Kamil Piątkowski: Salzburg to uniwersytet. Ja, chłopak z Jasła, ciągle jestem w szoku, że tu jestem (WYWIAD)

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Sevilla v Salzburg - UEFA Champions League
Fot. David S. Bustamante/Soccrates/Getty Images

Czy Paulo Sousa ograniczał jego potencjał? Jakie lekcje wyciągnął z minionego roku? Co najbardziej zaskoczyło go w krainie Red Bulla i na jakie rzeczy zwraca uwagę, planując karierę? Rozmawiamy z Kamilem Piątkowskim, obrońcą Salzburga, który w grudniu wrócił do gry po operacji kostki. Mistrz Austrii pierwszy raz w historii awansował do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i już 16 lutego zagra z Bayernem Monachium.

PAWEŁ GRABOWSKI: Jak zdrowie? Ludzie w Salzburgu chyba nie sądzili, że tak szybko wrócisz na boisko.

KAMIL PIĄTKOWSKI: Ich plan zakładał, że wrócę do drużyny 12 grudnia. Spojrzałem na to i od razu zacząłem tłumaczyć im, że nie ma takiej opcji. Powiedziałem: 27 listopada gramy mecz, chcę być w nim przynajmniej na ławce rezerwowych. Poprosiłem ludzi w klubie, żeby mi zaufali. Zasuwałem od 8 rano do 16. Dokładałem do tego treningi indywidualne. Fajnie, że na koniec roku udało się jeszcze zagrać w dwóch meczach. Zakończyłem rundę zwycięstwem 5:0 z Tirolem. Wróciłem miesiąc wcześniej niż przewidywali ludzie w klubie.

To był twój pierwszy poważny test w karierze? W poprzednim roku działo się wokół ciebie tyle, a tu nagle hamulec, uraz zaraz po debiucie w Lidze Mistrzów.

Tamten rok to było szaleństwo: kontrakt z Red Bullem, powołanie do kadry, wicemistrzostwo z Rakowem i Puchar Polski. Latem nowy klub i nowy kraj. Debiut w Lidze Mistrzów w Sewilli. Były momenty, że za tym wszystkim nie nadążałem. Chciałem już odpocząć i może trochę wykrakałem tę kontuzję. Trzy dni po operacji myślałem: kurde, jak to będzie? Nie da się wyrzucić tego z głowy. Ale zaraz potem wziąłem to na klatę. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem, ile znaczy dla mnie piłka. Ile radości sprawia mi, gdy mogę trenować z chłopakami albo gram w meczach. Zatęskniłem za tym. Rehabilitacja jest żmudna. Dzień w dzień musisz wstawać rano i robić to samo. Ludziom się wydaje, że ja kocham pracować. Okej, kocham piłkę. Ale taką rehabilitację przechodziłem pierwszy raz w życiu. To był bardzo duży test dla psychiki.

Jak sobie z tym radziłeś? Masz jakieś sposoby, żeby chciało się wtedy, gdy się nie chce?

Dla mnie największą motywacją są ludzie, z którymi idę przez karierę. Oni mi tak dużo dają, że ja swoją pracą chcę im to oddać. Doskonale pamiętam ile energii wkładał mój tata, gdy jeździł do Lubina w niedzielę rano 600 km, żeby zobaczyć mój mecz, a potem wieczorem wracał, bo w poniedziałek szedł do pracy. Wiadomo, że każdy w wywiadach mówi o rodzinie. Ale dla mnie to jest naprawdę największe wsparcie. Praktycznie codziennie rozmawiamy. Piłka nie jest łatwa. Szybko zorientowałem się, że jeśli chcesz przeć do przodu, to musisz zadbać o dobre otoczenie. Wiem ile dają mi moi menedżerowie z agencji ProSport Manager, trenerzy od przygotowania motorycznego albo pani psycholog. Wszyscy mamy przyjacielskie stosunki. Widzę ich zaangażowanie, więc nawet, kiedy mam gorsze dni, to daję z siebie maksa.

Koledzy z Red Bulla podpytują o twoje indywidualne treningi? Jak to w ogóle wygląda?

Nie mówię o tym dookoła, ale w klubie wiedzą, że coś takiego robię, bo mieli łączenia z trenerami Mateuszem i Darkiem. Jeśli jestem za granicą albo na kadrze, to widzimy się dwa razy w tygodniu na kamerze online. Dużo rozmawiamy jak wyglądał mój tydzień w klubie, co robiliśmy i gdzie czuję zmęczenie. Cały czas dobieramy inny trening. W domu mam kettle, gumy do rozciągania, co jakiś czas coś nowego się pojawia. Dzisiaj już wiem, co robić, żeby nie pracować głupio. Ufam trenerom. Oni mówią: „Kamil, zrób to, dwa dni będziesz zdychał, ale zobaczysz, że idealnie na meczu złapiesz świeżość”. I to się dzieje. To jest organizm. Wiele rzeczy możesz przewidzieć i zaplanować.

Gdyby nie te dodatkowe treningi, zaliczyłbyś falstart w Salzburgu? Różnie to wygląda z polskimi piłkarzami. Idziesz za granicę i widzisz przepaść w intensywności.

Nie dałbym rady. Serio, nie dałbym rady, bo skoro z tym przygotowaniem, było mi na początku trudno, to nie wiem, co by się działo, gdybym pojechał na zasadzie: „Jakoś to będzie”. Trening indywidualny zaczynałem trzy lata temu. Byłem trupem fizycznym. Dzisiaj tak mi to weszło w krew, że zaraz po zakończeniu rundy pojechałem do Krakowa, żeby pracować. Mogłem polecieć w tym czasie na wakacje. Wszyscy tak robią - okej, ja to szanuję. Ale akurat teraz wiem, że muszę z tego czasu wycisnąć jak najwięcej. Przez 10 dni w Krakowie mieliśmy po dwa treningi dziennie plus robiłem też rozpiskę z Red Bulla. Każdemu się wydaje, że piłka to hobby. Jasne, życie piłkarza jest fajne. Ale to też życie robota: musisz zasuwać i w kółko powtarzać te same rzeczy. Ja już dawno to zaakceptowałem. Pracuję teraz na to, by po zakończeniu kariery móc latać, gdzie chcę i robić rzeczy, na które mam ochotę.

FC Red Bull Salzburg - Kamil Piątkowski
Fot. Harry Langer/DeFodi Images via Getty Images

Co cię najbardziej zaskoczyło przez te pół roku w Salzburgu?

Chyba intensywność biegania. Niby spodziewasz się tego, a jednak na miejscu szybko łapiesz jak duża to różnica. Nie chodzi o to, by biegać dla samego biegania, bo w Polsce robiłem więcej kilometrów niż tutaj. Jako stoper miałem mecze z 11.5 km. W Austrii wykręcałem dychę, ale w 80. minucie czasami nie miałem sił. Cały czas masz sprinty, biegi szybkie, musisz błyskawicznie reagować. Nagle nogi siadają. Pojawiają się skurcze. Tak jak powiedziałem wcześniej: udźwignąłem to, ale tylko dlatego, że zanim pojechałem do Austrii mocno pracowałem z moimi trenerami.

A jak wszedłeś w system z czwórką obrońców? Nie bałeś się, że to ustawienie ograniczy cię w ofensywie? W Rakowie to był twój atut.

Gramy czwórką, ale w defensywie. Gdy idziemy do przodu, szóstka schodzi do obrony, a my automatycznie rozchodzimy się na boki. System zmienia się w trójkę i nie czuję różnicy. Wiadomo, że w obronie musisz być bardziej skoncentrowany, ale jeśli chodzi o rozegranie, to nadal mam dużo miejsca. Lubię dać długiego crossa i to mi dalej wychodzi. Z graniem do przodu też nie ma problemu, przecież mój pierwszy mecz z Klagenfurtem to ofensywne włączenie się i asysta. Bywało tak, że zapędzałem się przed szesnastkę i nawet mogłem uderzyć. Lubię ten system Salzburga. To jest moje granie: wysoki pressing, dynamiczność itd. Zakończyliśmy ligę z 14 punktami przewagi. To jest uniwersytet, pozbierane talenty z całego świata. Adeyemi, Sesko, Sucić, Camara jest mega dobry. To, że ja, chłopak z Jasła, mogę być tutaj z nimi ciagle jest dla mnie szokiem.

Który moment z poprzedniego roku najbardziej utkwił ci w pamięci?

Jest ich za dużo. Za każdym razem czułem się jakbym wylosował los na loterii. Liga Mistrzów - sen. Puchar Polski z Rakowem - trofeum w gablocie, piękna rzecz. W Red Bullu już na samym starcie zagrałem w sparingach z Atletico i Barceloną. Do tego reprezentacja Polski. Im więcej takich momentów zbierasz, tym mocniej nakręcasz się, żeby znowu je powtarzać.

Do kogo powędrowała koszulka z debiutu w kadrze?

Ostatnio rodzice wyremontowali mi pokój, mamy tam 3 koszulki: pierwsza z Rakowa, druga z reprezentacji Polski i trzecia z Red Bulla z podpisami wszystkich zawodników. Wiszą nad moim łóżkiem.

Jak zareagowałeś na odejście Paulo Sousy? Szok czy raczej wzruszenie ramion?

Nie wiem, czy wypada mi zabierać głos w tej sprawie, jestem młody, dopiero wchodzę w reprezentację. Wiadomo, że byłem zaskoczony.

Miałeś wrażenie, że w którymś momencie nie traktuje cię fair?

Szanuję to, że zadebiutowałem w meczu z Andorą. Gdyby nie covid, którego ostatecznie nie miałem, zagrałbym pewnie też na Wembley z Anglią. Doszły mnie takie słuchy. Zresztą nawet prezes Zbigniew Boniek mówił w którymś z wywiadów o tym, że miałem grać. Dzisiaj to już historia, ale dziwiłem się, gdy po sezonie życia w Rakowie, gdzie co chwilę miałem asysty i gole, przyjechałem na kadrę w maju i nagle trener zmienił mi pozycję. Nie wiem, co się stało. Każdy ma swoje pomysły, ja jestem od realizacji, ale nie rozumiałem tego zupełnie. To jest kadra, grają tu najlepsi, ścisły top, a ja musiałem udowadniać wartość na pozycji, na której czułem się niepewnie. Grałem jako środkowy obrońca, ale ustawiony po lewej stronie. Zamiast skupiać się na rozegraniu, koncentrowałem się, żeby dobrze przyjąć piłkę lewą nogą. Traciłem przez to sekundę i automatycznie zwężało mi się pole. Byłem ograniczony, czego nie mam na prawej stronie, gdzie wiele rzeczy robię z automatu. To tak jakbyś chciał złożyć taki sam podpis lewą i prawą ręką. No nie da się. Tracisz ten ułamek sekundy, a to na tym poziomie jest kluczowe.

Sousa na zgrupowaniu w Opalenicy mówił, ze piłkarze z Ekstraklasy myślą wolniej. Poczułeś się dotknięty?

Możliwe, że tak jest. Ja usłyszałem od trenera Sousy, że nie mam doświadczenia. Okej, zgadzam się, jestem młody, grałem tylko w Ekstraklasie. Ale trzy tygodnie później pojechałem do Salzburga i zagrałem pierwszy mecz z Atletico przy 35 tysiącach ludzi. Nie popełniłem błędu. Czułem się pewnie. Dzisiaj można rozgrzebywać, dlaczego na Euro nie zagrałem minuty, ale nie ma to sensu. Trenera Sousę niech oceniają dziennikarze.

Błąd z San Marino długo siedział ci w głowie?

Wiadomo, że to boli. Przez pierwsze trzy minuty nie mogłem się otrząsnąć. Ale ja jestem taki, że szybko się otrzepuję i idę dalej. Na koniec meczu dałem asystę, czyli nie załamałem się jakoś totalnie. Zaraz po meczu nie martwiłem się o siebie, tylko o rodzinę. Oni żyją w małym mieście. Każdą krytyczną wzmiankę o mnie biorą do siebie. W sporcie jest tak, że musisz mieć grubą skórę. Wpuszczać jednym uchem rzeczy i wypuszczać drugim. To też mnie dużo nauczyło. Psychicznie i sportowo. Wiem już, że zawsze musisz patrzeć do tyłu i nie grać w ciemno. Nie żałuję tej sytuacji, bo widocznie musiało się to przydarzyć, żebym w przyszłości takiego błędu już nie powtórzył.

A filmiku z językiem angielskim żałujesz? Wystawiłeś się na łatwy strzał, nawet Wojtek Pawłowski wbijał szpilki.

Nie, czemu mam żałować? Wiadomo, że ludzie lubią wbijać szpilki. U nas cały czas szuka się osoby, której możesz dowalić. Wojtek Pawłowski też się kiedyś popisał. Ja nie żałuje tego filmiku, bo przecież połowa osób, które dzisiaj dobrze mówią po angielsku, zaczynała tak samo jak ja. Dzisiaj sam się z tego śmieję. Przez te pół roku cały czas byłem z zagranicznymi piłkarzami, zrobiłem duży postęp. Nie mam teraz problemu, żeby się komunikować albo rozmawiać indywidualnie z trenerem. Często rozmawiamy 1 na 1. Bardzo szybko się tu wszystkiego uczę.

FC Red Bull Salzburg v FC Barcelona - Pre-Season Friendly
Fot. Guenther Iby/SEPA.Media /Getty Images

W kontekście ostatniego roku: jest jakaś jedna rzecz, która najwięcej ci dała? Coś czego się nauczyłeś i z czego korzystasz.

Nie wiem, czy to jest rzecz z ostatniego roku, ale w ostatnim czasie widzę po sobie, że jestem bardziej cierpliwy. Jak coś zaczynam, to robię to na maksa i nie oczekuję efektów za miesiąc albo dwa. Przykład z tymi trenerami motorycznymi albo z panią psycholog. Szczerze? Ja w to nie wierzyłem na początku. Przez pierwsze miesiące musiałem się zmuszać, bo nie widziałem efektów. Ale nie olałem tego. Efekty przyszły po 7-8 miesiącach. I to mi dużo dało do myślenia. Że trzeba do końca wierzyć w to, co robisz.

Młodym piłkarzom polecasz cały czas inwestować w siebie? Miałeś ostatnio spotkanie w rodzinnym Jaśle. O co pytają młode chłopaki?

Dobrze, że mówisz o tym inwestowaniu, bo jak teraz patrzę na ostatnie lata, to cały czas to robiłem. Inwestowałem czas i energię. Pieniądze też. Jako młody piłkarz nie zarabiałem dużo. A i tak jeździłem na obozy, treningi dodatkowe, płaciłem za paliwo. Dzisiaj to mi się zwraca. Mam całe życie zorganizowane pod piłkę: w dniu meczu budzę się o 8 rano i już mamy trening online, pobudzenie 45-minutowe, żeby dobrze wejść w dzień. Wcześniej, wieczorem rozmowa z panią psycholog na temat meczu. To są moje stałe punkty, których pilnuję. Chłopakom w Jaśle mówiłem, żeby nigdy nie myśleli, że są skreśleni. Bo ja też w żadnym zespole nie byłem najlepszy. Ani w Jaśle, ani w Krośnie. Nigdy. Ale dalej robiłem swoje.

Ta rozmowa z psycholożką to nie trochę wałkowanie w kółko tego samego? Te sesje się nie nudzą?

Psychologia nie jest dla każdego. To co powiedziałem: jeśli ty w to nie wierzysz, to nic ci to nie da. Ja dziś wiem, że mi to pomaga i muszę to powtarzać. To są ćwiczenia oddechowe albo różne rozmowy, gdzie wyrzucasz z głowy rzeczy, które blokują cię w życiu i na boisku. Dzień przed meczem zawsze rozmawiamy o moich priorytetach na boisku: jak sobie ten mecz wyobrażam, co się może wydarzyć itd. Po meczu opowiadam o trzech sytuacjach, w których mogłem zachować się lepiej. Przerabiamy je tak, żebym miał w głowie wyobrażenie, co następnym razem mogę zrobić lepiej. Robię to już 3.5 roku. Widzę jak zmieniła się moja gra albo podejmowanie decyzji w zwykłym życiu. Nie martwię się rzeczami, na które nie mam wpływu.

Myślisz już trochę o lutowym meczu z Bayernem w Lidze Mistrzów? Jak w ogóle w Salzburgu zostało odebrane te losowanie?

Pierwsza moja myśl: super, po to się gra w piłkę, żeby mierzyć się z najlepszymi. A ile masz lepszych drużyn w Europie od Bayernu? To jest top. Myślę, że w klubie odebrano to podobnie. Mamy miesiąc, żeby przygotować się do tego meczu. Obóz w Marbelli został odwołany w ostatniej chwili, ale dalej mamy w planach kilka sparingów. Na początku lutego startuje liga. No i dopiero wtedy Bayern. Widzę po sobie, że po kontuzji nie straciłem dynamiki, myślenia albo czucia piłki. Mocno pracowałem przez ostatni miesiąc. Teraz chcę to pokazać w drużynie, żeby w lutym zagrać w Lidze Mistrzów.

ROZMAWIAŁ PAWEŁ GRABOWSKI

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.