Jazz w wolnych chwilach. Bruno Fernandes i jego pierwszy taniec z Premier League

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
BrunoFernandes-1250725586.jpg
Fot. Glyn Kirk/ Pool via Getty Images

Wkroczył do Premier League z takim hukiem, jakby nigdy nie słyszał o słowie aklimatyzacja. Kiedyś zdrajca, potem wybawiciel, za jakiś czas pewnie legenda. Bruno Fernandes jest jak boiskowy podróżnik z metafor Jorge Valdano: nigdzie się nie spieszy, podziwia widoki, a na końcu i tak wygrywa wszystko jak leci.

Dla takich jak on stworzono futbol. To jest jazz w wersji kopanej: z poszanowaniem struktury, fantazją i demonstracją wolności. Michael Cox z „The Athletic” zauważył niedawno, że Portugalczyk wymyka się nawet liczbom. Trudno zmierzyć jakość gry, kiedy piłkarz stoi, a Fernandes stać i dreptać uwielbia. Paradoksalnie wtedy jest najgroźniejszy. Gdy dostaje piłkę, najpierw niespiesznie ją trąci, potem zerknie, gdzie są koledzy – czasem potraktuje ich jak bandy bilardowe, a czasem wciśnie pauzę na kilka sekund i zaprosi wszystkich do tańca.

BĘDZIESZ LEGENDĄ

Można czasem odnieść wrażenie, że to piłkarz jakby specjalnie skrojony pod youtubowe kompilacje nastolatków. Wykonany z miejsca rzut wolny z Manchesterem City – ciach. Bezczelne kręcenie Matsem Ritsem w meczu z FC Brugge – znowu ciach. Nawet gol z Brighton, gdy przebiegł 93 metry w 11 sekund od razu zapisał się w historii, bo tak szybko podczas kontry nie zasuwali dekadę temu ani Cristiano Ronaldo, ani Wayne Rooney. Portugalczyk z Old Trafford przywitał się w lutym, a już teraz można siąść i zmontować na jego temat piękne video.

Fernandes to zjawisko. Rzadko zdarza się, żeby pojedynczy piłkarz tak szybko i tak mocno wpłynął na zespół: jego odwagę, wyrazistość, zwykłą wiarę, że mając kogoś takiego w składzie po prostu może się udać. W Manchesterze United nie przegrał jeszcze meczu. Dwa razy z rzędu dostał nagrodę gracza miesiąca, a udział w 13 golach w 10 pierwszych spotkaniach hula po Internecie jako rekord ligi. Ostatnio w stołówce w Carrington usłyszał zdanie: „W twoim wieku Ronaldo robił to i tamto”. A on nie chce być jak Ronaldo. Buduje własną legendę. Przyśpiewkę na swój temat usłyszał już po dwóch dniach, a potem z uśmiechem powtórzył ją przed kamerami Sky Sports.

Od kiedy pamięta, słyszy o sobie, że jest ekstrawertykiem. Nie chowa głowy w piasek. Już samą postawą ciała mówi: dajcie mi piłkę, będzie dobrze. Szybko znalazł nić porozumienia z Paulem Pogbą i zaprzyjaźnił się z Diogo Dalotem. Ten ostatni mówi: „Bruno zachowuje się, jakby był tu dwa lata”. Ole Gunnar Solskjaer z kolei powtarza anegdotę jak Portugalczyk zaraz po przybyciu do ośrodka uparł się na trening, choć piłkarzy nie było w klubie. Argumentował to zbliżającym się debiutem z Wolverhampton. Pół godziny później wyszedł na murawę wraz z trenerem od przygotowania fizycznego.

LEPSZY NIŻ ZIELIŃSKI

Cristiano Giaretta ma 52 lata. Jest dyrektorem sportowym w CSKA Sofia, ale ostatnio jedyne o, co pytają go dziennikarze to Bruno Fernandes. Porównuje go nawet do naszego Piotra Zielińskiego. Z jedną różnicą: „Piotr jest nieśmiały i długo się zastanawia, a Bruno jest bezczelny”. Znają się prawie dziesięć lat. Giaretta sprowadzał Fernandesa do włoskiej Novary, gdy ten miał 17 lat.

Mówiono o nim wtedy, że to mały Rui Costa, wychowany w biednej, przemysłowej dzielnicy Gueifães, dziesięć kilometrów od Porto. Giaretta znał historie, jak trafił do Boavisty, ponieważ rodzice nie mieli prawa jazdy, a klub w odróżnieniu od FC Porto zaproponował mu minibusa. Dobrze wiedział, że bezrobotny ojciec piłkarza za chlebem wyemigrował do Szwajcarii. Fernandes słysząc o lepszym, włoskim świecie długo się nie zastanawiał. Trafił do Serie B, a parę miesięcy później z „Mini Rui Costy” stał się „Maradoną z Novary”. Zarabiał 1200 euro miesięcznie.

Giaretta porównuje go do boksera: zawsze szuka u rywala najsłabszego punktu, a potem nieoczekiwanie zadaje decydujący cios. Jest sprytny, sporo ryzykuje, do tego nie warto stawać mu na odcisk, bo złość automatycznie zamienia w paliwo. We Włoszech spędził pięć lat. Zaczynał od oblepiania pokoju karteczkami z napisami „tavolo” (stół) i sedia (krzesło), kończył jako numer 10 w Sampdorii, wcześniej kojarzonym z Roberto Mancinim. W międzyczasie było też Udinese, w sumie trzy sezony. To tam Antonio di Natale wygłosił słynne zdanie: „Wkurza mnie Fernandes, bo jest młody, a ma większe umiejętności niż ktokolwiek z nas”. Zarabiał już wtedy trzy razy więcej niż w Novarze, a na treningi przyjeżdżał Smartem.

OTWIERACZ DO PUSZEK

W Portugalii o takich jak on mówią, że to otwieracze puszek. Będą dreptać, szturchać, a na końcu rozmontują każdą obronę. Salvador Agra, były piłkarz Legii, który poznał Fernandesa w reprezentacji młodzieżowej opowiada, że nie zna drugiego gracza z taką wyobraźnią. Miał to już w Portugalii, udoskonalił we Włoszech, a potem wrócił do kraju jako dojrzały gracz i pokazał to na wielkiej scenie.

Przychodził jako zagadka, gość za niecałe 9 mln euro, który na dobrą sprawę w Portugalii nie istniał. Mówiono o nim, że wygląda jakby palił dwie paczki dziennie i zarywał noce, a on po prostu taki był. Chudy, lekko przygarbiony, typ piłkarza, którego na podwórku dowołujesz w ostatniej chwili, gdy brakuje jednego. Diogo Pombo, dziennikarz „Expresso” nazywa go magnesem. Wspomina akcje, gdy Fernandes zbierał od kolegów piłkę i zawsze miał na nią pomysł. Gwiazdą był już w pierwszym sezonie, choć drużyna nie zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów, a rozgniewani kibice wtargnęli do ośrodka Alcochete.

Był maj 2018 roku, grupa pięćdziesięciu osób miała w ręku noże i kastety. Świat obiegło zdjęcie Basa Dosta, który wrzucił na Instagram rozciętą głowę. Po tym jak kilka osób w klubie zostało zaatakowanych, siedmiu zawodników poprosiło o rozwiązanie umowy. Wśród nich był również Fernandes. Został nazwany zdrajcą, choć w sierpniu, po odejściu prezydenta Bruno de Carvalho, wrócił do Lizbony i zagrał sezon życia. Mając w garści dwukrotną podwyżkę, pokazał futbol jak za najlepszych lat Krasimira Bałakowa, albo Mario Jardela. Nikt nie stawiał go na półce z Cristiano Ronaldo, bo ten uciekł ze Sportingu jeszcze zanim rozbłysł.

Fernandes miał w tamtym momencie wszystko: status gwiazdy ligi, statuetkę piłkarza sezonu i nieprawdopodobne statystyki: 32 gole i 18 asyst we wszystkich rozgrywkach. Żaden europejski pomocnik w historii nie wykręcił takich liczb w jednym sezonie. W wywiadach opowiadał, że wzoruje się na Ronaldinho, stąd te ruchy „fawelarza” i niekończący się uśmiech. Nigdy nie dobijał się do bycia liderem, po prostu któregoś dnia nim został. Anotnio Tadeia, portugalski dziennikarz, wspomina jak rugał kolegów z drużyny, gdy widział, że odpuszczają. Kiedyś starł się z Marcosem Acuną. Innym razem do prasy wyciekło nagranie, gdzie otwarcie mówi o kolegach: „Jeśli nie chcą tu być, to niech spieprzają”.

WULKAN EMOCJI

Ole Gunnar Solskjaer parę razy słyszał to pytanie. Za każdym razem odpowiadał tak samo: „Dobrze znamy jego osobowość, odrobiliśmy lekcje”. Fernandes nie jest z tych, co będą przepraszać, że żyje. Na tym zresztą polega jego wartość dodana. To gość z nutką arogancji, świadomy swoich umiejętności i zarażający resztę. Charakter pokazał już po dziesięciu minutach debiutu z Wolverhampton, gdy w fizycznym starciu powalił na ziemię Joao Moutinho. Kibice mlaskali z zachwytum. Właśnie tego nerwu brakowało Manchesterowi. Fernandes już po dwóch miesiącach w Anglii potrafił odpyskować Pepowi Guardioli, a w Portugalii do dziś wspominają, jak próbował zdemolować drzwi na Estadio da Bessa, obiekcie Boavisty. To była druga, inna twarz 25-latka. „Pierdol się. Zapłacę za te drzwi” rzucone do ochroniarza cytowały wszystkie media w Portugalii.

On sam jest tego świadomy. Kiedyś w „Recordzie” opowiadał o stanie flow. Że gdy wchodzi do gry, wszystko inne nie ma znaczenia. Jest boisko i emocje, które w nim kipią. W Sportingu śmiano się, że nawet rzuty wolne ćwiczy, jakby od tego zależało życie. Po meczach wszystko jeszcze raz analizuje na video – czasem nawet o trzeciej rano, taki ma charakter. Manchester dobrze wiedział, kogo kupuje. To nie było błąkanie w ciemnościach. Solskjaer szukał lidera i w końcu go znalazł.

Fernandes, gdy pierwszy raz odebrał telefon od agenta i usłyszał nazwę Old Trafford, autentycznie się rozpłakał. Cyril Théréau, były kolega z Udinese powiedział niedawno w „L’Equipe”: „To jest niesamowite. On od początku mówił nam, że kiedyś zagra w wielkim klubie”. Manchester zapłacił za niego 55 mln funtów, ale kolejne 10 dołoży, jeśli klub awansuje do Ligi Mistrzów, a następne 15 w przypadku wygrania Złotej Piłki. W perspektywie kilku lat nie są to wcale cele z kosmosu. „On ma to coś, co miał Rooney, albo Cantona – powiedział niedawno Paul Scholes. Podobnie twierdzą Ryan Giggs, Andy Cole, nawet Roy Keane. Bruno Fernandes podbija Premier League. Najlepsze dopiero przed nami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.