Pod wieloma względami Los Angeles Clippers zyskali w tegorocznej fazie play-off najwięcej. Zmazali przede wszystkim wielką plamę z zeszłego sezonu. Do tego narysowali jeszcze kilka pięknych obrazków i napisali parę znakomitych historii. Koniec końców tak blisko mistrzostwa jeszcze nigdy wcześniej nie byli. Decyzja o tym, czy pisać kolejne rozdziały, należy już tylko do Kawhi Leonarda.
Zakończył się najlepszy sezon w dziejach Los Angeles Clippers. Pierwszy raz udało im się przejść drugą rundę, a prowadzeni przez Paula George’a wygrali nawet dwa mecze finałów konferencji. Byli jedną z najciekawszych narracji w całej lidze, szczególnie gdy zwyciężali nawet po kontuzji Leonarda. Bilans czterech zwycięstw i czterech porażek w ośmiu starciach z Utah Jazz oraz Phoenix Suns już bez swojego lidera robi duże wrażenie. Koniec końców to Słońca zameldowały się w finale.
Można mieć jednak wrażenie, że Clippers zrobili w tegorocznych playoffs mnóstwo dobrego dla siebie. Przed rokiem po raz kolejny wystawili się na pośmiewisko, przez co zdawało się, że mityczna klątwa ciążąca nad LAC być może rzeczywiście jest prawdziwa. Najwięcej cęgów zebrał Paul George, choć kozłem ofiarnym zrobiono Doca Riversa. Jak się okazało, zmiana trenera wyszła Clippers na lepsze. Tyronn Lue udowodnił, że po zejściu z pleców LeBrona Jamesa potrafi się samodzielnie całkiem nieźle poruszać.
LUE JAK BELICHICK
To on jest dziś jednym z bohaterów zespołu, który dwukrotnie w tegorocznej fazie play-off odrabiał straty 2-0 w serii. Clippers dokonali tego jako pierwsza drużyna w historii. Lue potrafił zresztą nie tylko zapanować nad szatnią i dać jej potrzebny w trudnych chwilach spokój, ale też odpowiednio reagować i wprowadzać zmiany. Niskie ustawienia przeciwko Mavs i zamiana Ivicy Zubaca na Nicolasa Batuma pozwoliły ograć Dallas. W kolejnej rundzie tajną bronią na Goberta i Jazz okazał się z kolei Terrence Mann.
To m.in. jego trójki w meczu numer sześć przeciwko Utah obnażyły słabość defensorów obwodowych Jazz (a niekoniecznie Goberta, który nie mógł być w dwóch miejscach naraz) i dały ekipie z Los Angeles awans. Lue żonglował wysoką i niską piątką w zależności od potrzeb. Raz udało się wygrać z Suns z pomocą Zubaca, a raz z Marcusem Morrisem na pozycji numer pięć. Zawodnicy Clippers na Lue mówili więc nawet per Bill Belichick, nawiązując do legendarnego już dziś szkoleniowca New England Patriots z ligi NFL.
NAJWIĘKSZY WYGRANY
Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że największym wygranym tych playoffs wśród graczy Clippers był Paul George. W każdym z 19 rozegranych spotkań zdobył co najmniej 20 oczek. Nikt inny nie spędził na parkiecie tylu minut, co on. Skrzydłowy szczególnie dobrze wypadł już po kontuzji Leonarda – który do tego momentu był jednym z najlepszych zawodników całej fazy posezonowej – gdy to na PG13 spadła większa odpowiedzialność. Przed rokiem wyśmiewany z każdej strony, tym razem niemal nie było czego mu wytknąć.
Można wspominać przestrzelone rzuty wolne w kluczowych momentach serii z Suns, ale rację miał Lue, gdy uspokajał swojego zawodnika, przypominając mu, że bez niego drużyny z Los Angeles na tym etapie i tak by już nie było. Za to także trzeba szkoleniowca Clippers chwalić. Pod względem mentalnym przygotował i wpływał na swój zespół dużo lepiej niż jego poprzednik. Koniec końców Doc Rivers także w Filadelfii drugiej rundy nie przeskoczył, podczas gdy Clippers wreszcie się to udało – pierwszy raz w 51-letniej historii klubu.
KUSZENIE LEONARDA
Mogłoby się więc wydawać niemal pewne, że Kawhi Leonard w Los Angeles pozostanie, a w przyszłym roku Clippers spróbują raz jeszcze. Tym razem z nadzieją, że dopisze im zdrowie. Wszak w tegorocznej fazie play-off nie mogli też skorzystać z usług Serge’a Ibaki (podkoszowy zmagał się z urazem pleców), a to na niego wydali w ubiegłym roku wyjątek mid-level. Sęk w tym, że Kawhi z klubu może odejść, bo ma w kontrakcie opcję gracza. Już mówi się nawet, że w kolejce po niego ustawiają się Mavericks oraz Heat.
Ci pierwsi mają nie tylko Lukę Doncica, ale też nowego generalnego menadżera w osobie Nico Harrisona. Były człowiek Nike w czasie pracy dla giganta z Oregonu zdążył wyrobić sobie dobry kontakt z wieloma zawodnikami, w tym także z Leonardem. Z kolei Heat kuszą przede wszystkim możliwością gry z Jimmym Butlerem. Ten miał być wysoko na liście wymarzonych kolegów z zespołu Leonarda, gdy dołączał do Clippers. Ostatecznie z tej listy do Los Angeles trafił George, co zresztą kosztowało LAC mnóstwo wyborów w drafcie.
CEŃ ZDROWIE SWOJE
Leonard kilka miesięcy temu kupił sobie co prawda nowy dom w Los Angeles, ale nie musi to wcale nic oznaczać w kontekście jego przyszłości w klubie. W teorii powrót na co najmniej kolejny rok po takim sezonie wydaje się najlepszą dla niego opcją. Z drugiej strony warto pamiętać o tym, że Kawhi swego czasu miał też idealną sytuację w San Antonio. Zdawało się, że poprowadzi kolejną dynastię Spurs, a tymczasem ci musieli go wytransferować, gdy po kontuzji zaczęło się robić nieprzyjemnie między nim a klubem.
Poszło przede wszystkim o podejście do zdrowia zawodnika, dlatego fani Clippers nie mogą dziś spać spokojnie, skoro także przy okazji tegorocznej fazy play-off pojawiały się raporty, wedle których Kawhi miał nie być zadowolony z tego, jak wygląda współpraca sztabu medycznego z jego ludźmi. Ostatecznie LAC do końca nie wykluczyli ewentualnego powrotu skrzydłowego do gry. Nie podano również, co tak w zasadzie się z Leonardem stało. Można przypuszczać, że najgorszego scenariusza – zerwania więzadła ACL – udało się uniknąć.
TRANSAKCJA WIĄZANA
Ekipa ze Staples Center nie ma w tej chwili innego wyjścia: musi liczyć na to, że Kawhi w Los Angeles pozostanie. Dla domknięcia transakcji wiązanej – bo bez George’a nie byłoby Leonarda – oddała wybory w pierwszej rundzie draftu w latach 2022, 2024 oraz 2026, a do tego prawo do zamiany wyborów w 2023 i 2025 roku. Tegoroczny pick wciąż ma u siebie, ale może go wymienić dopiero po wybraniu już jakiegoś zawodnika. Tymczasem taka właśnie wymiana to jeden z niewielu sposobów na to, by Clippers wzmocnili skład.
Do tego dochodzi kilka trudnych decyzji odnośnie do obecnego zespołu. Tylko dziewięciu zawodników ma kontrakt na przyszły sezon, a do tego Leonard oraz Ibaka mają opcje gracza. Warto w tym miejscu dodać, że Kawhi finansowo lepiej wyjdzie na przyjęciu tejże właśnie opcji (wartej 36 milionów dolarów) i podpisaniu nowej umowy dopiero za rok, gdy Clippers będą mogli mu zaoferować ponad 180 milionów za cztery lata gry. To oczywiście przy założeniu, że będzie dalej chciał reprezentować LAC.
NA BIEDNEGO NIE TRAFIŁO
Gdyby tak się rzeczywiście stało, a z opcji gracza skorzystałby również Ibaka, to Clippers w przyszłym sezonie jedenastu graczom płaciliby około 150 milionów, czyli byliby grubo ponad kreską podatku. A co z Reggiem Jacksonem, który świetnie spisał się w fazie play-off? Kontrakt wypełnił też Batum, choć jemu akurat w przyszłym roku płacić będą jeszcze Charlotte Hornets. W związku z tym w Los Angeles mogą liczyć, że Francuzowi na szczególnie dużych pieniądzach nie będzie zależało. Na biednego jednak nie trafiło.
Właścicielem klubu jest wszak Steve Ballmer, czyli jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Jego majątek szacowany jest na jakieś 94 miliardy dolarów. On akurat nie powinien mieć problemu z płaceniem podatku od luksusu… Najlepszym tego dowodem było choćby przedłużenie umowy Luke’a Kennarda o wartości 64 milionów za cztery sezony. Kennard w pewnym momencie fazy play-off wypadł tymczasem nawet z rotacji. Wiele wskazuje na to, że LAC mogą poszukać wymiany dla 25-latka w trakcie przerwy między sezonami.
POSZUKIWANIE HAPPY ENDU
Nie należy także wykluczać wymiany George’a, ale to chyba tylko w sytuacji, gdy zażąda tego Kawhi – a dobrze wiemy, że Clippers wpatrzeni są w niego, jak w obrazek. Na rynku transferowym pojawiają się bowiem inne gwiazdy. Wśród nich także Damian Lillard, choć oficjalnie żądania transferu z Portland jeszcze nie ma i nie wiadomo, czy będzie. Zdaje się jednak, że fani LAC najchętniej zobaczyliby w przyszłym sezonie z powrotem ten sam zespół, który zdążyli w ostatnich tygodniach pokochać.
W praktyce o wszystkim zadecyduje Kawhi – od niego w L.A. zależy w tym momencie najwięcej. To on może dać zielone światło na kontynuację całego projektu i próbę dopisania kolejnych rozdziałów do pięknej historii o wytrwałości i charakterze, która na razie nie doczekała się szczęśliwego zakończenia.
Poszukiwanie tego happy endu nie będzie łatwe, tym bardziej że nie tylko LAC dopadły w tym roku problemy zdrowotne. Ale zanim Clippers wyruszą w tę podróż, trzeba jeszcze zebrać drużynę. No i zapytać o zdanie Leonarda.