Kapustka: Nigdy nie wybiegałem w przyszłość, zawsze żyłem tu i teraz, w Legii wreszcie frajdę daje mi każdy weekend (WYWIAD)

Zobacz również:Najlepszy piłkarz ekstraklasy wraca. Poważne zbrojenia mistrza Polski
Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Warta Poznan - Legia Warszawa. 02.11.2020
Fot. Piotr Kucza

Białas nawija taki wers: „Przy ikonach nigdy się nie czułem tak jak karzeł, dziś z daleka mi machają jak idę przez nowy świat”. Słuchałem tego jako 18-latek, kiedy wchodziłem do reprezentacji. Mimo że jestem skromnym chłopakiem, to nigdy nie czułem się od nikogo gorszy. Jeśli ktoś był uważany za lepszego, chciałem udowodnić swoje – opowiada nam Bartek Kapustka, który w Legii Warszawa zyskał drugie, piłkarskie życie i jest wyróżniającą się postacią ekstraklasy.

Dominik Piechota: Kiedyś najlepiej twoją sytuację i samopoczucie opisywał tekst Sokoła „jestem tak zajarany życiem, że nie uwierzycie”. Można powiedzieć, że jest tak ponownie?

Bartosz Kapustka: Piłka ma duży wpływ na całe moje życie, także prywatne, mocno je określa. Myślę, że każdy piłkarz w pewnym stopniu tak to odczuwa – jesteś tak szczęśliwy, jak twoja sytuacja na boisku. Może zostałbym przy określeniu, że uśmiech na mojej twarzy pojawia się znacznie częściej niż wcześniej.

Ile procent umiejętności Bartka Kapustki oglądamy w tym momencie?

Nie zabawię się w strzelanie, bo tak naprawdę sam dopiero poznaję siebie na nowo. Przez nieregularną grę i kontuzje miałem dość znaczącą przerwę z piłką. Teraz jaram się każdym meczem, poważnie. Nie wiem jeszcze, na ile mnie stać. Nie chcę też mocno wybiegać w przyszłość. Najważniejsze jest, że znów mogę grać co tydzień i widzieć postępy.

Strach zajrzał w oczy przy tym groźnym wejściu w nogi w meczu z Lechią?

Jak zobaczyłem to później na powtórkach, to rzeczywiście doceniłem, że noga jest cała. Wyglądało to kiepsko, więc mogłem mieć obawy. Na drugi dzień czułem się już w miarę nieźle. W tygodniu miałem badania i niestety okazało się, że nie będę mógł zagrać z Wisła, a występ ze Stalą tez stoi pod znakiem zapytania. Szkoda, bo czuję, że jestem w coraz lepszej dyspozycji. Mimo wszystko, patrząc na ten faul, to mogło skończyć się o wiele gorzej.

Ty masz w ogóle obawy przed takimi sytuacjami? Mówi się, że po uszkodzonych więzadłach zawsze wraca inny piłkarz.

We mnie w ogóle to nie siedzi. Rozmawiałem ze specjalistami, którzy tłumaczyli mi, że to kwestia mocno indywidualna. Zależy od organizmu. Na szczęście ja nie miałem z tym żadnego problemu. Już na pierwszych treningach w Leicester nie miałem żadnej obawy, aby zagrać ostrzej czy wejść w kontakt. Wrócił ten sam zawodnik.

W Legii znalazłeś szybko swoją bratnią duszę, czyli Michała Karbownika. Kumple od pierwszego wejrzenia?

Jeździmy codziennie razem na treningi, on mieszka niedaleko mnie, rzeczywiście złapaliśmy fajny kontakt. Karbo to uśmiechnięty, kapitalny chłopak, do tego świetny piłkarz. Obserwowałem go z przyjemnością jeszcze w Anglii, miło się na to patrzyło, więc tym lepiej, że możemy grać razem. W klubie rzeczywiście spędzamy wspólnie dużo czasu.

Ty robisz za kierowcę?

Tak, ale Karbo jest w trakcie zdawania prawa jazdy, więc za niedługo sam będzie już śmigał furą.

Obaj nie zadowalacie się zwykłą grą, lubicie fantazję, dołożenie czegoś więcej od siebie. Ten wasz kontakt wpływa jakoś pozytywnie na współpracę w środku pola, kiedy jesteście obok siebie?

Nie wiem, czy akurat same relacje na to wpływają, ale na pewno podobne spojrzenie na piłkę. Dogadujemy się świetnie, bo tak samo ją sobie wyobrażamy. Potrafimy zagrać w tłoku, na małej przestrzeni, chcemy grać kombinacyjnie, potrafimy przyspieszyć z piłką, zdobyć trochę metrów i zbudować przewagę. On i ja szukamy trudniejszych rozwiązań, nie boimy się brać ciężaru gry na siebie, więc to nas łączy. Karbo jest osobą kreatywną, zawsze zagram do niego bez obaw, tak jak on do mnie. I to nam mocno sprzyja.

Zaraz czeka go wyjazd do Anglii, nasłuchał już się konkretnych porad?

Rozmawiamy na wiele tematów. Przy kawie czy obiedzie chętnie dołączy Paweł Wszołek, bo też ma coś do przekazania, grał na Wyspach, więc wymieniamy się doświadczeniami, ale koniec końców ścieżka i historia każdego są indywidualne. Kluby też są inne, o tym trzeba pamiętać. To, co przeżyłem, może w ogóle nie mieć na niego przełożenia, ale wierzę, że Karbo sobie tam poradzi.

W świadomości ludzi zostałeś zapamiętany jako skrzydłowy, a jednak twojemu odrodzeniu sprzyja przesunięcie do środka pola.

Głównie na tej pozycji występowałem w reprezentacji, więc też najwięcej osób z naszego kraju i nie tylko kojarzy mnie jako skrzydłowego. Ale ja od dziecka najlepiej czułem się w środku pola. W kadrze u trenera Michniewicza też, więc traktuję ją jako moją docelową pozycję.

Zdarzyło Ci się usłyszeć, że jesteś synkiem trenera Michniewicza, pewnie nie ty jeden. Co trener ma w sobie takiego, że tak dobrze się z nim pracuje? I czy w ogóle można wejść na najlepszy poziom bez szkoleniowca, z którym się dogadujesz?

Ciekawa kwestia. Pewnie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wartościowe jest to, że trener Michniewicz wiele dyskutuje z zawodnikami. Każdy z drużyny już pewnie miał okazję z nim porozmawiać. On lubi po treningu zaprosić do siebie do pokoju, pokazać parę fragmentów z meczu i treningu, co było źle, a co dobrze. Przez to ten kontakt zyskuje. Każdy wie, że może ze wszystkim do trenera podejść. Wyróżnia go też, że cały czas chce iść do przodu. Mimo że trochę już na polskim podwórku pracował, to widać po nim chęć ciągłego stawania się lepszym trenerem. I to ma wpływ także na nasz rozwój. Wynosimy więcej z każdego treningu i sami dodatkowo chcemy być lepsi. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że mocno można zyskać na takim podejściu.

Ale zwykle jest tak, że jeśli nie dopasujesz się z trenerem, to niezależnie jak dobrze byś nie grał, nie dostaniesz szansy. Czasem ciężko się odgruzować, kiedy ktoś ma własne przekonania.

Jasne, tu nie ma co być dyplomatą i powtarzać, że u każdego ma się równe szanse. Nie zawsze jak wykonujesz dobrą robotę, to zostaniesz dostrzeżony. Często tak jest, ale jednak nie zawsze. Każdy trener jest innym człowiekiem, ma inną filozofię gry, każdemu odpowiada inny zawodnik. Powiem to nawet na bazie swojej przygody z piłką: parę razy trafiłem na ludzi, którzy mi zaufali i którym jestem wdzięczny, a czasem tę szansę po prostu dostawał ktoś inny. I na to absolutnie nie ma co się obrażać.

Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz? Że wejście do klubu jest kluczowe, podobnie jak ustawienie swojej pozycji.

Nie podchodziłbym tak do tego. Żyjemy w takich czasach, że w klubach co chwile zmieniają się sztaby szkoleniowe czy osoby decyzyjne. Wiele było takich przypadków, że zawodnicy na początku nie spełniali oczekiwań, a zaraz stawali się kluczowymi zawodnikami. Nawet celnym przykładem jest Antolić z Legii, który z początku nie dawał aż tyle jakości drużynie, ile pokazał w kolejnym, mistrzowskim sezonie. I nieprzypadkowo został wybrany najlepszym pomocnikiem ekstraklasy. Takich przykładów można mnożyć.

Panowała opinia o Czesławie Michniewiczu, że jego intensywny styl pracy – z książkami na temat rywala siedem pokoleń wstecz i długimi analizami – jest perfekcyjny na reprezentację, ale już trudniej byłoby go zaakceptować w klubie. Masz porównanie, więc jak to wygląda?

Trener potrafi idealnie dopasować się do danej sytuacji. Rzeczywiście w reprezentacji młodzieżowej chociażby grając z Portugalią, mieliśmy mnóstwo analiz o rywalu. Byli opisywani indywidualnie, każdy z nas mógł się z tym zapoznać, materiału było mnóstwo, aczkolwiek teraz znajdujemy się w totalnie innej rzeczywistości. Trener przede wszystkim skupia się na naszej drużynie, na tym jak my chcemy grać w piłkę. Cały czas poznajemy nowe rzeczy i elementy, które mamy wprowadzać. Jeśli miałby porównać obie sytuacje, to teraz my narzucamy warunki oraz inicjatywę. Legia musi dominować w Polsce, ma też aspiracje bycia znaczącym klubem w Europie, ale w lidze jesteśmy sfokusowani na sobie i dominacji.

Jak ważne są dla ciebie statystyki w futbolu? Sprawdzasz regularnie swoje liczby i żyjesz nimi?

Analizuję każde swoje spotkanie, każde zagranie i staram się szukać zarówno pozytywów, jak i negatywów. Zawsze podchodzę do tego na chłodno. Statystyki są ważną rzeczą, ale trzeba brać na nie dobrą miarkę taką jak pozycja czy wymagania trenera. Sprawdzam wszystkie liczby, biegowe również, ale najbardziej analizuję swój proces decyzji. Co mogłem wyciągnąć z danej akcji, jak się zachować, kluczowe też jest dla mnie poruszanie się. Potrafię sam realnie ocenić swój występ, być też krytyczny. Nie muszę się sugerować ekspertami czy opiniami z zewnątrz.

23 lata to dużo czy mało dla piłkarza?

I dużo, i mało. Wiele osób ma w świadomości, że jestem znacznie starszy, bo zaistniałem dość wcześnie. Tych doświadczeń rzeczywiście mam sporo, ale jeszcze więcej grania przed sobą. I to jest wiek, w którym wszystko co najlepsze dopiero na mojej drodze. Doświadczenia zawsze można przekuć w coś pozytywnego, ale ja nadal mam sporo do przeżycia.

Jakbyś porównał Bartka Kapustkę sprzed wyjazdu i po nim?

Jestem przekonany, że jestem lepszym piłkarzem niż parę lat temu. Wracam jako lepszy gracz. Nierozsądne byłoby też ocenianie siebie przez pryzmat zaledwie kilku meczów w Legii, nie ma ich jeszcze tak wiele. Pauzowałem przez wirusa, kilka meczów mnie ominęło. Po sezonie będzie lepszy czas na takie podsumowanie, jakie miałem oczekiwania i co z nich spełniłem.

Ale w samej grze gdzie można dostrzec największą różnicę?

Najprostszym przykładem byłoby poruszanie się po boisku. W które strefy wchodzić w danym momencie, kiedy piłka znajduje się po jednej czy drugiej stronie boiska. Wcześniej jako nastolatek wchodzący do ekstraklasy robiłem to na młodzieńczej fantazji. Czułem się dobrze piłkarsko, brałem piłkę na siebie i wierzyłem w swoje umiejętności. Teraz potrafię odpuścić bieganie niepotrzebnych kilometrów bez piłki. Nie zabieram sobie przestrzeni do tego, by później przyspieszyć grę czy mieć więcej opcji. Na pewno jestem bardziej świadomy.

Musisz być bardzo sentymentalnym chłopakiem, bo kiedy pojechaliście na wyjazd na Cracovię, to wszedłeś nie do tej szatni.

Rzeczywiście, to zadziałało podświadomie. Miałem słuchawki na uszach, słuchałem muzyki, przywitałem się z operatorami kamery, którzy byli na stadionie przed nami i tradycyjnie ruszyłem w prawo, gdzie przez kilka lat wchodziłem regularnie. Dopiero po paru sekundach zorientowałem się, że trafiłem do szatni Cracovii.

Wypuściliście teraz z klubem akcję SuperMistrzowie. Ty i Michał Karbownik spełniacie marzenia dzieci i mam wrażenie, że to żaden marketing, a działanie, które mocno współgra z tym, jakim jesteś człowiekiem.

To jest piękna inicjatywa. Jeszcze będąc zagranicą, widziałem mnóstwo świetnych akcji Legii. Takie rzeczy docierają do nas, nawet jeśli nie gramy w danym klubie. Teraz mogę być tego częścią. To wielka duma, że mogę dołożyć malutką cegiełkę, aby wywołać uśmiech na twarzy innych ludzi. Nie wiem, czy mogę to powiedzieć, ale w sumie sytuacja z Karbo była bardzo spontaniczna. To on miał się stawić na stadionie, ale jako że jeździmy razem po treningach, zapytał mnie w samochodzie, czy nie chciałbym dołączyć. Dla mnie to sama przyjemność. Znalazłem się tam przez przypadek, ale sprawiło mi to wielką radochę. Fajnie było zobaczyć chłopaka, który nie ma łatwej sytuacji w życiu, a mimo wszystko potrafi się uśmiechać i cieszyć małymi rzeczami.

Wiemy, że bardzo lubisz pomagać. Kiedyś nawinąłeś kilka cennych wersów, aby to robić, a przy tym się nie chwalić.

Każda pomoc jest bardzo dobra. Osobiście częściej angażuję się po cichu, raczej wolę to robić anonimowo. Najważniejsze w tym wszystkim, aby działać w zgodzie z własnym sumieniem.

Widziałeś może wpis Pawła Bochniewicza na Twitterze? Jak ktoś nie dostrzega drygu Kapustki, to nie ma pojęcia o piłce. Masz poczucie, że takiego czystego talentu masz niesamowicie dużo?

Często przez różne sytuacje w sporcie zaczyna się wątpić w takie rzeczy. Na przykład kiedy co tydzień jesteś pomijany przy wyjściu na boisko. Miałem taki moment, kiedy zacząłem o tym zapominać. Widziałem na treningu, że dobrze się czuję i potrafię. Wierzyłem w siebie w Leicester czy Freiburgu, ale później to mecz jest weryfikacją twojego poziomu. Nie zawsze tak było, miałem gorsze chwile, ale wiem, że stać mnie na dużo i potrafię brać ciężar na siebie. Dobrze, że mogę to pielęgnować w Legii i utwierdzać się w przekonaniu, że mogę wkrótce wejść na swój top.

Kto pomagał ci zbierać myśli w tych najtrudniejszych chwilach, kiedy przestawałeś w siebie wierzyć?

Mimo że lubię mieć wokół siebie ludzi i spędzać z nimi czas, to jednak niezbyt lubię rozmawiać o swoich problemach czy dzielić się z nimi trudniejszymi sytuacjami. Taki już jestem. Kto mnie zna, ten wie, że niestety lubię to w sobie tłamsić albo zostawiać jedynie dla siebie i samemu się z nimi konfrontować. Dobrze jednak jest mieć kogoś, kto w takich sytuacjach pomoże. Na współpracę z psychologiem zdecydowałem się dopiero po jakimś czasie i bardzo mi to pomogło. Z perspektywy czasu mogę to przyznać, bo nie jesteśmy najmądrzejsi i nie każdy z nas sobie z tym radzi. A dobrze mieć kogoś o większej wiedzy i doświadczeniu, kto pomoże nam powiększyć świadomość o sobie.

Zawsze krążyła o tobie opinia dobrego chłopaka. Wkurzało cię, gdy to zaczęło się zmieniać po twoim wyjeździe do Leicester? Powtarzały się głosy, że za szybko, że rzuciłeś się na głęboką wodę, co musiało być bolesne.

Nie zmienię opinii wszystkich na swój temat. Jest mnóstwo osób obserwujących coś z boku i one nie są świadome wielu wydarzeń. Absolutnie nie mam do nikogo pretensji czy urazy, jeśli oceniał mnie w jakimś niekorzystnym świetle. Powiedzmy, że miał do tego prawo. Aczkolwiek też nigdy nie będę zabiegał, aby wszyscy widzieli we mnie super chłopaka. Do swoich wyborów czy transferu do Leicester już wielokrotnie się ustosunkowywałem. Wystarczająco, także nie muszę nikomu udowadniać, co mną kierowało czy jaka była wizja przyszłości. Poza tym to moje życie i zawsze jestem rozliczany sam przed sobą.

Był jeden szczególnie dołujący moment zagranicą? Taka największa załamka?

Może nie załamka, ale mimo wszystko najtrudniejszy był uraz doznany w Belgii, czyli zerwanie więzadeł krzyżowych. Trudnych momentów było wiele, nie ma co ukrywać. Wtedy jednak wracałem do dobrej dyspozycji. Nie grałem na poziomie, na jakim siebie widziałem, ale coś zaczynało się dziać. Mocno napędzały mnie mecze w młodzieżówce i wizja wyjazdu na EURO U21. Nadchodziła fajna impreza, znów atmosfera dużego turnieju, czułem, że dyspozycja rośnie. Ten uraz przekreślił wszystkie plany. Perspektywy na powrót były różne. Zdawałem sobie sprawę, jak długo nie grałem w piłkę, jak trudny to był uraz, więc wtedy trudno mi to było zaakceptować.

W pewnym momencie też odciąłeś się całkowicie od mediów i portali społecznościowych. Zamknąłeś się w sobie, nie potrzebowałeś szumu.

Wolałem się wyciszyć i skupić totalnie na sobie. Jeśli ktoś śledzi moje social media, to wie, że głównie są to zdjęcia z boiska, treningów, po prostu z tej sfery pracy. Mało jest tam przestrzeni prywatnej i raczej tego nie zaburzę, bo nie czułbym się dobrze, otwierając aż tak bardzo. Wiem, że takie są czasy i coraz bardziej wnikliwie można obserwować życie piłkarzy, ale mimo wszystko nie będę próbował zmieniać siebie. Nie mówię, że to dobre ani złe, ale mi odpowiada aktualne podejście.

Czułeś, że za dużo jest wchodzenia w twoje życie pozaboiskowe?

Na pewno, był taki czas, kiedy nie podobało mi się, że moje życie jest komentowane na różne sposoby. Było zbyt aktywne w internecie, mimo że o to nigdy nie zabiegałem. Wychodzę co tydzień grać co trzy punkty, ale poza tym nie czuję się osobą, której życie dookoła piłki powinno być komentowane. Akceptuję to, bo jestem osobą publiczną, tak wygląda świata. Nie mam pretensji, że kogoś interesuje więcej. Wiele też zależy od człowieka, na ile on otworzy drzwi i pozwoli wejść do swojej prywatności.

Rozdzielasz osobno każdy z etapów w Belgii, Anglii i Niemczech czy traktujesz je zbiorowo?

Ciężko byłoby to teraz rozdzielić. Analizowałem pobyt wszędzie wiele, wiele razy. Przeszłość jest dla mnie zamknięta. Jakiś czas temu zbyt bardzo się na tym skupiałem. Wiedziałem, co zrobiłem źle i czego mogłem się nauczyć, ale absolutnie nie ma już co do tego wracać. Liczy się teraźniejszość.

To tylko domykając temat, w Leicester traciłeś już wiarę, że dostaniesz szansę? Albo że nie uchylono ci odpowiedni drzwi do składu?

Był taki moment. Mecz z Millwall, kiedy wystąpiłem w pierwszym składzie i zagrałem bardzo dobre spotkanie. A jednak zostałem zmieniony jakoś po godzinie, mimo że to po moich sytuacjach stworzyliśmy najgroźniejsze akcje. Później ten mecz przegraliśmy. Czułem się wtedy dobrze, czekałem na szansę, na boisku zasłużyłem, aby przynajmniej zagrać pełne spotkanie albo być brany pod uwagę w kolejnych. A kiedy znów wróciłem na trybuny, wiedziałem, że trudno będzie zaistnieć. Czułem, że to była właśnie moja szansa, a moja sytuacja w żaden sposób się nie zmieniła.

Tak życiowo, myślisz, że czasem dostajemy coś od losu za wcześnie? Że trafiamy do jakiegoś miejsca zbyt wcześnie?

Nie można siebie obwiniać za błędy młodości czy decyzje przeszłości. Często nie mamy wystarczającej świadomości na temat pewnych rzeczy. Nie ma też co gdybać, że teraz zrobiłoby się coś inaczej, mając inną wiedzę i świadomość. Zdobywasz je właśnie poprzez doświadczenia, wybory i upływające lata. Z czasem podejmujesz inne wybory, funkcjonujesz inaczej. Ja absolutnie nie żałuję żadnych swoich decyzji.

Skoro odżyłeś, to odczuwasz to na co dzień?

Codziennie. Znowu z uśmiechem na twarzy przyjeżdżam każdego dnia do klubu i sprawia mi to ogromną radość. Na Zachodzie też miałem frajdę, ale mimo wszystko kiedy przychodziła końcówka tygodnia, a ty nie grałeś, wtedy frustracja rosła. To normalne, bo każdy ambitny człowiek nie godziłby się na takie sytuacje. Teraz na pewno mam dużo więcej pozytywnych bodźców niż wcześniej.

Szatnia angielska i polska mocno się różnią?

Dosyć sporo. Rozmawiałem z różnymi osobami, które spędziły trochę czasu zagranicą i mogłyby te szatnie porównywać, sam mam swoje przemyślenia. Nie chcę pakować wszystkich do jednego wora, ale w Polsce relacje są bardziej zbliżone do koleżeńskich. Znajomości przeradzają się w pozaboiskowe. Zagranicą to bardziej jak praca, czyli przychodzisz wykonywać robotę każdego dnia, a później rozjeżdżacie się do domów. W Cracovii czy Legii ten czas zdecydowanie nie kończył się na treningu.

Utrzymujesz jeszcze bliższy kontakt z kimś z Leicester?

Stałego nie, ale z Dennisem Praetem mamy bardzo fajne relacje i polubiliśmy się w okresie pandemii. Jeździliśmy razem grać w golfa, mamy wiele wspólnych tematów. Czasem wymienię z kilkoma chłopakami wiadomości, interesuję się, co u nich, ale takiego przyjaciela od codziennych rozmów to raczej nie mam. To za duże słowo.

A z trenerem Nawałką dzwonicie do siebie?

Nie, to sprowadza się do pamiętania o życzeniach urodzinowych czy jakichś okazji, ale stałego kontaktu nie mamy.

Masz jakieś rzeczy obok rapu, które dają ci oddech?

Nie będzie zaskoczeniem, że najbardziej kręci mnie muzyka i słuchanie jej. Ale dużo oglądam sportów walki. Wiesz, na przykład MMA, ale mam na myśli to na najwyższym poziomie, a nie w formie show, także spokojnie. To mnie kręci, boks również. Ostatnio złapałem zajawkę na tenisa, generalnie lubię aktywnie spędzać czas i próbować nowych rzeczy. Golf był ciekawy, tu jest go trudniej przenieść, ale na pewno wrócę do tego.

Jak patrzysz na swoje wcześniejsze rapowe nagrywki? Tymek Puchacz odcinał się od tematu, bo delikatnie zaczęło mu przeszkadzać, że kibice oceniają go przez ten pryzmat. Nadal nagrywasz do szuflady?

Czasem zdarzy mi się coś napisać w notatniku czy telefonie, ale u mnie nagrywki były wywołane totalnie spontanicznie. Chłopaki z FootTrucka przyjechali do mnie do Belgii i o niczym mi nie powiedzieli. Rozkminiliśmy to w parę godzin. Hot16Challenge tak samo. Siedziałem w Anglii sam na kwarantannie, początkowo nie byłem zbyt optymistycznie nastawione, ale nie mieliśmy nawet możliwości treningu. Uznałem, że skoro nie mam nic do roboty, akcja jest wartościowa, to spróbuję. W moim przypadku to nie będzie miało kontynuacji w życiu publicznym, ale słucham dużo hip-hopu i piszę swoje rzeczy. Totalnie dla siebie.

Czyja twórczość miała na ciebie duży wpływ?

Musiałbym to rozłożyć na życiowe etapy. Bo pewnie teraz to nie ma aż takiego przełożenia jak miało w młodości. Wszystko ma swój czas, inaczej było w chwili dorastania, wtedy to ma gigantyczny wpływ. Pamiętam pierwsze koncerty w wieku 14-15 lat. Muzyka była we mnie mocno zakorzeniona i nadal siedzi.

To przychodzą ci do głowy jakieś wersy, z którymi utożsamiałeś swoją drogę?

Teraz akurat mam w głowie taki kawałek Białasa „Złamane skrzydło”. Wydany jakoś pięć lat temu. On tam nawija taki wers: „Przy ikonach nigdy się nie czułem tak jak karzeł, dziś z daleka mi machają jak idę przez nowy świat”. Słuchałem tego jako 18-latek, kiedy wchodziłem do reprezentacji. Mimo że jestem skromnym chłopakiem, to nigdy nie czułem się od nikogo gorszy. Jeśli ktoś był uważany za lepszego, chciałem udowodnić swoje. To mi utknęło w pamięci.

Jak reagujesz, kiedy ludzie mówią, że jesteś aż za dobrym chłopakiem?

A mówią? Spotkałem się z totalnie różnymi opiniami. Jedni, że dobry i sympatyczny, drudzy, że sodówka w głowie. Nie zadowolisz. Wiesz co, jeśli chodzi o moje podejście, to na boisku i poza nim jestem innym człowiekiem.

To na pewno widziałeś słowa Cezarego Kucharskiego. Może po prostu zacytuję: „To wielka niewiadoma. On się uważa za gwiazdę, a niewiele osiągnął. Pytanie czy życie nauczyło go pokory, czy zmieniło go przesiadywanie na ławce, właściwie przez kilka lat bycie na uboczu prawdziwej piłki”.

Nie mam problemu z tym jeśli ktoś powie o mnie, że jestem słaby, ma do tego prawo. Bardziej zaskoczyła mnie opinia, że uważam się za gwiazdę. Czarek był moim agentem, rozstaliśmy się, kiedy byłem w. swoim najlepszm okresie, jeśli chodzi o piłkę. Może do dzisiaj ma do mnie o to żal, skoro mówi tak abstrakcyjne rzeczy. Mimo wszystko, ja ugryzę się w język. Myślę, że ma teraz inne problemy na głowie.

Czy był jakikolwiek moment, kiedy piłka przestała cię kręcić? Byłeś na tyle zły na sytuację, że nie chciałeś więcej jej oglądać.

Były takie momenty. Wbrew pozorom, i po tych trudniejszych, i fajniejszych momentach. Pierwszy moment przesytu piłki, czyli chęć odpoczynku, spędzenia wolnego czasu bez niej, to paradoksalnie zaraz po Euro 2016. W trakcie apogeum popularności. Przez miesiąc stałem się osobą rozpoznawalną, szeroko komentowaną, to był moment, kiedy miałem tego dosyć. Wtedy pamiętam, że nie oglądałem meczów przez 2-3 tygodnie, chciałem totalnie odpocząć. Nie spodziewałem się, że aż tak moja sytuacja może się zmienić.

Powrót do reprezentacji już na wiosnę czy nie napinasz się jeszcze na Euro?

Absolutnie tak do tego nie podchodzę. To na pewno moje marzenie, chcę grać w kadrze, ale parę ostatnich meczów nie odbiło się na mnie tak, bym teraz rozmyślał o powołaniu, żądał go tu i teraz. Wiem, że decydująca będzie systematyczna gra na wysokim poziomie, udowadnianie, że w klubie grającym co roku o mistrzostwo mogę być kluczową postacią. Dopiero przyjdzie moment, kiedy będę mógł myśleć o tym na poważnie.

A jak w głowie projektujesz sobie powrót zagranicę? Dłuższy odpoczynek czy atakujesz przy pierwszej możliwej okazji?

Chcę zrobić wszystko, aby takie rozważania się w ogóle pojawiły. Najważniejszy na teraz jest dublet z Legią i mamy wszystko, aby to zrealizować. To też byłoby dla mnie coś ogromnie ważnego, bo jeszcze nie zdobyłem żadnego trofeum w profesjonalnej karierze. Czuję się tu dobrze, więc nie chcę wybiegać do przodu. Sytuacje w życiu dały mi do zrozumienia, że w piłce wszystko zmienia się zbyt szybko. Teraz o tym nie myślę, ale zdaję sobie sprawę, że za pół roku, rok, dwa lata mogę być w innym miejscu. Na razie żyję tylko tu i teraz.

Przeszłość nauczyła cię pokory?

Moja osoba jest przykładem, że żadnego dużego planu na mnie nie było. To wszystko działo się błyskawicznie, po prostu płynęło, a ja razem z tym. Debiutowałem jako dzieciak w ekstraklasie. W życiu nie marzyłem w tamtym momencie o reprezentacji, a grałem w niej. Jakbyś mnie pytał opcję wyjazdu do Anglii, a do tego jeszcze do mistrza Premier League, to śmiałbym się z tego. W życiu może się wydarzyć absolutnie wszystko. Najważniejsze to wierzyć, mieć świadomość, że wszystko zależy od nas, chociaż odrobina szczęścia zawsze się przyda. W mojej przygodzie nigdy nie wybiegałem w przyszłość, zawsze było tu i teraz, a nagle niespodziewanie pojawiały się różne tematy. Przyjemne i mniej przyjemne, trzeba być na to gotowym.

Jeśli ktoś z bliskich zapyta cie o wymarzony prezent na święta, co odpowiesz?

Skończyć na pozycji lidera z Legią, a w święta odpocząć trochę od piłki. To znaczy i tak mamy taki wigilijny zwyczaj, że spotykamy się na hali Tarnovii, gdzie zaczynałem przygodę z piłką, i zawsze gramy krótką gierkę. Wcześniej przyjeżdżał też Mati Klich, ale teraz pewnie się nie pojawi przez Premier League. Ale oprócz tego to odpoczynku od piłki, czasu z najbliższymi, bo bardzo go sobie cenię. Długo nie miałem prawdziwych świąt, bo zwykle siedziałem zagranicą. Tylko jak grałem w Niemczech, to wróciłem do domu.

A na kolejny rok czego życzyć?

To będzie błahe, ale jak wspomniałem, nie wybiegam mocno w przyszłość, więc przede wszystkim zdrowia. Nawet to ostatnie wejście w nogi w weekend pokazuje, jak wszystko może się nagle zmienić. Nie ma co planować, więc zdrowia przede wszystkim. Ale też trofeów z Legią Warszawa na koniec sezonu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.