You’re really something, Margot Robbie. It’s incredible you got as far as you have with your obvious physical disadvantages. That’s pure talent there - te ironiczne słowa Jima Carreya w program The Graham Norton Show wywołały falę krytyki. Ale może warto się nad nimi pochylić?
Oczywiście komentarz aktora, sugerujący, że za jej sukcesem stoi przede wszystkim uroda, jest przeginką, ale może stanowić też punkt wyjścia do dyskusji o tym, w jakim stopniu niezwykła popularność Margot Robbie wynika z jej talentu.
Dziś do polskich kin trafił najnowszy film z jej udziałem, czyli Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn). To pierwszy film, nie tylko od DC, w którym superbohaterami są same kobiety. A grana przez nią Harley Quinn jest tu potraktowana nieco z przymrużeniem oka i sporą dawką humoru. Już w Legionie Samobójców uwspółcześniono wizerunek komiksowej postaci i efekt był bardzo dobry, nawet jeśli sam film nam się nie podobał. Rola Robbie to jedyny jasny punkt Suicide Squad. Tylko ona dopasowała się do konwencji filmu, jest zabawna, brawurowa, kradnie reszcie ekran za każdym razem, gdy się na nim pojawia. Ocenianie jej roli tylko przez pryzmat seksowności jej postaci jest nie w porządku - pisaliśmy trzy i pół roku temu. Image nowej Harley Quinn okazał się wielkim hitem, a drugim tak często kopiowanym stylem w komiksowym uniwersum jest chyba tylko look Jokera.
Poza tym była m.in. superseksowną partnerką Wilka z Wall Street, superseksowną początkującą złodziejką w Focus, superseksowną Sharon Tate w Pewnego razu... w Hollywood i superseksowną adeptką dziennikarstwa w Gorącym temacie. Nie chcemy umniejszać jej sukcesów, ale trzeba przyznać, że w filmach często ukazuje się jednostronne podejście do jej wizerunku, czyli kobiecość, atrakcyjność i zmysłowość.
Ważnym wyjątkiem była za to Ja, Tonya. I mamy wrażenie, że to jedyny film, w którym do Robbie twórcy nie podeszli jako do ikony piękna, a po prostu dobrej aktorki. Jako Tonya Harding jest prowincjonalną łyżwiarką, która osiąga ogromne sukcesy na lodzie, równocześnie - niemal dosłownie - idąc po swoje po trupach do celu. W roli popadającej w coraz większe szaleństwo Tonyi Harding Margot była tak dobra, że prawie otarła się o Oscara. I wcale nie zrobiono jej tam na bóstwo. Ot, zwykła dziewczyna z tłumu.

Szydera Jima Carreya była słaba, nie zapominajmy jednak, że jest to aktorka, która rzadko wychodzi ze swojego opakowania i wciela się w role, które nieco mniej pasują do jej wizerunku. Tylko czy można mieć do Margot pretensje o to, że po prostu jest ładna? Tu raczej krytyka powinna popłynąć w stronę Hollywood, które nie ma pomysłu na to, jak wykorzystać jej talent. A ten ewidentnie posiada; ile znacie aktywnych aktorek, które w wieku 30 lat mają już dwie nominacje do Oscara? Trudno się jej dziwić, że przyjmuje propozycje intratne, opierające się na jej urodzie. Za chwilę okaże się, że pojawi się jakaś młodsza Margot Robbie i producenci zaczną zabijać się o nią.
Swoją drogą nieco zapomniany już Jim Carrey powinien dobrze wiedzieć o tym, jak działa ten biznes...
