Joaquin Phoenix, Leonardo DiCaprio, Sean Penn – kto zasługuje na tytuł najlepszego aktora świata?

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
joker.jpg
fot. materiały dystrybutora

Nadchodząca premiera C'mon, c'mon, nowego filmu z Joaquinem Phoenixem, sprawiła, że warto zadać sobie to pytanie. Kiedy już dystrybutor reklamuje swój obraz hasłem: pierwsza rola tego aktora od czasu „Jokera”, to znaczy, że mówimy otwarcie: idziemy do kina najpierw na Phoenixa, potem na film.

Może być zaskoczenie, bo to diametralna zmiana po Jokerze. Tam Joaquin Phoenix grał szaleńca, tu wciela się w dziennikarza radiowego, który wyrusza w podróż po Stanach, by rozmawiać z dziećmi i młodymi ludźmi o ich planach na przyszłość. A że w trasie towarzyszy mu 9-letni siostrzeniec, to bohater – zdeklarowany singiel i indywidualista – będzie musiał po raz pierwszy zatroszczyć się nie tylko o siebie. Podobno to klasyczny feel good movie, o czym jako pierwsi przekonają się widzowie wrocławskiego American Film Festival – C'mon, c'mon zostanie tam zaprezentowany na trzech pokazach przedpremierowych.

Sztuka to nie zawody sportowe, gdzie wszystko jest jasne – kto przebiegnie dystans szybciej niż reszta, ten jest najlepszy. Tu ocenia się subiektywnie, a coś, co dla jednych jest skończonym chłamem, dla innych może ocierać się o geniusz – jak w przypadku Donalda Trumpa; podobno jest jedynym człowiekiem na świecie, który autentycznie kocha musical Koty. To zestawienie jest zwykłą zabawą, bo przecież ktoś może w miejsce dowolnego z tych uznanych aktorów wstawić na przykład Tommy'ego Wiseau z The Room i też będzie miał rację. Ale generalnie zaangażowanie kogokolwiek z tej dziewiątki powinno być gwarancją sukcesu. Powinno, bo przy niektórych nazwiskach nie zawsze wypalało. Ale o tym za moment.

I jeszcze jedno – pod uwagę braliśmy tylko aktorów żyjących i aktywnych zawodowo. Tego drugiego kryterium nie spełniają choćby emerytowani od pewnego czasu Jack Nicholson i Daniel Day-Lewis, więc to jest jedyny powód, dla którego zabrakło dla nich miejsca.

1
Joaquin Phoenix
92nd Annual Academy Awards - Show
fot. Kevin Winter/Getty Images

Po fantastycznej roli w Jokerze wielu typuje go jako aktorskiego GOAT-a. Obok jego kreacji, zwłaszcza tych z ostatnich kilku, może kilkunastu lat, nie sposób przejść obojętnie. Natomiast trzeba też pamiętać, że to zazwyczaj role mocno specyficzne, bazujące na mroku i szaleństwie odtwarzanych bohaterów. Jak wojenny weteran – alkoholik Freddie, który w Mistrzu daje się owładnąć przewodnikowi religijnego kultu. Albo Doc Sportello, prywatny detektyw z Wady ukrytej, zmagający się i z rozwikłaniem zagadki zaginięcia byłej dziewczyny, i z konkretnym uzależnieniem od narkotyków. Ten mrok jest zresztą wpisany w jego życiorys, odkąd w 1993 roku, na oczach przechodniów w West Hollywood, ratował umierającego na chodniku przed klubem brata, obiecującego aktora Rivera Phoenixa. Nieskutecznie – River zmarł w wyniku przedawkowania środków odurzających, a Joaquin Phoenix rozważał całkowite wycofanie się z aktorstwa.

Rola w C'mon, c'mon to taki Phoenix, jakiego nie widzieliśmy od dawna. Spokojny, uczuciowy – gdzieś tam odzywają się echa filmu Ona, ale to jednak zupełnie inny ciężar gatunkowy. Jeśli uda się i tym razem, to chyba można nazwać go najlepszym na ten moment aktorskim nazwiskiem Hollywood. To już człowiek, którego każda kolejna kreacja to wydarzenie. Dla Joaquina Phoenixa ludzie kupują bilety do kina i jest to status, którego przed nim dosięgnęli nieliczni.

2
Leonardo DiCaprio
EE British Academy Film Awards - Red Carpet Arrivals
fot. GettyImages

Za swoją piątą rolę (nie że pierwszoplanową – piątą w ogóle, wliczając w to ogony z początku kariery) otrzymał nominację do Oscara. Od połowy lat 90. gra tylko główne role, z jednym wyjątkiem w postaci Django, ale u Tarantino każdy chciałby złapać choćby epizod. I ani jedna nie była słaba. Więcej – trudno wskazać jednoznacznie kiepski, czy nawet przeciętny film w jego dorobku; niech będzie, że najgorsza była ta osobliwa Niebiańska plaża. Czy to się komuś podoba, czy nie, Leonardo DiCaprio jest najważniejszym aktorem ostatniego ćwierćwiecza. A przecież zaczynał od bycia pięknym chłopcem z Romeo i Julii.

A przedtem – pięknym chłopcem z Całkowitego zaćmienia; mało kto pamięta, ale to u Agnieszki Holland zadebiutował na pierwszym planie. Nie jest typem mrocznego dziwaka jak Joaquin Phoenix, to jest raczej ten rodzaj aktora, wokół którego buduje się narrację stricte mainstreamowego filmu. DiCaprio jest tak samo wiarygodny w dramatach, jak i wtedy, gdy może wnieść do swojego aktorstwa nutkę ironii – tu kłaniają się wspomniane Django i Wilk z Wall Street. A wymarzonego Oscara dostał za kreację stricte fizyczną, chociaż trzeba przyznać, że Zjawę po latach ogląda się jak film, który chyba został zrealizowany po to, żeby Leo zgarnął w końcu tę statuetkę. Jeśli coś nas w tej karierze szokuje, to chyba tylko to, że w listopadzie DiCaprio kończy 47 lat. Co oznacza, że on i Joaquin Phoenix są rówieśnikami.

3
Tom Hanks
Academy Of Motion Picture Arts And Sciences' 10th Annual Governors Awards - Show
fot. GettyImages

Ciekawy jest odbiór Hanksa po obu stronach Atlantyku. W Europie tylko poważany, w Stanach traktowany jak narodowe dobro. W rankingu firmy analitycznej Harris Poll aż pięciokrotnie zwyciężał w sondzie dotyczącej ulubionego celebryty Amerykanów, co doskonale pokazuje jego status. Bo i Tom Hanks jest wzorem kumpla z sąsiedztwa, sympatycznego, uśmiechniętego, dochodzącego do wszystkiego ciężką pracą. Od lat z tą samą żoną. Regularnie udziela się charytatywnie. I starannie podtrzymuje swój status równego gościa, to organizując akcję, mającą na celu odnalezienie właścicielki zgubionej legitymacji studenckiej, to znów fundując dziennikarzom... ekspres do kawy.

Ten wizerunek może przesłonić aktorskie osiągnięcia Toma Hanksa. Może i rzadko wychodzi w filmach ze stereotypu zwykłego człowieka, który nagle konfrontuje się z czymś ważnym. Jak Forrest Gump, który trochę mimowolnie staje się współtwórcą najważniejszych wydarzeń we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. Albo kapitan Sully, który uratował pasażerów samolotu, lądując na rzece Hudson. Albo współczesny Robinson z Cast Away. Natomiast w wypracowanej przez siebie niszy doszedł do perfekcji. Figura zwykłego niezwykłego weszła już do kanonu kina; kto wie, czy po latach badacze nie nazwą jej na cześć Toma Hanksa. Poza tym ten czlowiek regularnie grywa w stricte masowych, ale silnie emocjonalnych produkcjach. Kapitan Phillips, który przecina thriller z chwytającą za serce historią społeczną, to idealny przykład, że już nie wspomnieć o Zielonej mili, regularnym wyciskaczu łez, po którym pół świata zadało sobie pytanie o zasadność kary śmierci.

Nie grał nigdy w niczym, co choćby ocierało się o arthouse, co przytrafiło się nawet Leonardo DiCaprio (Don's Plum). Jest bardzo równy, czasem trochę przewidywalny. Ale ludzie kochają go, jak żadnego innego aktora z tego zestawienia.

4
Gary Oldman
The 23rd Annual Palm Springs International Film Festival - Talking Pictures: Q&A With Gary Oldman
fot. GettyImages

Niby nie można powiedzieć, że jest niedoceniony. Ale kiedy odbierał swojego pierwszego Oscara za rolę Winstona Churchilla w Czasie mroku, połowa oglądających ceremonię nie za bardzo wiedziała, kim jest, a druga połowa dziwiła się, że Gary Oldman nie ma jeszcze w swoim dorobku tej złotej statuetki.

Do szerokiej świadomości przebijał się bardzo długo. Na dobrą sprawę machina ruszyła od początku lat 90., gdy Oldman, na Wyspach uznany aktor teatralny, przedostał się do Hollywood. I od razu zaczął grywać czarne charaktery, w dodatku o mocno psychopatycznym rysie. Był zabójcą prezydenta w JFK, hrabią Draculą czy kompletnie nieobliczalnym, wzbudzającym przerażenie śledczym-kokainistą Normanem Stansfieldem z Leona Zawodowca. Pół żartem, pół serio, ale Oldman zagospodarował sobie w latach 90. tę szufladkę, w której dekadę później umościł się Joaquin Phoenix.

Aktorski kameleon. Takie określenie człowieka, który na przestrzeni kilkudziesięciu lat zagrał Ludwika van Beethovena, Sida Viciousa z Sex Pistols, Winstona Churchilla i Drakulę, nie jest na wyrost. Momentami ciężko go było w ogóle poznać – tu znów kłania się Czas mroku, gdzie protezy, które codziennie musiał na siebie nakładać, by upodobnić się do bardzo otyłego Churchilla, ważyły kilkadziesiąt kilo. Jeśli szukać odpowiedzi na pytanie o to, czemu Gary Oldman, pomimo ogromnego uznania w branży, nie jest tak doceniony wśród widzów jak choćby Daniel Day-Lewis, trzeba zajrzeć do jego filmografii. A tam, niestety, aż roi się od produkcji bardzo średniej klasy. Na pewnym etapie ta kariera została mocno rozwodniona, chociaż trzeba też wziąć pod uwagę to, że powodem był koniec abonamentu na grywanie psychopatów.

5
Robert De Niro, Al Pacino
American Icon Awards - Inside
fot. Kevin Winter/Getty Images

Żadne zestawienie najlepszych aktorów nie może obyć się bez tej dwójki. Nawet jeśli w jesieni życia zdarzały im się angaże, po których można było tylko złapać się za głowę.

Nie próbujemy stwierdzić, który z nich jest lepszy. I jeden, i drugi zawsze kapitalnie czuli się i jako ciągnące film, mocne charaktery, i jako bohaterowie źli do szpiku kości. Może De Niro miał skręt bardziej komediowy, a Pacino – lekko demoniczny. Ale to jest to samo świetne aktorskie wychowanie w znakomitych nowojorskich szkołach; De Niro u Stelli Adler, Pacino – Lee Strasberga. To tak, jakby uczyć się astronomii u Mikołaja Kopernika. No i obaj wypłynęli na Ojcu chrzestnym.

Łączy ich coś jeszcze – obaj w pewnym momencie zaczęli sięgać po role tylko dla pieniędzy, pojawiając się w naprawdę okropnych filmach. U Pacino to choćby Jack i Jill czy Gigli, De Niro brukał nazwisko na planie Co ty wiesz o swoim dziadku, gdzie przez pół filmu – nie wiedzieć czemu – usilnie starał się wetknąć paluch w tyłek Zaca Efrona. Fajnie, że próbujemy wyjść poza emploi, ale kiedy na półce obok Oscarów pojawiają się Złote Maliny (u De Niro skończyło się na nominacjach, Pacino zgarnął aż dwie wątpliwej chluby statuetki), to powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Tyle dobrego, że przynajmniej w Irlandczyku zachwycili. Ale nie aż tak, jak u Michaela Manna w latach 90. – Gorączka to do dziś jeden z największych aktorskich pojedynków w historii kina.

6
Sean Penn
'Haiti Carnaval In Cannes' Photocall - 65th Annual Cannes Film Festival
fot. GettyImages

Związek z gwiazdą to dość ryzykowny sposób na rozwinięcie kariery. Jeśli się uda – dobrze, ale jeżeli nie, delikwent lub delikwentka na zawsze będą kojarzeni już tylko jako druga połówka sławnej osoby. Sean Penn zagrał w taką matrymonialną rosyjską ruletkę w połowie lat 80., gdy jako 25-latek wziął ślub z będącą na absolutnym topie Madonną. I to dzięki niej świat – a nie tylko fani kina – zwrócił uwagę na jego role. Małżeństwo nie przetrwało, ale kariera eksplodowała.

Jak najlepiej scharakteryzować emploi Seana Penna? Jego specjalnością zakładu są kreacje ludzi nieprzystających do ogółu. Tajemniczych postaci z rysem inności. Taki był niepełnosprawny intelektualnie tytułowy bohater Sama, walczący przed sądem o prawo do opieki nad córką. Taki był też gejowski działacz Harvey Milk z Obywatela Milka, wystylizowany na muzyka The Cure Cheyenne (Wszystkie odloty Cheyenne'a) czy oskarżony o zabójstwo i walczący o uniewinnienie Matthew z Przed egzekucją. Nawet kiedy Woody Allen dał mu rolę gitarzysty jazzowego (Słodki drań), to oczywiście takiego z problemami emocjonalnymi, który w pewnym momencie życia postanowił ukryć się przed światem. Co ciekawe, to była komedia, w której Penn sprawdził się wybornie – aż szkoda, że brał się za ten gatunek tak rzadko. Lubi grać outsiderów, bo sam był taki w młodości.

No i nie ma w tym zestawieniu drugiego aktora, który tak mocno angażowałby się politycznie i społecznie, przede wszystkim wspierając ruchy walki o prawa człowieka. Nie boi się utraty popularności wśród tych, którzy myślą inaczej – ostatnio przerwał zdjęcia do serialu Gaslit (poświęconego aferze Watergate, którą prywatnie bardzo się pasjonuje), dopóki cała ekipa nie zaszczepi się przeciwko koronawirusowi. Chociaż to człowiek z takim temperamentem, że mówienie o braku strachu przed krytyką jest nietrafione – Sean Penn powiedziałby raczej, że ma ją w dupie.

7
Denzel Washington
89th Annual Academy Awards - Red Carpet
fot. GettyImages

Dość podobny przypadek do Toma Hanksa. Starannie dobierane pod kątem potencjału frekwencyjnego, uniwersalne produkcje, uwielbienie Amerykanów i... lekka niechęć przed wychodzeniem z wypracowanej konwencji.

O ile jednak Tom Hanks częściowo celował w role lżejsze, o tyle Denzel Washington lubi brać na barki ciężar odpowiedzialności za innych ludzi. Fantastycznie czuje się w rolach wysoko postawionych wojskowych, w których regularnie wcielał się w latach 90. (Karmazynowy przypływ, Szalona odwaga). W Księdze ocalenia pilnował tytułowego tomiska, który ma uratować ludzkość, w Człowieku w ogniu grał ochroniarza, a w Raporcie Pelikana – dziennikarza śledczego. Oscara dostał za Dzień próby i kreację nadużywającego władzy detektywa. Czyli pełna powaga i zero komedii; próżno szukać tego gatunku w filmografii Denzela Washingtona.

Czy szkoda? Nie wiadomo – może być i tak, że aktor zwyczajnie jej nie czuje. Ale już jako człowiek honoru Washington sprawdza się doskonale. Dla roli zrobi wiele; przed Raportem Pelikana zatrudnił się w Washington Post, a jednym z elementów przygotowania do gry w Szalonej odwadze było szkolenie wojskowe. Jest też jednym z najbardziej kasowych aktorów Hollywood; w latach 2003-2014 żaden film z jego udziałem nie zarobił w weekend otwarcia mniej niż 20 milionów dolarów. To a propos tego uwielbienia amerykańskich widzów.

8
Christian Bale
26th Annual Screen Actors Guild Awards - Red Carpet
fot. John Shearer/Getty Images

Groźny przed kamerą, groźny po wyłączeniu świateł. W 2009 roku internet obiegło nagranie z planu Terminatora 4, na którym Christian Bale ruga oświetleniowca za to, że wszedł mu w kadr. I nikogo nie zdziwiło, że ten wybuch gniewu przytrafił się właśnie jemu. Patrząc na to, kogo grał w swoich filmach, można odnieść wrażenie, że Bale – człowiek dość dobrze uzupełnia Bale'a – aktora.

A przecież w swoim pierwszym dużym filmie był niewiniątkiem. Inna sprawa, że miał wówczas 13 lat. Rolą w Imperium słońca zwrócił na siebie oczy całego Hollywood, jednak długo wydawało się, że będzie to klasyczna kariera aktora dziecięcego, który średnio odnajduje się przed kamerą już jako dorosły człowiek. Tymczasem Bale wziął siekierę i dosłownie wyrąbał sobie drogę do szerokiej rozpoznawalności. Dosłownie, bo w American Psycho, gdzie wcielił się w ganiającego za kolejnymi ofiarami biznesmena-sadystę.

I na kolejne lata nadał swoim postaciom psychopatycznego, niebezpiecznego rysu. Dodatkowo nie szedł na skróty, przepoczwarzając się z filmu na film. Był i anorektycznym, cierpiącym na bezsenność Mechanikiem, i zwalistym wiceprezydentem w Vice. Przegranym życiowo trenerem boksu w Fighterze oraz potężnym, majestatycznym Batmanem. To swoją drogą niemała rewolucja, bo Bale pozbawił Człowieka-Nietoperza ironii i dystansu. W jego interpretacji Batman to wściekły na świat heros, postać wzbudzająca autentyczny strach. I chyba pełna zgoda z tym, że nie było przed nim lepszego odtwórcy tej roli.

Aha, Christian Bale to kolejny na tej liście aktor z rocznika 1974. A przecież trzeba dodać do tego dwukrotną laureatkę Oscara Hilary Swank i sześciokrotnie nominowaną do tej nagrody Amy Adams – też urodzone w 1974. Coś musiało wisieć wtedy w powietrzu.

Tekst powstał przy współpracy z American Film Festival, największym polskim festiwalem poświęconym kinu amerykańskiemu, którego kolejna, 12. już edycja odbędzie się w dniach 9-14 listopada we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty oraz 1-14 grudnia online. Podczas tej imprezy możecie wybrać się na ponad setkę tytułów – to m.in. przegląd premier (C'Mon C'Mon z Joaquinem Phoenixem, Stillwater z Mattem Damonem czy Red Rocket Seana Bakera, twórcy Florida Project), kilkadziesiąt najnowszych propozycji amerykańskiego kina niezależnego, szereg dokumentów oraz retrospektywy, m.in. Jima Jarmuscha i Johna Watersa. Więcej informacji znajdziecie na oficjalnej stronie, fanpage'u i Instagramie American Film Festival. newonce jest patronem medialnym wydarzenia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.