Wydawało się, że zraził do siebie wszystkich – nawet wierne Belieberki. W czasie burzy, Justinowi Bieberowi towarzyszy jeden przyjaciel – Jezus Chrystus.
Z obecnej perspektywy miniona dekada to pod wieloma względami geneza ogólnoświatowych bolączek, które trawią naszą planetę z geopolitycznego punktu widzenia. I na pewno znajdą się tacy, którzy jako pierwszą katastrofę lat nastych XXI wieku wskażą ukazanie się Baby – singla Justina Biebera, który niemal natychmiast stał się wszechobecny. Opublikowany w lutym 2010 roku teledysk potrzebował zaledwie 149 dni, by stać się najpopularniejszym ówcześnie wideo w całej bibliotece YouTube’a. 245 milionów odtworzeń wystarczyło, by strącić z najwyższego stopnia podium klip do Bad Romance Lady Gagi. Kanadyjczyk stał się najczęściej dyskutowanym artystą na całej planecie. Bożyszczem wśród dziewczynek i nastolatek oraz formujących się wtedy zastępów Belieberek.
Sprzeciw wobec egzystencji – wylansowanego przez Scootera Browna (tego samego, który w ostatnich latach rzucał monstrualne kłody pod nogi Taylor Swift) – wokalisty okazał się równie płomienny, co uwielbienie dla niego. W orbitującej wokół Kwejka i podobnych tworów memosferze, krawędziowej i studenckiej w swoim charakterze, Bieber stał się synonimem lalusia i płaczka. Choć to tylko eufemizmy dla najczęściej używanych wulgarnych określeń kobiecych stref intymnych. Po dziś dzień obrazek do Baby to drugi najchętniej obdarowywany łapkami w dół teledysk na całej platformie; i czwarte wideo ogólnie. W muzycznej kategorii, ponad 12 milionów uzbierany przez przełomowy dla Biebsa numer przebija jedynie Baby Shark Dance, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest to piosenka dla dzieci, Biebera można uznać za triumfatora tego zestawienia. Jego fama jako najbardziej nielubianego muzyka na świecie trwa nieprzerwanie. Biebs zrobił bardzo dużo, by nie doczekać się upragnionej rehabilitacji. Ale moment zwrotny być może właśnie nadszedł – wydaje się bowiem, że jego historia właśnie nabiera alegorycznego charakteru biblijnej przypowieści. Żeby móc obronić tę tezę, trzeba punkt po punkcie zrekonstruować ostatnie niemal 13 lat medialnego bytu najbardziej polaryzującego idola na planecie.
Niechęć do kanadyjskiego gwiazdora z początku miała oczywiste podłoże. Baby było, i wciąż jest, piosenką infantylną z refrenem, który jest prawdziwym earwormem. Sam wizerunek Biebera był z kolei na tyle wymuskany, że przez gros internautów uznawany za zniewieściały. Narracje o męskiej dumie w obliczu gigantycznego uwielbienia dla wokalisty będą jedynie hipotetyczne. Produktowe podejście do kariery Biebsa także nie przyniosło mu zaufania branży. Bo drugi album w dyskografii, urodzonego w Ontario, muzyka to płyta świąteczna – skrojona jedynie pod sprzedaż w grudniu. Sam protagonista zrobił bardzo niewiele, żeby zniwelować niechęć, którą sprowokował. Zebrane do kupy ekscesy z ostatniej dekady jego działalności stanowią doskonały poradnik czego nie robić, by przekonać do siebie innych.
Tylko wybrane kilkanaście miesięcy w latach 2012-2014 obfituje w żenujące wpadki. Promując swój trzeci studyjny album – Believe, autor Where Are Ü Now, powiedział w wywiadzie dla Rolling Stone, że krew pierwszych osadników Kanady – rzekomo płynąca w jego żyłach – uprawnia go do darmowego tankowania; co jest mocnym zniekształceniem regionalnych ulg podatkowych dla osób rdzennego pochodzenia. W tym samym okresie Biebs został nagrany w Toronto w momencie opluwania swoich fanek czatujących pod oknem hotelu, w którym się wtedy zatrzymał. Niechęć do własnych wielbicielek nie powstrzymała go przed najdziwniejszą formą rekrutacji do szeregów Belieberek, jaką można sobie wyobrazić. Podczas pobytu w Amsterdamie, piosenkarz odwiedził dom Anny Frank, który obecnie służy jako muzeum dokumentujące koszmary Holokaustu. Na koniec wizyty Bieber musiał się mocno głowić, co napisać w księdze gości, ponieważ ostatecznie wyraził w niej nadzieję, że gdyby Anna Frank (przypominamy – zmarła na terenie obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen na tyfus jako nastolatka niemal 70 lat wcześniej) żyła, zostałaby Belieberką. Owszem, po niecałej dekadzie ciężko nie przewracać oczami w reakcji na ten wpis.
W podobnym czasie Biebs zakupił także małpkę kapucynkę, z którą pokazywał się publicznie na wielu wydarzeniach. Przy próbie wjazdu do Niemiec, Mally (tak nazywało się zwierzątko) została zatrzymana z powodu braku odpowiednich dokumentów. Wokalista podobno był zmartwiony całą sytuacją, ale ostatecznie nigdy nie zgłosił się ponownie po małpkę, która finalnie trafiła do zoo. Dorzućmy jeszcze do tego oddanie moczu do wiadra przed jedną z nowojorskich restauracji, niebezpieczną jazdę samochodem pod wpływem alkoholu oraz nagranie z 14-letnim Biebsem, który wielokrotnie używa n-wordu i wyraża chęć wstąpienia do Ku Klux Klanu oraz – podpisane przez dziesiątki tysięcy osób – petycje wnoszące od deportacje gwiazdora z USA z powrotem do Kanady mogą się zacząć wydawać sensownymi wnioskami.
Bieber zrobił niemal wszystko co mógł, by – nie popadając w konflikty z prawem (poza epizodami za kółkiem) oraz nie krzywdząc bezpośrednio innych osób – stać się jedną z bardziej nielubianych osób na świecie. Powolny muzyczny progres – niepozbawiony przebłysków talentu oraz inwencji, które ostatecznie są przyćmione przez pogoń za trendami i jedynkami na listach Billboardu – także nie pomógł mu w ociepleniu wizerunku. Po wspomnianym – pełnym najróżniejszych wpadek i zwyczajnie idiotycznych zachowań – gorącym okresie, gwiazdor zaczął się powoli reflektować. I jeśli mogło się wydawać, że zraził do siebie wszystkich wokół, to pozostał mu jeden przyjaciel – Jezus Chrystus.
Na początku 2014 roku, Bieber został ochrzczony w obrządku zielonoświątkowym przez pastora Carla Lentza, który miał się stać jego duchowym przewodnikiem. Czy odnowienie się u niego wiary jest wynikiem autorefleksji oraz reakcją na obezwładniającą falę hejtu (z oczywistą i uzasadnioną dozą konstruktywnej krytyki jego poczynań)? Tego nie da się rozsądzić. Od tego momentu liczba skandali z udziałem Kanadyjczyka znacząco zmalała. Opowiadając o swoich poglądach w wywiadach, Biebs może wyjść na konserwatystę. Jest przeciwny aborcji, uważa, że seks powinno się uprawiać jedynie z osobami, które obdarza się uczuciem, a odmienne orientacje seksualne i płciowe traktuje jako kwestię wyboru (co nie jest zbyt fortunnym sformułowaniem). Jest jednak także zaangażowany w organizację, która działa na rzecz prewencji samobójstw wśród młodych osób LGBTQ+.
Losy piosenkarza odmieniają się właśnie po raz kolejny. Cierpiący od 2020 roku na boreliozę, Bieber na początku czerwca podzielił się ze światem diagnozą zespołu Ramseya Hunta. Syndrom ten, będący powikłaniem po zakażeniu półpaścem, prowadzi do częściowego paraliżu twarzy. W rezultacie, połowa oblicza Biebera jest obecnie zastygła w grymasie, którego nie może kontrolować. To druzgocąca przypadłość dla – występującego na żywo – artysty. Na chwilę obecną nie wiadomo, ile potrwa ewentualna rekonwalescencja. Biebs był zmuszony do odwołania dużej części swojej trasy koncertowej. Jedno z ostatnich oświadczeń z obozu muzyka nie pozostawia wątpliwości, co do źródła siły, którą stara się czerpać w tej sytuacji. Znajduję ukojenie w tym, który mnie stworzył i mnie zna. Przypomina mi, że zna mnie całego. Także moje ciemne strony, których nikt inny nie powinien znać. Mimo tego, bezustannie przyjmuje mnie z otwartymi ramionami. Ta perspektywa pozwala mi utrzymać spokój podczas ogromnej burzy, z którą się teraz mierzę. Wiem, że ona przeminie, a Jezus cały czas jest ze mną – napisał na swoim Instagramie.
Niecałą dekadę temu nikt pewnie by nie przypuszczał, że Justin Bieber stanie się ambasadorem chrześcijaństwa i krzewicielem słowa bożego. Pisanie o jego przemianie może być przedwczesne lub nieuzasadnione. Nie da się jednak ukryć, że przed nami fascynująca historia o internetowej pokucie oraz poszukiwaniu własnej drogi. Takiego scenariusza chyba nikt by nie wymyślił.