Gdy po siedmiu kolejkach sezonu zasadniczego Kansas City Chiefs z bilansem 3-4 zamykali tabelę własnej dywizji po raz pierwszy od października 2015 roku, nie brakowało głosów, że tym razem mają zespół zbyt słaby, by ponownie walczyć o Super Bowl. Minęły dwa miesiące i nastroje są zupełnie inne. Siedem zwycięstw z rzędu i przebudzenie w defensywie sprawiły, że dziś Chiefs są na dobrej drodze do tego, by droga do finału wiodła w konferencji AFC przez ich stadion.
Nikt obecnie nie ma w NFL tak długiej serii zwycięstw. Kansas City Chiefs po raz ostatni w NFL przegrali 24 października i choć jeszcze pierwsze wygrane po tej wpadce nie były przekonujące, to z każdym kolejnym meczem reprezentanci konferencji AFC w dwóch ostatnich Super Bowl nabierali rozpędu. W kolejce numer 15 mieli wprawdzie trochę szczęścia i przeciwko Los Angeles Chargers bliscy byli przegranej, ale ostatecznie przedłużyli passę, zwyciężając w dogrywce 34:28.
To niezwykle istotna wygrana. Po pierwsze, sprawia ona, że bilans wewnętrznej rywalizacji z Chargers w dywizji AFC West wynosi 1-1. Gdyby Chiefs przegrali, byłoby 0-2, co w przypadku równego bilansu na koniec sezonu zasadniczego dawałoby przewagę w tie-breakerze ekipie z LA. Po drugie, kolejka ułożyła się dla drużyny Andy'ego Reida tak korzystnie, że dziś ponownie jest ona liderem swojej konferencji.
Kluczowa okazała się szarża w końcówce meczu. Chargers nie potrafili zbudować większej przewagi m.in. dlatego, że rozgrywali czwarte próby blisko pola punktowego, rezygnując z łatwych punktów za kopnięcia i idąc po przyłożenia. Chiefs ich zatrzymywali, ale sami wrzucili wyższy bieg w ataku dopiero w czwartej kwarcie. W ostatnich 10 minutach meczu Patrick Mahomes wziął sprawy w swoje ręce – z 13 podań aż 10 było celnych, a trzy dały Chiefs przyłożenia. Dzieło w dogrywce zwieńczył touchdown Travisa Kelcego i zespół, który jeszcze dwa miesiąca wcześniej był na ustach całego futbolowego świata z bilansem 3-4, znów się tam znalazł, tym razem z zupełnie innych powodów, a jego odmiana to najbardziej intrygująca historia ostatnich tygodni w NFL.
LEPSI WTEDY, GDY LICZY SIĘ TO NAJBARDZIEJ
Futbolowa mantra zawsze mówi, że sezon zasadniczy liczyć się zaczyna dopiero od listopada. Inni powtarzają, że punktem granicznym jest Święto Dziękczynienia. Tak czy inaczej wielu zgadza się z teorią, że pierwszy miesiąc czy półtora w sezonie zasadniczym nie jest wymierny. Drużyny dopiero wdrażają nowe schematy, a przedłużenie rozgrywek kosztem zmniejszenia liczby meczów przedsezonowych dodatkowo to potęguje. To sprawia, że wiele razy widzieliśmy już ekipy, które zaczynały powoli, a na koniec i tak meldowały się w play-offach i umiały tam zrobić dużo szumu.
Obok słabego startu Chiefs trudno było jednak przejść obojętnie. Zawodziła obrona, Mahomes grał słabiej i popełniał więcej błędów i nie brakowało głosów, że drużynę z Kansas City dopadł kac po Super Bowl. To częsta teoria, jaką stosuje się w przypadku tych, którzy są po porażce w finale – ma ona rzekomo całkowicie rozbić przygotowania do nowych rozgrywek, zmusza trenerów do kombinowania, a ci w poszukiwaniu czegoś nowego na siłę się gubią.
Trzeba jednak pamiętać, że NFL to liga, w której z tygodnia na tydzień zmienia się bardzo dużo. I choć z jednej strony łatwo dać się ponieść wiodącym narracjom, co było widać i słychać, gdy Chiefs po raz pierwszy od sześciu lat zamykali tabelę swojej dywizji, to można spojrzeć też na to z innej perspektywy.
Amerykanie mawiają: „The more things change, the more they stay the same” – w luźnym tłumaczeniu: im więcej się zmienia, tym mniej się zmienia. Skoro więc z tygodnia na tydzień widzimy wyniki i występy, które nie trzymają się logicznej całości i wiele ekip ma mniejsze lub większe kryzysy, to trzeba patrzeć szerzej. Bo choć Chiefs zawodzili na całej linii, to nadal mieli drużynę o ogromnym potencjale. Ich zapaść miała dużo więcej wspólnego z kwestiami taktycznymi niż mitycznym kacem. Pytanie brzmiało jedynie, kiedy w Kansas City znajdą rozwiązanie dla swoich problemów.
Dziś obserwujemy drużynę, której każdy spodziewał przed startem sezonu. Kluczowe dla tego odrodzenia są dwie rzeczy – po pierwsze Chiefs zaczęli dużo lepiej grać w defensywie, a po drugie przestali popełniać tylu strat w ofensywie. Brzmi jak futbolowy elementarz, jednak na początku sezonu w obu tych aspektach Chiefs radzili sobie słabo.
Z DNA NA SZCZYT
Zacznijmy od defensywy. To, jak słabo prezentowała się ona do tygodnia siódmego włącznie, widać zarówno po analizie bardziej zaawansowanych statystyk, ale i na pierwszy rzut oka. Chiefs tracili kolejno 29, 36, 30, 30, 38, 13 i 27 punktów w meczach w tym okresie.
Żeby uzmysłowić sobie, jak fatalnie grała wówczas kierowana przez Steve'a Spagnuolo obrona, wystarczy tak naprawdę jedna statystyka. Ekipa z Kansas City do tygodnia siódmego włącznie pozwalała rywalom na zdobywanie 7.1 jarda na każdą akcję w ataku. Najlepszy atak w historii NFL pod tym względem, czyli ofensywa St. Louis Rams z sezonu 2000, drużyny u szczytu swoich mocy, nazywanej z uwagi na efektowny styl gry w ataku „The Greatest Show on Turf”, zdobywała średnio właśnie 7.1 jarda na każdą akcję. Krótko mówiąc: gdyby futboliści z KC przez cały sezon grali tak słabo w defensywie, jak na początku, ich zbiorowy rywal o roboczej nazwie „przeciwnicy Chiefs 2021” utworzyłby atak na poziomie tego najbardziej efektywnego w historii ligi.
Poprawę w siedmiu ostatnich tygodniach znów dobrze oddaje już samo spojrzenie na suche wyniki. Liczba straconych punktów przez KC w tym czasie to kolejno 17, 7, 14, 9, 9, 9 i 28. Średnio to już tylko 13.3 na mecz w porównaniu do 29 w pierwszych siedmiu tygodniach. Przepaść.
Efektywność określa też wskaźnik EPA (expected points added), który również dobrze objaśnia, jak dużo zmieniło się w grze obronnej Chiefs. Gdyby brać pod uwagę tylko kolejki od pierwszej do siódmej, wynosiłby on w przypadku tej ekipy +0.181, co dawałoby przedostatnie miejsce w NFL. Od ósmej kolejki to jednak już -0.114 i to w tym okresie czwarty najlepszy współczynnik w lidze. Formacja, która cieniowała w historycznie zły sposób nagle przeszła do ligowej elity. Jak?
Kluczowe wydają się dwa aspekty i są ze sobą powiązane. Gdy Chiefs grali na początku sezonu słabo, widać było, że nie radzi sobie ich defensywny front. Chris Jones – jeden z najlepszych środkowych liniowych defensywnych w NFL – z konieczności był ustawiony na skraju formacji. Dodatkowo trzy z pierwszych czterech meczów opuścił nominalny gracz z tej pozycji Frank Clark. Dezorganizacja w linii sprawiała, że gubili się linebackerzy i w obronę KC rywale potrafili wejść jak w masło.
NOWA ZABAWKA SPAGNUOLO
Elementy na swoje miejsce pozwolił przywrócić Melvin Ingram. 32-latek to ceniony w NFL obrońca, który potrafi wywierać presję na rozgrywających, ale początek sezonu w barwach Pittsburgh Steelers miał kiepski. Trafił tam po dziewięciu latach w Los Angeles (a wcześniej San Diego) Chargers. Na początku listopada Steelers postanowili jednak pozbyć się go, a Chiefs skorzystali z okazji – do Pittsburgha wysłali wybór z szóstej rundy draftu i to okazało się doskonałym posunięciem.
Nagle defensywny koordynator Steve Spagnuolo dostał zabawki. Mocno obrywał za fatalną grę obrony na początku sezonu, ale jego zawodnicy mają tendencję do tego, by długo się rozkręcać. Jego podstawowa zasada? Rozgrywający rywali nie może mieć komfortu.
Od lat Spagnuolo słynie z kreatywnych schematów presji na rozgrywających rywali – to, czego dokonał w Super Bowl XLII, gdy prowadzona przez niego defensywa New York Giants wybiła New England Patriots z głów marzenia o perfekcyjnym sezonie, przeszło do historii NFL.
Przed pozyskaniem Ingrama Chiefs jednak wypadali pod tym względem słabo. Rozgrywających powalali w średnio 4% akcji (tzw. sack rate), a presję na nich wywierali tylko w 21.2% przypadków. Obie te wartości były na przedostatnim miejscu w lidze. I choć w całej lidze widać tendencję do rzadszego blitzowania (spadek z 28.4 na 25% w tym sezonie), Spagnuolo idzie swoją drogą.
Ingram pozwolił Jonesowi wrócić na środek, gdzie ten znów sieje spustoszenie, i wraz z Clarkiem atakuje ofensywy przeciwników z bocznych stref. Z nim w składzie wspomniane wcześniej wartości, które Chiefs mieli na poziomie dna ligi, znacznie się poprawiły – od jego transferu KC jest w TOP8 obu klasyfikacji. Może on sam nie ma wybitnych zdobyczy, bo uzbierał tylko jeden sack, ale ułatwił życie innym. Korzystają również linebackerzy, którzy nie muszą się martwić o to, kto pokryje luki w linii, za to patrolują półdystans. Willie Gay czy Nick Bolton – debiutant, który świetnie spisał się w ważnej wygranej z Chargers – posłużą za najlepszy przykład.
– Zdaliśmy sobie sprawę, że nikt nie przyjdzie nas zbawić i sami musimy rozwiązać nasze problemy sami – mówi safety Chiefs Tyrann Mathieu. – Wszyscy poświęcili się dla wspólnej sprawy. Myślą o drużynie w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności. Jeżeli będzie panowało takie nastawienie i każdy znajdzie coś, co może zrobić lepiej, to wszyscy będą potrafili wnieść coś pożytecznego do gry. Wiemy, że to ważne w momencie, gdy każdy mecz nabiera jeszcze większego znaczenia – dodawał lider defensywy.
MNIEJ ZBĘDNEGO RYZYKA, MNIEJ PECHA
Kolejna sprawa to straty. Widać było na początku sezonu, że Mahomes za bardzo forsuje niektóre rzuty i uprawia tzw. „hero ball”. Być może siedziała w nim trauma z Super Bowl, kiedy pozbawiony podstawowych liniowych ofensywnych musiał non stop uciekać od obrońców Tampa Bay Buccaneers i rzucać desperackie podania, by w ogóle dać swojej drużynie szansę. Tak czy inaczej Mahomes nie prezentował się jak dawniej, a jego improwizowane zagrywki nie kończyły się już spektakularnymi chwytami kolegów czy punktami, tylko stratami.
Rozgrywający Chiefs ma w tym sezonie 13 przechwytów, co daje mu ex-aequo drugie miejsce w NFL, gdy powstaje ten tekst, ale aż dziewięć z nich zaliczył do tygodnia siódmego włącznie. Nie wszystkie były jednak z jego winy. Wyglądało to bardziej tak, jakby los oddawał rywalom za te rzuty, w których Mahomes tylko w sobie znany sposób podawał do kolegi z drużyny i tym razem piłka już nie odbijała się tak szczęśliwie.
Według wskaźników efektywności atak Chiefs nadal należał do ligowej czołówki w pierwszej części sezonu, a różnicę właśnie robiły straty. Zespół z Kansas City nadal ma ich 25, co stanowi jeden z gorszych wyników w NFL, ale od punktu przełomowego w ósmym tygodniu jest ich znacznie mniej. Jednocześnie w tym okresie poprawiła się obrona, która zabiera piłkę rywalom, więc wraca równowaga.
Tę najlepiej widać w prostych statystykach. W tygodniach od pierwszego do siódmego Chiefs mieli o 10 strat więcej niż ich rywale. To był drugi najgorszy wynik w lidze. Od tygodnia ósmego mają ich o 10 mniej niż rywale, co w tym czasie daje im trzecie miejsce w NFL.
Mahomes nie podejmuje tak dużo zbędnego ryzyka i do Kansas City wrócił spokój. – Patrick zawsze będzie rzucał odważnie – mówi Andy Reid. – To unikatowy rozgrywający. Dla niego nie ma spraw przegranych i nigdy nie wyłącza się mentalnie z meczów. Ma wiarę w siebie i w kolegów z ofensywny. Nigdy nie kwestionuje tego, co zamierzamy zrobić i mamy dobrą komunikację. Jego spokój przenosi się na innych w szatni. Jest mnóstwo małych rzeczy, które czynią go jednym z najlepszych – chwali go trener Chiefs.
KURS: TRZECI FINAŁ?
Po takiej serii, z tak grającym atakiem i poprawioną obroną wydaje się, że widzimy wreszcie zespół kompletny. Z taką tezą zgadza się chociażby Mathieu. – Nasz atak daje nam możliwość zaskoczenia rywala w każdej chwili. Obrona z kolei gra lepiej i dba o to, by zwiększyć poziom pewności siebie. To synergia. Ofensywa wie, że może na nas polegać, a my wiemy, że w każdej chwili oni są w stanie zdobyć punkty i ułatwić nam życie – przekonuje.
To wszystko sprawia, że Chiefs myślą o trzecim z rzędu występie w Super Bowl. Ekipa z Kansas City ma bilans 10-4 i jest jedyną w AFC z dwucyfrową liczbą zwycięstw. Jej siłą jest stabilna grupa liderów, która gra ze sobą od kilku sezonów, oraz doświadczony trener Reid. Oglądamy bardzo nieprzewidywalny sezon i stawka jest mocno wyrównana, ale gdy do głosu zaczyna dochodzić talent, mało kto jest w stanie przebić Chiefs. On w połączeniu z jednością, jaka zapanowała w szatni, oraz poprawkami schematycznymi sprawia, że znów stają się faworytem.
Gdyby Chiefs znów udało się dojść do finału, byłoby to historyczne osiągnięcie. Trzy z rzędu występy w Super Bowl to rzadkość. W przeszłości dokonywali tego jedynie Miami Dolphins w latach 1971-73 (pod uwagę bierzemy oznaczenia sezonu zasadniczego – w NFL jest tak, że mamy sezon 2021, mimo że Super Bowl odbędzie się już w roku 2022), wygrywając dwa z nich, Buffalo Bills w latach 1990-93 (cztery z rzędu porażki!) i po raz ostatni New England Patriots w latach 2016-18 (w nich bilans 2-1).
Do tego jeszcze daleka droga, a dłuższy sezon zasadniczy każe skupić się na utrzymaniu przewagi w konferencji niema do połowy stycznia, jednak w tej chwili trudno wskazywać kogoś innego. Pozostali faworyci w AFC się gubią, są zbyt jednowymiarowi albo jeszcze nie mieli do czynienia z tak dużą presją, a Chiefs tymczasem znaleźli sposób na to, by opanować kryzys.
Jeżeli początek sezonu zasadniczego był jedynie leczeniem traumy po ostatniej porażce w finale, to reszta ligi musi się mieć na baczności. Mahomes i spółka chcą udowodnić, że choć narracja wobec innych zmienia się z tygodnia na tydzień, to oni nadal są tym samym postrachem, co w ostatnich latach.