Miesiąc temu wydał nową płytę, za chwilę będzie promował ją koncertem na Open'erze, a w międzyczasie znalazł chwilę, żeby sobie z nami o niej pogadać.
Chyba nie przyzwyczajasz się za bardzo do pseudonimów artystycznych...
Haha, to prawda! Zaczynałem jako Lip, potem doszły zespoły Snowwhite i Love Cake, jeszcze później nagrywałem pod szyldem Christian TV, a na dzień dzisiejszy wydaję już jako JMSN. Razem z tym zmieniała się moja muzyka - po prostu dorastałem i stale się rozwijałem. Nigdy nie bałem się zmian, więc te transformacje przebiegały spontanicznie i naturalnie.
Pamiętam, jak zretweetowała cię Britney Spears...
Tak, ale, co ciekawe, wtedy byłem bardzo niezadowolony z tego, co tworzyłem. To było chwilę przed przemienieniem się w JMSN-a.
Inspiracją była whisky?
Zgadłeś. Alkohol jest bezpośrednio powiązany z moją twórczością, no i oczywiście z kobietami, o których śpiewam. Wiele z moich piosenek powstało na bazie mojej relacji z nimi. Na początku mojej kariery miałem niskie poczucie własnej wartości, byłem na maksa nieśmiały, ale potem to się zmieniło. Choć jest wiele utworów, które powstały przez inspiracje życiowymi sytuacjami, to kobiety zawsze były mocną składową moich muzycznych poczynań.
A propos tych sytuacji - był jakiś moment w życiu, który dał ci szczególnie mocnego kopa?
Chyba wtedy, kiedy wyrzucono mnie z wydawnictwa. Z jednej strony byłem kompletnie spłukany, a z drugiej chciałem wykorzystać moment, stać się niezależnym artystą i tworzyć dalej. I tak powstał JMSN.
Dlaczego cię wyrzucili?
To proste, nie spodobały im się moje nowe kawałki i ogólnie nowy pomysł na twórczość.
Przygodę z muzyką zacząłeś jako dzieciak...
Miałem wtedy 10 lat, pamiętam, że wujek pożyczył mi gitarę. Wybrałem się na parę lekcji muzyki, ale nie zostałem tam na dłużej. Cały czas ćwiczyłem w domu, katowałem kawałki Jimiego Hendrixa. Dziś brzmię trochę inaczej niż on, ale myślę, że jeśli chodzi o styl gry na gitarze to trochę jesteśmy do siebie podobni.
Wiele razy powtarzałeś, że twoją największą fanką jest mama. Jak bardzo pomogło ci jej wsparcie?
Na pewnym etapie to wsparcie było bardzo pomocne. Mama nigdy nie była moją managerką, ale lubiła dzwonić do różnych wydawnictw i wysyłać do nich moją muzyki. To w sumie dzięki mamie spotkałem później ludzi, z którymi podpisałem kontrakt.
W swojej twórczości często przecinasz się z raperami. Którą z tych kolaboracji uznałbyś za najistotniejszą?
Zdecydowanie Kendrick Lamar. Tworząc muzykę samemu jestem kompletnie wolny, od początku do końca robię wszystko sam. Praca z raperami jest dużo łatwiejsza, nie muszę grać na instrumentach, pisać długich zwrotek, nie muszę samemu wymyślać całego utworu, wystarczy tylko, że dośpiewam swoją partię. W tym wszystkim nie ma wtedy zbyt dużej presji.
A dlaczego poza robieniem muzyki kręcisz też sam swoje klipy? Tu nie czujesz presji?
Uwielbiam reżyserować! Choć znacznie trudniej jest wymyśleć koncept na film niż na kawałek, wciąż sprawia mi to ogromną przyjemność. Staram się wycisnąć z taśmy filmowej wszystko, co tylko jest możliwe. Kiedy tworzę film, zawsze staram się sobie to najpierw zwizualizować. Ale efekt końcowy zawsze jest różny od tego, jak sobie to wcześniej zaplanowałem.
Można to zauważyć choćby przez pryzmat okładek twoich albumów – choć wszystkie są pełne kolorów, to każda jest inna na swój sposób. Co się za nimi kryje?
Wszystkie te covery dotyczą momentów, w których akurat się znajdowałem. Każda sytuacja i każde odczucia to inny kolor. Właśnie dlatego tak bardzo się od siebie różnią.
Opowiesz o nich coś więcej?
Kolor czerwony w moim pierwszym albumie, który stworzyłem już jako JMSN – †Priscilla† - oznacza niebezpieczeństwo, cierpienie i krwawienie. Kolejny krążek, †Pllajë† – był czymś pośrodku, pomiędzy tym, co było wcześniej, a co przyszło wraz z kolejnym projektem – JMSN. To właśnie wtedy poczułem się trochę bardziej wolny i niezależny. Wszystko w moim życiu wydawało się łatwiejsze, a mój umysł był całkowicie uwolniony. Kolejne wydawnictwo - It Is. - było z kolei jak ekspolozja kolorów. Przez ten pryzmat chciałem pokazać mnogość oddziaływujących na mnie spraw. Ilość barw reprezentuje różnice, które sprawiały, że ten album był tak inny od poprzednich. W najnowszym projekcie znów przeważa kolor czerwony, ponieważ ten album jest o miłości.
I co chcesz nam przez niego powiedzieć?
To, że w końcu odnalazłem moją strefę komfortu, moją zonę. Chcę rozpocząć wszystko od początku i zabrać słuchaczy w podróż po moim świecie. Czuję, jakby to był mój pierwszy album – w końcu dorosłem i jest mi samemu ze sobą bardzo dobrze.