Nowy album Brytyjki imponuje. Czy będzie dla niej katapultą do szerszego audytorium?
Jest pewien obszar muzycznego rynku, swego rodzaju czyściec dla talentów, które już zbudowały lojalną publiczność, ale jeszcze nie przebiły się do masowej świadomości. Często ci artyści i artystki to ulubieńcy krytyki muzycznej, osoby o świetnie ocenianych i docenianych dyskografiach. Być może to kwestia wizerunku, sporą część odpowiedzialności za taki stan rzeczy można także zrzucić za muzykę, niekłaniającą się modnym brzmieniom. Oczywiście, to żadna tragedia - a lojalna publiczność każdej wielkości to przecież skarb - ale można żałować, że naprawdę utalentowane jednostki siedzą w takim czyśćcu, a ich przekaz i unikalne brzmienia nie docierają do mainstreamu. Jedną z nich jest Little Simz, rewelacyjna raperka z UK, która właśnie wydała nowy album, Sometimes I Might Be Introvert. Czy to jej ostatnie momenty w tym czyśćcu?
Dwa pierwsze albumy Little Simz były gratką dla ludzi, którzy siedzieli w brytyjskim undergroundzie. To fascynujące miejsce, którym nie interesuje się łasy na grime czy drill mainstream. I w przeciwieństwie do grime’u czy drillu, szanse na błogosławieństwo zza Oceanu są małe. Niestety, tego typu naznaczenie przez wielkie nazwisko z Ameryki, bywa najlepszym sposobem na wejście do głównego nurtu. Brytyjski rap jest cudowny, skąpany w multikulturowym dziedzictwie Londynu, z bitami, które czasem w bardziej subtelny, czasem bardziej bezpośrednio odwołują się do muzyki afrykańskiej czy karaibskiej. Ale bez modnej, elektronicznej nadbudowy, UK rap jest kolejną lokalną sceną, która nie ma szansy na pocałunek sukcesu np. od Drake’a (który przyczynił się do popularyzacji grime’u za Oceanem, ale ciężko ocenić realnie do jakiego stopnia). Little Simz była lepsza z albumu na album, a przełomem był wydany w 2019 roku krążek GREY Area. 35 minut kapitalnego, świadomego rapu na barwnych, soulfulowych bitach. Artystka poruszała poważne tematy w przystępny i przemyślany sposób, nie stroniła od zabawnych i jadowitych linijek (jak ta, że od czytania Paulo Coelho człowiek nie robi się mądrzejszy - trudno się nie zgodzić!). Złożone kwestie rasy, tożsamości, samoświadomości i zdrowia psychicznego zostały ubrany w dźwięki zapadające w pamięć. Za unikalne brzmienie Little Simz odpowiada producent Inflo, który jest jej przyjacielem z dzieciństwa. Zamiast sampli często słyszymy prawdziwe instrumenty, co dokłada do organicznego charakteru GREY Area.
Płyta była hitem wśród krytyków, przyniosła nominację do ważnych brytyjskich nagród Mercury Prize, znalazła się na wielu listach końcoworocznych, a wpływowe publikacje muzyczne obsypywały ją komplementami. Nic dziwnego. Simz jest absurdalnie utalentowaną raperką, zarówno pod względem technicznym, jak i poruszanych treści. Sam Kendrick Lamar obsypał ją komplementami, a Lauryn Hill wzięła ze sobą w trasę. Mimo takiego wsparcia, artystka nie przebiła się do zbiorowej świadomości - jeśli szukamy porównań, to analogiczny los za Oceanem spotkał Rapsody. Jest poważana, ale kroczy własną brzmieniową ścieżką, która rozjeżdża się z panującymi trendami. Wytrychem byłaby trapowa podbitka (dowodem J. Cole), ale ani Rapsody, ani Little Simz nie idą na kompromisy i warto to uszanować.
Byłem bardzo ciekaw, czy Sometimes I Might Be Introvert ruszy w bardziej modne kierunki. Tak się nie stało, za to na albumie Inflo jeszcze odważniej sięgnął po afrykańskie wpływy. To jedno z lepszych wydawnictw, jakie ukazały się w tym roku. Little Simz próbuje ograć system inaczej, niż przez poddawanie się modom. Teledyski promujące nowy album mają większy rozmach, niż te z GREY Area - choć i tamte były naprawdę świetnie, pomysłowo zrobione. Introvert, Woman i Point And Kill to fabularne i wizualne majstersztyki, dopasowane perfekcyjnie do treści i charakteru utworów. Liczby wyświetleń mają wciąż dalekie od randomowego polskiego rapu, ale nowy album Little Simz może zrobić wokół siebie jeszcze większy hałas niż GREY Area.
Sometimes I Might Be Introvert to ważne wydawnictwo. Little Simz sprawnie mówi o kwestiach równości, rozlicza patriarchalne i rasistowskie społeczne konstrukty, serwuje kolejne linijki naładowane jadowicie celnym humorem. Jednocześnie spogląda w głąb siebie, próbująć lawirować między personą artystki, a realną osobą. To również płyta jeszcze lepsza od GREY Area. Spływają pierwsze recenzje i o sukces krytyczny raperka może być spokojna. Podobnie jak o brytyjski rynek - jest w czołówce UK rapu, ma mocne wsparcie mediów i branży. Simz nie napakowała nowego albumu modnymi featuringami, ponownie postawiła na unikalne produkcje Inflo. Nie pcha się do mainstreamu, powoli i konsekwentnie buduje swoją pozycję. To strategia obliczona na artystyczną długowieczność. Tylko przyklasnąć takiemu podejściu!