Andrea Pirlo robi w tym sezonie w Juventusie za królika doświadczalnego. Przez moment wydawało się, że zatrze pierwsze złe wrażenie, ale dziś nikt już ma złudzeń - ten zespół jest tragiczny. Nie zmienia tego gol Federico Chiesy w końcówce. Porto wygrało na stojąco. Wystarczyło proste przesuwanie i trochę organizacji.
Można być porażonym tym, co zaprezentował Juventus. Wiedzieliśmy, że nie jest to drużyna fajerwerków, ale jednak w ostatnich tygodniach przyzwyczaiła do pewnej stabilności. Pirlo porzucił marzenia o ofensywnej rewolucji i po prostu zaczął punktować. Dzisiaj widać, że ten pragmatyzm to tak naprawdę stagnacja. Juventus stał się przeraźliwie nudny. Znowu rzucał się w oczy hamulcowy duet środkowych pomocników Rabiot - Bentancur. Włosi grali tak wolno, że Porto w pewnym momencie drepcząc raz w lewą, raz w prawą stronę zamknęło strefy, nie pozwalając rywalowi na zrobienie niczego.
Juventus stracił gole kolejno w 61. sekundzie pierwszej połowy i w 18. sekundzie drugiej. Już sam ten fakt brzmi dziwacznie. Nieoceniony Mister Chip podaje, że ostatni raz podobne fatalne rozpoczęcia padły w 2003 roku w meczu Monaco z Deportivo. Rzadko zdarza się, żeby klasowy zespół miał takie zaćmienia już na samym starcie. Juventus w kolejnym meczu nie radzi sobie z wysokim pressingiem rywala, beznadziejne podanie Bentancura do Szczęsnego, które sprezentowało Porto bramkę nie było przypadkiem. Polskiemu bramkarzowi też zdarzało się pod presją wykopywać piłkę pod nogi rywali. Innymi słowy: kiedyś obrona Juventusu była wzorem na całą Europą, a dziś robi za obiekt szydery.
Cristiano Ronaldo w tak jałowej drużynie chyba jeszcze nie grał. Momentami przykro ogląda się jego bezradność. Zwłaszcza teraz, gdy w Lidze Mistrzów show skradają Haaland i Mbappe, on musi patrzeć jak koledzy z zespołu bezradnie rozgrywają piłkę między obroną i pomocą. Dobrym podsumowanie gry Juve było to, jak Bentancur (znowu on!) w doliczonym czasie gry zamiast napędzać atak i gonić remis, zagrał do obrońców. Jedynym plusem Juventusu był Chiesa i jego gol, dający nadzieję w rewanżu. Przy stanie 2:0 dobrą interwencją popisał się Szczęsny, przerzucając piłkę nad poprzeczką po strzale Corony. Gdyby nie to, mogłoby być już pozamiatane. Za trzy tygodnie Juventus będzie miał już Bonucciego i Cuadrado. To ciągle nie jest przegrana sprawa, choć dzisiaj sypią się gromy.
Oczywiście w tej całej dyskusji nie można zapomnieć o Porto. Piłkarze Conceicao wyszli bardzo wysoko, a im dłużej trwał mecz, tym mocniej potrafili przycisnąć Juve. Przed meczem wydawało się, że mogą spróbować zamurować bramkę tak jak w weekend zrobiło to Napoli. W fazie grupowej potrafili zachować pięć czystych kont, w tym m.in. w starciu z Manchesterem City. Ale tym razem dobrze widzili w jakiej dyspozycji jest rywal. Porto tworzyło sytuacje, świetnie wyglądał w środku pola choćby Oliveira, który dryblował, robił przewagę, był takim piłkarzem, jaki tego dnia przydałby się Juventusowi. Pisząc o Porto trudno nie pochwalić też strzelców goli Taremiego i Maregę. Szefem obrony był 38-letni Pepe.
Ciekawe jest to, jak w rewanżu zareaguje Cristiano Ronaldo. W Juventusie odpadał już po starciach z Ajaxem i Lyonem. Ani razu nie wyszedł poza ćwierćfinał. W ogóle odkąd jest w klubie, w fazie pucharowej Ligi Mistrzów Stara Dama strzeliła siedem goli (bez dzisiejszego Chiesy) w sześciu meczach i wszystkie należą do Portugalczyka. To też dużo mówi o Juventusie. W rewanżu z Porto nie będzie inaczej. Znowu wszystkie oczy będą zwrócone na niego. A on chyba coraz częściej pyta siebie: czy to w ogóle ma sens?