Katarski finał, czyli wielowątkowa opowieść o tym, jak piękny może być futbol (KOMENTARZ)

Zobacz również:RANKING SIŁ PREMIER LEAGUE: Arsenal na miarę oczekiwań, dalszy spadek Świętych i Spurs
Leo Messi z pucharem za zdobycie mistrzostwa świata
fot. Shaun Botterill/FIFA via Getty Images

Turniej, którego sama organizacja była skandalem i który zaczynał się od wyrazów sprzeciwu, okazał się zapewne najlepszym w historii. Czy samo to nie jest już wystarczającym paradoksem?

To było godne zwieńczenie naprawdę porywającego mundialu. Bo choć ten turniej naprawdę nie miał prawa odbyć się w Katarze, to sam jego sportowy poziom był naprawdę wysoki. Mieliśmy niespodzianki, sensacyjne pożegnania wielkich marek na wczesnych etapach i masę zwrotów akcji w najciekawszej fazie, a na koniec dostaliśmy finał, który trzymał w napięciu i zgodnie z oczekiwaniami stał się pięknym pojedynkiem dwóch nadpiłkarzy – Kyliana Mbappe i Leo Messiego.

To nazwiskami tej dwójki najczęściej zapowiadano starcie Francji z Argentyną i choć często bywa tak, że w takich chwilach lubi wyskoczyć ktoś z drugiego szeregu, to tym razem dwaj główni aktorzy błyszczeli na scenie najjaśniej. Mbappe, stając się królem strzelców katarskiego turnieju i pierwszym od 1966 roku zdobywcą hat-tricka w finale mundialu, w pojedynkę próbował odwrócić ten mecz na korzyść Francji. Messi z kolei odpowiadając dwoma golami i asystą, gdy widać było, jak wielkie nadzieje pokłada w nim nie tyle cała drużyna, co cały naród.

Było w tym starciu coś ponadczasowego i symbolicznego. Przecież tegoroczny mundial zapowiadano jako pożegnanie pokolenia, które kreowało piłkarską rzeczywistość ostatnich 10-15 lat, a każdy kolejny dzień zdawał nam się przypominać o jego przemijaniu. Były historie całych drużyn – w grupie odpadli Belgowie, a za chwilę w ślad za nią poszedł Urugwaj z Luisem Suarezem, Edinsonem Cavanim czy Diego Godinem – i kolejnych jednostek. Wiedzieliśmy, że to ostatnie mistrzostwa świata dla Cristiano Ronaldo, Luki Modricia, Garetha Bale'a, Manuela Neuera, Karima Benzemy (którego ostatecznie wyeliminowała kontuzja) czy Messiego właśnie.

Gdy na koniec został więc on, 35-letni i zdający sobie sprawę z uciekającego czasu, oraz Mbappe – idol kolejnych pokoleń, stojący w wieku 23 lat przed szansą, by po raz drugi osiągnąć to, czego Messiemu nie udało się osiągnąć nigdy wcześniej, narracja pisała się sama. Albo odchodzące pokolenie odejdzie w glorii i jego najwybitniejszy przedstawiciel w końcu usiądzie na tronie, albo młodzież bezceremonialnie pożegna starą gwardię i wyznaczy początek nowej ery.

Mbappe rozegrał kapitalny turniej, ciągnął w finale za uszy całą Francję, ale do domu wrócił tylko ze złotym butem na pocieszenie. To niebywałe, że w tak młodym wieku już jest rekordzistą pod względem liczby goli w finałach mundiali, a łącznie zdobył w MŚ aż dwanaście bramek. To tyle samo, co Pele, a rekordzista Miroslav Klose ma ich szesnaście. Mbappe może koniec końców zgarnąć w karierze wszystko, ale w niedzielę musiał ustąpić Messiemu, a to zwycięzcy piszą historię.

To był finał, który pokazał, za co ludzie kochają piłkę i dlaczego – choć wiedzą o korupcji w FIFA, kręcili nosem na turniej w Katarze rozgrywany na stadionach zbudowanych rękami tysięcy zmarłych pracowników, i to organizowany w środku sezonu, co jeszcze mocniej namiesza w i tak już przeładowanym teminarzu – koniec końców stają się pewnego rodzaju hipokrytami, gdy rusza gra. To jednocześnie urok i wielka siła futbolu, ale i jego przekleństwo. W tym całym natłoku finały mundiali wciąż mają magię. To one tworzą legendarne obrazki i przyklejają łatki, a tu na dodatek trafił się genialny spetakl, co rzadko bywa regułą w meczach o tak wysoką stawkę.

No, bo kto w 75. minucie mógł zakładać, gdy Argentyna prowadziła 2:0 i czuła się komfortowo, że padnie tu jeszcze pięć bramek, a wszystko rozstrzygną karne? Nie będą na wyrost te głosy, że zobaczyliśmy najlepszy finał w historii. Nie zabrakło w nim bowiem niczego (z naszej perspetywy nawet sędziego i warto zaznaczyć, że Szymon Marciniak doskonale prowadził ten mecz) i przeżyliśmy wspaniałe emocje.

Nawet dogrywka porwała, a nie była tylko doczłapaniem się do karnych. Była zabójczo skuteczna w pierwszej połowie Argentyna i były zmiany Didiera Deschampsa, począwszy od dwóch w pierwszej połowie, które pozwoliły Francji na comeback. Był pewny Emiliano Martinez, który w 120. minucie broni piłkę meczową po strzale Randala Kolo Muaniego (najbardziej wpływowego z francuskich zmienników), a potem jest bohaterem jedenastek. A przecież mowa o bramkarzu, który był dawniej zmiennikiem Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego w Arsenalu i którego kariera wygląda tak:

To dzięki wsparciu takich jak on to Messi mógł unieść puchar i zwieńczyć swoją mundialową historię złotem, ale tak naprawdę przez większość drogi musiał to robić niemal sam. To on został MVP tych mistrzostw, ustępując Mbappe tylko o jednego gola, za to dokładając trzy asysty. Argentyna zdobyła w Katarze piętnaście bramek, a Messi miał udział przy dziesięciu z nich, co ma swój głośny wydźwięk. Najpierw przełamał swoją klątwę faz pucharowych, a potem wreszcie zdobył to, czego do tej pory tak bardzo mu w karierze brakowało.

I tu wracamy do tego, jak finały tworzą narrację. Nawet nie chodzi teraz o kwestię XXI-wiecznej debaty Messi vs. Ronaldo, ale o to, co ten triumf znaczy dla niego jako Argentyńczyka. Ten zakochany po uszy w futbolu naród czekał na złoto od 1986 roku i dopóki Messi nie zrobiłby tego, co wówczas Maradona, to owszem, byłby legendą, ale w ojczyźnie to Diego nadal byłby boski. Teraz, gdy Messi został mistrzem świata, już zawsze będzie nieśmiertelny.

Futbol pokazał w Katarze swoje piękne oblicze i moc, która przysłania wszystkie inne cienie tego turnieju, a finał był tego doskonałym podsumowaniem. Trzeba mieć tylko nadzieję, że to ostatni tak absurdalny mundial – choć mając w perspektywie kolejny na 48 drużyn rozsiany po Kanadzie, USA i Meksyku oraz plany Arabii Saudyjskiej na organizację w 2030 rou są to nadzieje płonne. Kolejnych tak porywających i piszących takie scenariusze turniejów chciałoby się jednak jak najwięcej. Bo nawet przy przesycie meczami i mimo żenujących postaci u szczytu tej piramidy, miniony miesiąc pokazał, że w świecie piłki nic nie równa się mistrzostwom świata.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0