Od kilku lat trwa triumfalny pochód wykonawców popu z Korei Południowej przez świat. Cena sukcesu jest jednak wysoka.
Alpha to pierwszy krążek CL, dawnej członkini k-popowej grupy 2NE1. Z jednej strony najlepszy dowód na to, jak ciekawą drogę przeszedł k-pop, a z drugiej - nietypowo niezależny głos jak na ten gatunek. Ale czy można w ogóle mówić o gatunku z jednolitą czy ustaloną tradycyjnie charakterystyką? K-pop jest bardziej jak zmiennokształtna istota z filmów science-fiction, gromadząca DNA kolejnych bytów, które pożera. Tak stało się z hip-hopem, który - kilka lat temu - pozwolił koreańskim artystom i artystkom z powodzeniem wbić się na światowe listy przebojów.
Pomijając cały aspekt k-popowej metamorfozy, koreański przemysł muzyczny jest fascynujący, przerażający i do bólu skuteczny. CL doświadczyła tego na własnej skórze i przekuła swoje doświadczenie w utwory, które dostarczają wiele radości zarówno fanom hip-hopu, jak i tej części publiczności, która po muzykę z azjatyckiego półwyspu sięga z powodu jej chwytliwości i barwności. CL bynajmniej nie jest solową debiutantką (wydała epkę i mnóstwo singli), ale Alpha to dla niej otwarcie nowego rozdziału.
Wiele można mówić o mrocznych stronach zachodniej branży muzycznej, ale k-popowy model to coś na zupełnie innym poziomie. O ile zachodni majorsi dostosowali się zmiany artystycznego paradygmatu i szukają ludzi, którzy już mają własną publiczność i viralowość albo potencjał - k-pop wciąż bazuje na bezwzględnym kieracie. Firmy produkcyjne i wytwórnie mają niemal pełną kontrolę nad swoimi podopiecznymi i nie chodzi wyłącznie o kwestie artystyczne. Skandale osobiste są poza dyskusją, a morderczy trening zaczyna się od najmłodszych lat. Konkurencja jest drapieżna, a bariera prywatności nie istnieje. Wizja astronomicznego sukcesu typu BTS czy BLACKPINK sprawia, że rodzice są skłonni poświęcić wiele, żeby ich dzieci dotarły na szczyt. K-popowa branża nie waha się tego wykorzystywać, zostawiając za sobą ślad połamanych życiorysów, zaburzeń psychicznych i niespełnionych marzeń. To mroczna perspektywa, ale mechanizmy tego biznesu są wyjątkowo okrutne.
Na wielu płaszczyznach przypominają to, co działo się w budynku Motown w latach sześćdziesiątych. To była dosłowna fabryka hitów, gdzie przychodziło się rano, żeby składać muzykę tak, jak składa się samochód na linii produkcyjnej. Każde piętro odpowiadało za coś innego: tutaj się komponowało, tam aranżowało, a jeszcze gdzie indziej opracowywało choreografię. Końcowym efektem miały być utwory i albumy, mogące szturmować listy przebojów. Odchyły od normy spotykały się z brutalną reakcją. Owszem, dzięki temu powstały jedne z najpiękniejszych brzmień w historii muzyki popularnej, ale zasadne pozostaje pytanie o ludzki koszt. K-pop przyswoił ten przemysłowy model i podkręcił go jeszcze znacząco.
Podobnie jak w przypadku Motown - z kapitalnymi efektami. Największe k-popowe hity - praktycznie z dowolnej ery tego zjawiska - są niesamowite pod względem produkcji, kompozycji i aranżacji. Niezależnie od tego, czy mowa o Orange Caramel, czy BLACKPINK, czy 2NE1 - mamy do czynienia z bangerami o wręcz kosmicznych właściwościach.
Realtywnie niedawne otwarcie się na hip-hop umożliwiło jeszcze większą międzynarodową ekspansję. Zaczęto coraz więcej nagrywać w języku angielskim, a produkcja stała się fascynującym misz-maszem między trapem, EDM-em, a bubblegum popem. Wykorzystywanie modnych stylistyk z niemal naukową precyzją to zresztą jedna z najważniejszych cech k-popu. Jeszcze kilka lat temu rapowane zwrotki BTS mogłyby wywoływać reakcje zdumienia, ale obecnie nikogo takie zagrywki nie dziwią. Kiedy cofniemy się w czasie jeszcze dalej - do 2014 roku, usłyszymy w Catalenie Orange Caramel bollywoodzki sampel i motorykę disco; echa tego, czym karmił się zachodni pop na przełomie dekad. Jeden z najlepszych popowych albumów ostatnich lat - The Album BLACKPINK zawiera elementy EDM-u, który szczęśliwie przestał już nękać zachodni mainstream. Ale w wersji koreańskiej nabiera całkiem innego charakteru, wręcz stonowanego i doszlifowanego do granic możliwości. Podobnie jest z wszechobecnym trapem w k-popowych produkcjach. Zapomnijcie o amerykańskim pop rapie, kiedy gwiazdy z Korei Południowej wjeżdżają z bangerami! Don’t wanna be a princess, I’m priceless / the prince is not even on my list - nawija Lisa z BLACKPINK w Lovesick Girls (perełka milenialsowego popu) i rozkłada znaczną część konkurencji na łopatki. To tak pół żartem, pół serio. Hip-hopowe elementy w tej odsłonie są piekielnie dopracowane - aż chciałoby się zobaczyć lekcję rapu w jednej z azjatyckich firm produkcyjnych.
Samodzielne nagrania CL realizują cały ten opisany schemat. Jako liderka 2NE1 - Lee Chae-rin funkcjonowała w jednym z najbardziej wpływowych zespołów tzw. drugiej generacji koreańskich girlsbandów. To m.in. za sprawą tej formacji zaczęła się spektakularna aneksja hip-hopu i R&B w k-popie.
Sama CL dużo mówi o niezależności i wyrywaniu się z systemu. Tytuł Alpha nawiązuje do przewodzenia - w przeciwieństwie do słuchania rozkazów, co musiała robić przez większą część kariery. Artystka sięga po rap nie tylko dlatego, że to najpopularniejszy gatunek na planecie. To język wolności charakteryzujący się bezpośredniością. Znosi więc - typowo popowy - dystans i zapośredniczenie doświadczeń przez wystudiowane frazy. Jasne - te utwory nadal utrzymane są w pewnej konwencji, ale i tak warto docenić autorski głos CL. Nie mówiąc o tym, że longplay aż kipi od przebojów. Z potężnym SPICY na czele.
Alpha słucha się tym przyjemniej, że mamy do czynienia z kimś, kto uciekł od opresyjnej branży i z sukcesem zaczął działać na własną rękę, co nie zdarza się zbyt często. W tym miejscu trzeba wrócić do ceny sławy. Nie brakuje tragicznych historii koreańskich gwiazd. Jak Sulli z grupy f(x), którą presja doprowadziła do samobójstwa. Podobnie było z Goo Harą z grupy Kara. Cha in Ha z zespołu Surprise U został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu (przyczyna śmierci nie jest znana). Czy międzynarodowe powodzenie k-popu wpłynie na złagodzenie brutalnych praktyk? Czas pokaże. CL ma szansę jednak wyznaczyć dobrą drogę.
A co właściwie środowisko hip-hopowe na ofensywę k-popu? Robi swoje. Zdarzają się featuringi tu i ówdzie, ale inspiracja płynie głównie w jedną stronę. Nawet z własnym zestawem w McDonald’s to rap był pierwszy - Travis Scott wyprzedził BTS o kilka miesięcy. Może okazać się jednak, że trap będzie zaledwie przystankiem na drodze koreańskiego popu do światowej dominacji. Kolejne kulturotwórcze wydarzenia na pewno nie ujdą uwadze mastermindów z Korei Południowej.