiał dostosować się do nowej sytuacji. To już nie jest Charlotte, gdzie przez lata był twarzą organizacji. Problemy z kolanem dodatkowo wyhamowały karierę Walkera, ale powoli coraz lepiej odnajduje się on u boku młodych liderów Celtics.

To wciąż jednak oni – a więc Brown oraz Tatum – wyznaczają granice potencjału bostońskiej drużyny. Nie jest zresztą przypadkiem, że za lepszą grą Tatuma poszły także lepsze wyniki Celtów, choć duży wpływ na to miało także więcej zdrowia w bostońskich szeregach. Nareszcie kibice z Bostonu mogą więc nieco odetchnąć i z nadzieją patrzeć na fazę play-off, gdzie ich drużyna może namieszać. W szczególności, że przecież Brown i Tatum zebrali w poprzednich latach sporo doświadczenia i udowodnili już, że na wielkiej scenie czują się jak ryby w wodzie, nie stroniąc wcale od błysku fleszy w ważnych momentach.

RANKINGI NIE GRAJĄ

Dla Tatuma kolejne tygodnie będą idealną okazją do tego, by przypomnieć ekspertom o swojej wartości. Nie tak dawno ESPN umieściło skrzydłowego Celtics na piątym miejscu listy graczy z największym potencjałem w NBA. Bobby Marks, jeden z oceniających, z jakiegoś powodu 23-latka miał na swojej liście dopiero na lokacie numer 15. W rankingu zaznaczono, że pod uwagę brano nie tylko obecne umiejętności, ale też perspektywy. W związku z tym bardzo wysoką pozycję zajął na przykład LaMelo Ball, który za pasem ma dopiero 41 spotkań.

Tymczasem Tatuma jak najbardziej stać na dalszy rozwój, co udowadnia w trwających rozgrywkach. I przypomina, że rankingi nie grają. Nie ma już 19 lat, ale w swoim czwartym sezonie w NBA może pochwalić się dwoma wyborami do Meczu Gwiazd. Na dodatek za każdym razem poprawiał się nie tylko statystycznie, ale też pod względem umiejętności czy niegasnącej i ciągle rosnącej pewności siebie. Wspólnie ze starszym o rok Brownem dopiero pukają do elity, o czym w Bostonie – tym bardziej w trakcie takiego sezonu – powinni pamiętać. Szczególnie że obaj mają szansę zagościć w tej elicie na długi czas.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.