Każdy się jara, nie każdy się przyznaje. Dlaczego ludzie wciąż kochają eurodance?

hqdefault-1.jpg

Mimo że hip-hop zdominował współczesną popkulturę, istnieje pewien podgatunek muzyki tanecznej, który od lat tkwi w umysłach słuchaczy. I co ciekawe – nigdy nie był tematem istotnych rozważań dziennikarskich. Dlaczego eurodance przetrwał do 2022 roku i wciąż jest gatunkiem żywotnym, choć muzycznie martwym? Artykuł ukazał się pierwotnie w lipcu 2022 roku.

Bo w Media Expert taniej masz – o tak. Każdy, kto ma doświadczenie z polską telewizją czy rodzimym radiem, z pewnością rozpozna ten tekst. I jednocześnie każda z tych osób automatycznie zanuci pod nosem towarzyszącą mu melodię. Spot, z którego pochodzi ów utwór, niektórzy na YouTubie okrzyknęli mianem najbardziej irytującego w tym roku. Niemniej irytującego niż ten, który tuż przed majówką wypuściła marka Shopee. Tamto dzieło Cyryl Rozwadowski określił na łamach newonce zmasowaną ofensywą atakującą podstawowe ludzkie zmysły. Nie ma się czemu dziwić – firma zakupowa postawiła na agresywny marketing, tworząc własną wersję popularnej, wwiercającej się w głowę piosenki dla dzieci (Baby Shark). Media Expert z kolei – już wcześniej krytykowane za inną denerwującą reklamę z wiewiórkami – postawiło na eurodance. Cleo, czyli od jakiegoś czasu twarz słynnej sieci sklepów z elektroniką, wspólnie z próbującym odświeżyć swój wizerunek pokaźną brodą Donatanem, zachęcają do zakupów pod beat The Rhythm of the Night. To hit z 1994 roku autorstwa włoskiej grupy Corona. Swoisty klasyk europejskiej muzyki tanecznej. Czy jednak ten ruch jest na tyle istotny dla aktualnych trendów w popkulturze, aby poświęcać mu ponad tysiąc znaków w tym artykule?

Przywołanie komercyjnych poczynań Cleo jest przede wszystkim istotne nie dla tej wokalistki, a dla pokazania siły samego eurodance’u. Warto pamiętać, że wykorzystanie go w reklamie, która przecież kierowana jest do jak najszerszej grupy odbiorców, byłoby zasadne zarówno 10, jak i 20 lat temu. No i okazuje się relewantne też w 2022 roku. A to przecież nie pierwszy raz, kiedy reklamowy światek sięga po ten gatunek. Ale, co najciekawsze, jeśli nawet wyłączymy telewizję i radio, eurodance nie zniknie. Trafimy na niego także na nostalgicznej imprezie. Albo podczas oglądania memów. Mało tego, być może eurodance pojawi się wkrótce w kinie. I – co najważniejsze – znajdziemy go także na TikToku. Czyli na platformie kojarzonej przede wszystkim z najmłodszą grupą odbiorców.

Eurodance jest wszędzie

Żywotność tej muzyki, zwłaszcza wśród nastolatków i dwudziestolatków jest ciekawa w kontekście obecnego powrotu trendów Y2K. Wszak czasy millenijne to popularność R’n’B, popu i rapu, czyli moment, gdy eurodance był raczej w odwrocie lub dogorywał. Wystarczy jednak dać się odpowiednio podpuścić algorytmowi TikToka, aby odkryć, że spuścizna po eurodance wykreowała tam osobne uniwersum. Bo najntisowe przeboje taneczne to nie tylko tło do popularnych filmów. To pewien rodzaj trendu.

Weźmy choćby filtr, za sprawą którego użytkownik może nagrać wideo pod dziewięć przebojów z okresu największej popularności tej muzyki (od roku 1992 po 2002). Oczywiście najchętniej klikane treści nagrywane z tą nakładką tworzone są przez millenialsów. To dla nich eurodance był po prostu muzyką dzieciństwa. Nie bez powodu powstające w latach 90. kompilacje Smerfne hity były tak naprawdę spolszczonymi przebojami europejskiego dance. Tylko że z tekstami pisanymi z myślą o najmłodszych odbiorcach. Dlatego też powstał trend, w którym twórca lub twórczyni pokazuje, jak uświadamia sobie w dorosłości, czego tak naprawdę się słuchało jako dziecko. Najczęściej wykorzystuje się do tego utwór Inner Circle Sweat (A La La Long), w którym roi się od bardzo dosłownych aluzji seksualnych.

Pamiętajmy również, że ta muzyka wywarła ogromny wpływ na wczesne disco polo, które w okresie transformacji brzmiało często jak dosłowny cytat z aktualnych hitów podbijających listy przebojów w Niemczech czy w Belgii. Zatem w naszym kraju odcisnęła duże piętno. Ale najciekawsze jest to, że pod eurodance nagrywają nie tylko ci, co urodzili się w latach 80. Robią to też nastolatkowie. I filmy te niosą się zwykle na TikToku wartkim i szerokim nurtem.

Eurodance w kinie?

O ile jednak gatunek ten wiecznie żyje po swojemu dzięki kulturze remiksu i radosnej twórczości w sieci, rzadziej trafimy na niego w mainstreamie. W końcu eurodance był zawsze traktowany jak guilty pleasure. I choć zdaje się, że pojęcie to zostało uśmiercone przez generację Z, która słucha bez wstydu wszystkiego, rzadko możemy spotkać się z odwołaniami do europejskich hitów w, nazwijmy to, poważnej twórczości. Ale tak się składa, że najbardziej oczekiwany obecnie amerykański film tworzony przez reżyserskie talenty specjalizujące się w kinie niemal arthouse’owym (Greta Gerwig i Noah Baumbach) będzie prawdopodobnie eurodance’owy do cna. Barbie, bo o tej produkcji mowa, na pierwszych udostępnionych ujęciach wygląda jak odświeżona wersja teledysku do hitu pod tym samym tytułem autorstwa duńsko-norweskiej formacji Aqua. I mimo że już na tę chwilę wiadomo, że na ścieżce dźwiękowej zabraknie kawałków tej grupy, nie da się ukryć, że wizualne aluzje do dzieła nordyckich one hit wonders są bardzo czytelne.

Muzyka memiarzy

Jest jeszcze jeden powód, dla którego eurodance zdaje się być wciąż kulturotwórczym gatunkiem (choć tak naprawdę muzycznie w ogóle się nie rozwija). Rzeczywistość social media to bowiem nie tylko remiks, ale i humor. Emocje na przemian z ironią biorą dziś górę nad patosem, stąd europejskie hity sprzed dwóch czy trzech dekad są wdzięcznym materiałem dla memiarzy. Bo bywają komiczne, do bólu proste i beztroskie. Stąd drugie życie od kilku lat wiedzie twórczość włoskiego DJ-a Gigi D’Agostino. Jego L’amour toujours z 1999 roku króluje na wszelkiej maści wixapolach, domówkach i przede wszystkim właśnie w memach. Data wydania tego megahitu w ogóle okazała się znacząca dla kultury memicznej, jeśli wrzucimy do eurodance’owego wora także Sandstorm Darude. Choć fiński DJ reprezentuje scenę trance, niejednokrotnie trafiał ze swoim singlem na składanki z europejskimi hitami. Repetytywny charakter tego typu utworów, jaskrawe i proste linie melodyczne, choć przez muzycznych snobów wyśmiewane w czasach premiery, okazały się adekwatne w dobie komunikacji obrazkowej. Dlatego powróciły ze zdwojoną mocą po roku 2010 i nic na razie nie wskazuje, aby miały zostać odesłane do lamusa.

Co ciekawe, korzenie eurodance’u to kultura rave’owa, więc wixapolowa kariera Gigi D’Agostino w tym rozumieniu nie zaskakuje. Brzmienie początkowo ukształtowały m.in. nielegalne imprezy organizowane w Berlinie. To tam DJ Westbam w latach 80. w klubie Ufo popularyzował house – bardzo istotny dla europejskiego brzmienia. Kluczowy dla całego gatunku był na pewno utwór Ride on Time włoskiej grupy Black Box, gdzie użyto charakterystycznego motywu klawiszowego zagranego na syntezatorze Korg M1. Podobne dźwięki pojawiały się później w większości eurodance’owych hitów. Jednak najbardziej charakterystycznym i pierwszym głośnym zespołem reprezentującym tę scenę okazał się założony we Frankfurcie zespół Snap!. To niemieccy DJ-e – Michael Münzing i Luca Anzilotti – dali światu słynne Rhythm is a Dancer. I choć kawałek nie jest tak bardzo komiczny, jak wiele innych eurodance’owych przykładów, warto pamiętać, że to pęd ku listom przebojów, który wyczuli naśladowcy, przez lata zmienił gatunek. Po czasie muzyka ta przybrała jeszcze bardziej przerysowane oblicze (wystarczy przywołać Scatmana czy takie grupy jak Rednex) i jak na ironię losu – okazała się świetnym soundtrackiem do wszelkich pikników i rodzinnych festynów. Bo ponadpokoleniowość europejskich hitów to, jak już wspominałem, bardzo widoczna cecha decydująca o tym, dlaczego są one nieśmiertelne. W końcu nie bez przyczyny Jacek Kurski na huczną imprezę Telewizji Polskiej Murem za mundurem zaprosił tuzy najntisowego dance’u z Europy. I choć było to wydarzenie nie tylko niesmaczne, jako propagandowa polityczna hucpa mająca przykryć dramaty uchodźców umierających na granicy, to dodatkowo przy uwzględnieniu repertuaru absolutnie absurdalne. Ale z jakiejś przyczyny organizatorzy uznali, że pośród występów wokalistów śpiewających patriotyczne pieśni może pojawić się także Lou Bega. Odpowiedź jest prosta: bo zabawił odbiorców oczekującej prostej zabawy. Bez względu na ich wiek.

To, co jeszcze wyróżnia czasy eurodance’u, to fakt, że wiele osób nie jest w stanie nawet wymienić autorów hitów, które były istotne dla tej epoki. Każdy z zespołów wypuścił po jednym, maksymalnie dwóch przebojach i jest skazany na ich odgrywanie w nieskończoność. Ten rodzaj popularności ówczesnych muzyków tworzy kolejną analogię z erą social mediów. Z erą przypadkowości, gdzie ktoś w ciągu doby może stać się autorem viralowego filmu, zdjęcia czy utworu, który żyje własnym życiem. I jeśli odpowiednio nie wykorzysta swojej krótkiej chwili sławy, może pozostać anonimowym twórcą.

Czy byśmy tego chcieli, czy nie – eurodance nie zniknie z głośników w najbliższym czasie. I będzie powracał w różnych odsłonach. Czasami w formie stadionowej przyśpiewki brytyjskich kibiców, a czasami w postaci bardziej wysublimowanej. Tak, jak w przypadku side projectu alternatywnych muzyków z inicjatywy Polonia Disco. A ta ostatnia propozycja zdaje się być wciąż nieodkrytym masowo najciekawszym koncepcyjnie owocem popularności europejskiej muzyki tanecznej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0