Mimo wielu lat na topie, medal kobiecej sztafety 4x400 metrów na chwilę przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio zdawał się coraz bardziej od nas odsuwać. Nasze biegaczki miały problemy zdrowotne (każda z nich!), a rywalki szykowały formę. Ostatecznie udało się zdobyć nie tylko srebro w koronnej konkurencji, ale i niespodziewane złoto w sztafecie mieszanej. W wywiadze z newonce.sport liderka reprezentacji, Justyna Święty-Ersetic, opowiada nam, w jaki sposób solidarność i wzajemne wsparcie naszych biegaczek doprowadziło ich do tak wielu wspólnych sukcesów, na czele z tym najważniejszym z Japonii.
JAKUB KAZULA: Jak wchodzi się w sezon po spełnieniu olimpijskiego marzenia?
JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Na pewno nie jest to wbrew pozorom łatwe. Z jednej strony to marzenie zostało zrealizowane, ale z drugiej brakuje tej dodatkowej motywacji, żeby w dalszym ciągu zmuszać się do ciężkich treningów. Teraz udało się już przyzwyczaić i wejść w ten rytm, ale początek był bardzo trudny.
To miało być moje drugie pytanie – w końcu sportowcy bardzo różnie podchodzą do tej kwestii. Dla jednych to kop motywacyjny, który wynosi na kolejny poziom, dla innych – całkowite spełnienie, po którym trudno utrzymuje się olimpijską formę…
To jest takie pół na pół, ponieważ motywacja do bycia coraz szybszym i coraz lepszym nadal jest i chciałoby się pozostać nadal w tej europejskiej czy światowej czołówce. Z kolei z drugiej strony człowiek tyle czasu poświęcił, żeby spełnić to marzenie, że tak naprawdę ten balonik, pompowany samemu sobie, zniknął i go po prostu nie ma po tym sukcesie. Trudno więc się zmotywować, bo z dziewczynami spełniłyśmy swoje sportowe marzenie i wejście w sezon przygotowawczy było po prostu ciężkie. Na szczęście udało się wypracować złoty środek i wciąż idzie się na trening z uśmiechem na twarzy.
Jak na tę motywację wpływa bycie częścią tak zgranej sztafety? Czy to wzajemne wsparcie pomaga w takich sytuacjach i jest przez to łatwiej, niż gdyby była to wyłącznie rywalizacja indywidualna?
Jak najbardziej. Co prawda w domu, kiedy trenuję między kolejnymi startami, jestem sama, ale na zgrupowaniach są dziewczyny, ja np. najczęściej trenuję z Gosią Hołub-Kowalik, więc te treningi na pewno lżej się znosi, kiedy jest takie wsparcie. Mimo tego że jesteśmy często nieco oddzielnie, bo każda z dziewczyn ma swojego trenera i tok przygotowań, to przy tych cięższych treningach to wsparcie się odczuwa. W trudniejszych momentach koleżanka obok zawsze zmotywuje i pomoże i to też jest taka nasza wspólna siła.

Wasza sztafeta była w olimpijskim sezonie bardzo porozbijana zdrowotnie. W zasadzie każda z was miała mniejsze lub większe problemy w przygotowaniach. Czy to pozytywne nastawienie całej grupy i to wsparcie oraz solidarność w problemach było jednym z czynników, które pomogły całej grupie nie tylko wyzdrowieć, ale też zbudować olimpijską formę?
Zdecydowanie. Do naszej drużyny od roku czy dwóch wdzierają się też młode zawodniczki, a ubiegły sezon dla tych… nie powiem „starych” (śmiech), ale na pewno doświadczonych zawodniczek był bardzo trudny. Każda z nas zmagała się z kontuzją, ale nawzajem bardzo mocno się wspierałyśmy i też żadna z nas nie chciała odpuścić w końcówce, kiedy my całe lata budowałyśmy tę sztafetę właśnie dla tego momentu. To była nasza ciężka praca i chciałyśmy ją zakończyć spełnieniem marzenia. Dlatego też ta starsza część sztafety wspierała się mocno w tym wspólnym celu i fajnie, że każdej z nas udało się dojść do stanu, w którym mogłyśmy zdobyć medale igrzysk olimpijskich.
Czy da się w ogóle zbudować tak mocną i medalową sztafetę bez jakiegokolwiek porozumienia między zawodniczkami poza bieżnią? W końcu na takim poziomie rywalizacji o konflikty, nawet wewnątrz grupy, nietrudno.
W naszym przypadku uważam, że to właśnie fakt tego zgrania i tego jak dobrą jesteśmy drużyną sprawia, że zdobywamy medale europejskich i światowych mistrzostw czy igrzysk olimpijskich. Ja zawsze powtarzam, że nie musimy się jakoś mocno lubić, ale ten fakt dążenia do wspólnego celu jest tutaj kluczowy, w końcu w sztafecie nie biegniemy tylko dla siebie i to jest nasz wspólny sukces.
Jaka jest różnica miedzy taką sztafetą jak wasza, zgraną i dopracowaną przez wiele lat, a taką, która została złożona „na już”, wyłącznie na podstawie czasów z danego sezonu? Co to zmienia? Pomijając już nawet przygotowania, to czy ta kobieca solidarność i wsparcie na sekundy przed startem są w stanie z was wykrzesać nie 100, ale 102 czy 103 procent, które ostatecznie zdecydują o wyniku, podczas gdy tego samego nie możemy powiedzieć o innych ekipach?
Tak, to wszystko jest dopracowane. My nie startujemy ze sobą od roku czy dwóch, ale od dziesięciu lat i gdzieś przez ten czas się siebie nauczyłyśmy. Wiemy jak każda z nas zachowuje się przed startem, czego której potrzeba, co powiedzieć i jakim dobrym słowem wspomóc. Kiedy jesteśmy już w „call roomie” przed startem jesteśmy razem, biegamy dla siebie nawzajem, każda z nas chce pomóc kolejnej dziewczynie, która będzie biegała następna, ustawić się na bieżni i jak najlepiej przekazać pałeczkę. To jest nasza siła, że w tym momencie nie jesteśmy indywidualistkami, tylko drużyną i to się sprawdza.

A ogólnie bywa różnie. My jesteśmy drużyną, która razem trenuje, spędza czas przed startami. Jesteśmy zgrane i to nam pomaga, ale wiem, że np. Amerykanki często spotykają się dopiero na samych zawodach, wyselekcjonowane chwilę wcześniej z całego kraju po indywidualnych przygotowaniach. I gdzieś tam to widać, ja to chociażby zaobserwowałam na zawodach, że każda z nich jest gdzieś tam w swoim świecie i nie widać, żeby tworzyły jakąkolwiek drużynę, chociaż nie wiem jak to wygląda z ich perspektywy, może nieco inaczej.
Przeniosę się na moment do rywalizacji indywidualnej. Doskonale wiemy, jak świetną mamy sztafetę, ale jak w kwestiach tego wzajemnego wsparcia wygląda w biegach indywidualnych? Teoretycznie jest tam pani wtedy sama, a każda z rywalek biegnie dla siebie. Czy jest w ogóle przy takiej stawce i indywidualizmie jakakolwiek solidarność na takich imprez jak np. igrzyska olimpijskie? Czuć lekkoatletyczną wspólnotę?
To kwestia jednostkowa i każdy ma tutaj chyba swoje podejście do tematu. Są zawodniczki, z którymi mamy gdzieś tam w miarę dobry kontakt, życzymy sobie powodzenia i rozmawiamy, mimo rywalizacji, ale nie ma też co ukrywać, że są biegaczki żyjące w swoim świecie, niezwracające uwagi na innych. Ja zawsze uważam, że i tak wygra najlepsza z nas, więc podchodzę do tego tak, że rywalkami jesteśmy wyłącznie na czas startu, a po biegu sobie gratulujemy i wydaje mi się, że to mimo wszystko są szczere gratulacje, bo wygrywa lepsza.
Jak to wszystko, o czym tu rozmawiamy, pomaga w takich sytuacjach, gdzie jedna z pań nie może startować, jak chociażby ostatnio Małgorzata Hołub-Kowalik mistrzostwach świata w Belgradzie? Tam widzieliśmy, że np. panie ze sobą chociażby rozmawiały poprzez telewizję. Jaki ma to wpływ na zawodniczki biegające, ale też i tą, która jest zmuszona siedzieć z boku i się przyglądać?
Akurat w tej sytuacji świetne było, że Gosia mogła być z nami na miejscu i na pewno nas mocno wspierała, mimo że nie biegała. A nie była to dla niej na pewno łatwa sytuacja, bo to dla każdego sportowca nie jest łatwa sytuacja, kiedy można jedynie przyglądać się z boku i nie mieć żadnego wpływu na to, co się dzieje na bieżni. Bardzo fajnie że była i jej wsparcie odczułyśmy na miejscu, ja byłam z nią cały czas w kontakcie i wierzymy, że szybko do nas wróci w sezonie letnim.

Czy te zmiany, o których pani wspomniała, jak chociażby wejście do sztafety coraz młodszych i coraz szybszych zawodniczek, są swego rodzaju wyzwaniem lub „zagrożeniem” dla waszej zgranej drużyny czy też wręcz przeciwnie – wasza solidarność i wspólnota znacznie łatwiej sobie z tym wyzwaniem poradzi?
Jest to spore wyzwanie, bo my jako doświadczone zawodniczki wciąż walczymy i nie chcemy tak łatwo oddać pałeczki (dosłownie), ale też mimo tego że dzieli nas naprawdę sporo, to przyjęłyśmy te młodsze zawodniczki do swojego grona bez problemu. Ja powtarzam, że one wniosły do naszej grupy sporo werwy i nowego życia – i to jest bardzo fajne. Na igrzyska w Tokio ta młodsza część pojechała po doświadczenie, mogła nas obserwować i zobaczyć, jak to wszystko wygląda od wewnątrz. Myślę że dziewczyny wiele z tego wyniosły, a i my skorzystałyśmy i nasza grupa cały czas odnosi korzyści z tej sytuacji.
Jakie cele stawia sobie Justyna Święty-Ersetic na kolejne lata? Czy spełnienie marzeń cokolwiek w nich zmienia, np. nastawienie na rywalizację indywidualną? A może gdzieś już jest w głowie Paryż lub po prostu pojawia się nastawienie „krok po kroku” i nie wybiegamy daleko w przyszłość?
Przyznam szczerze, że nie myślę o igrzyskach w Paryżu. Raczej staram się skupiać na wyzwaniach krótkoterminowych. W tym sezonie mamy przed sobą mistrzostwa Europy i mistrzostwa świata, więc będzie co robić w najbliższym czasie. Dla mnie wyzwaniem faktycznie będzie poprawienie się indywidualne, bo uważam, że jestem w stanie biegać szybciej. Czy to się uda to oczywiście zobaczymy, ale to jest gdzieś mój cel na najbliższy czas.
Rozmowę udało się przeprowadzić dzięki marce adidas, z którą Justyna Święty-Ersetic rozpoczęła współpracę.
Komentarze 0