Polskim piłkarzom często przypomina się sukcesy kadry z lat 70. i 80. Mijają dekady, a do trzecich miejsc z mistrzostw świata nie nawiązała żadna drużyna. W siatkówce najlepsze kadry zdobywają medale hurtowo. Coraz rzadziej zdarza się, aby wielki sukces osiągnęła reprezentacja spoza „mainstreamu”. Lata temu swoje pięć minut miały jednak ekipy, po których dzisiaj nie spodziewalibyśmy się wielkich osiągnięć.
Częstym zarzutem w kierunku siatkówki jest to, że podobnie jak żużel stała się dyscypliną dla wąskiej grupy państw. W ostatniej dekadzie do czołówki z przeciętności przedostała się tylko Słowenia, która od 2015 roku z sukcesami rywalizuje na mistrzostwach Europy. Poza nią oglądamy „status quo”, czyli grono reprezentacji, które między sobą decyduje o medalach. Dla nas jest to o tyle korzystne, że czołową siłą zbiorowości są Polacy.
Siatkówka staje się sportem ekskluzywnym (w kontekście przodujących państw) przede wszystkim z powodów ekonomicznych. W krajach, które osiągają sukcesy, jest to sport mocno lub przynajmniej średnio popularny. To oznacza dopływ gotówki od sponsorów czy przychody z tytułu praw telewizyjnych. Wśród uczestników mistrzostw świata, natrafimy również na państwa, w których mało kto wie, że ich zespół narodowy bierze udział w tak prestiżowym turnieju.
Nie oznacza to, że kiedyś inne państwa nie miały nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie. Przeglądając rezultaty z historycznych imprez znajdziemy wiele zespołów, które dziś nie znaczą wiele w światowej siatkówce. Dawniej jednak uważano ich za wymagających rywali, którzy mogli namieszać w klasyfikacji medalowej.
W naszym zestawieniu znalazło się siedem państw, które chciałoby nawiązać dziś do swoich najlepszych czasów z przeszłości. Dwa kraje biorą udział w MŚ 2022 co stanowi dobry prognostyk. Mistrzowie Europy, a także medaliści igrzysk czy mistrzostw świata – grono wybrańców ma się czym pochwalić jeśli chodzi o dawne dzieje. Dziś pozostaje im mocno wierzyć, że coś się zmieni i pewnego dnia znów dostaną kilka minut sławy.
Polacy nie wspominają najlepiej mistrzostw Europy 2007. Do turnieju podchodzili jako wicemistrzowie świata i czwarta drużyna Ligi Światowej. W Rosji zawodnicy Raula Lozano wygrali tylko jeden mecz, a przegrali aż pięć. Zmagania zakończyli na jedenastej pozycji. Inaczej wiodło się Hiszpanom, rewelacji całych zmagań. Ci, podobnie jak Rosjanie wygrali każdy mecz. W finale, pomimo kontrowersyjnych decyzji na korzyść gospodarzy, pokonali ich 3:2, osiągając tym samym historyczny sukces.
Zawodnicy z Półwyspu Iberyjskiego pod koniec XX wieku i w pierwszej dekadzie XXI wieku odnosili największe sukcesy. W 1998 roku zdobyli rekordowe (jak na swoje warunki) ósme miejsce na mistrzostwach świata, a sensacyjnym MVP całego turnieju został najskuteczniejszy strzelec, Rafael Pascual. Uważany za najlepszego siatkarza w historii Hiszpanii przyjmujący był częścią reprezentacji zarówno na domowych igrzyskach w 1992 roku, jak i na wspomnianym EuroVolleyu.
Oprócz Pascuala ważnymi postaciami kadry z lat 2005-2007 był Miguel Angel Falasca oraz doskonale znany nad Wisłą, Andrea Anastasi. Włoch rozstał się po złotym turnieju, a od tego momentu Hiszpanie już nigdy nie nawiązali do dawnych osiągnięć. Po 2007 roku tylko czterokrotnie występowali na mistrzostwach Europy i raz na mistrzostwach świata. Do tej pory nie nawiązali do wyczynu z Moskwy.
Na Kubie pojawiło się właśnie światełko nadziei. Tamtejsi siatkarze wygrali Challenger Cup i zdobyli przepustkę do przyszłorocznej Ligi Narodów. W elitarnych międzynarodowych zmaganiach nie widziano ich od 2016 roku, gdy w ówczesnej Lidze Światowej zajęli 18 miejsce. Co więcej, przed obecnymi mistrzostwami świata stawiano ich w roli czarnego konia turnieju. Mecz z Brazylią pokazał, że drzemie w nich duży potencjał. Dawnej jednak wszyscy bali się ich bardziej, a medale największych imprez wpadały im hurtowo.
Brąz igrzysk olimpijskich, cztery medale mistrzostw świata i dziewięć medali LŚ – to tylko mały urywek bogactwa kubańskiego volleya. Póki federacja mocno kontrolowała zawodników i trzymała ich w kraju, póty tamtejsze reprezentacje (męskie i żeńska) odnosiły wielkie sukcesy.
Dziś nie dziwi już nas obrazek kubańskich siatkarzy przywdziewających koszulki innych państw. Brazylijczycy mają Yoandry Leala, Włosi mieli Osmany’ego Juantorenę, a Polskę reprezentuje Wilfredo Leon. Zmiana reprezentacji oznaczała zawieszenie w rozgrywkach międzypaństwowych, lecz dla siatkarzy żądnych rozwoju i poważnych pieniędzy, stanowiło to cenę, którą byli w stanie zapłacić.
Dawne „Lwy” są wspominane przez kibiców siatkówki z wielką nostalgią. Kuba zakwalifikowała się na tegoroczne mistrzostwa świata. Choć wielkich szans na powtórkę sukcesu z 2010 roku (wicemistrzostwo) nie ma, to silna kadra Kuby stanowi wartość dodatnią dla tej dyscypliny.
Najlepsze czasy Finlandii wiążą się ze złotym czasem Hiszpanów. Finowie przez dekady nie potrafili odnieść żadnego sukcesu. Za wyjątkiem 1993 roku, przez kilkanaście lat nie mogli dostać się do Ligi Światowej. Gdy w połowie pierwszej dekady XXI wieku ta szuka się im udała, to zadomowili się w elicie na lata.
Punktem przełomowym było srebro Ligi Europejskiej 2005. Ten sukces otworzył drogę do wspomnianej LŚ i do nadchodzących świetnych czasów. Gdy dwa lata później zespół Anastasiego sięgał po mistrzostwo Europy, wcześniej w półfinale musiał uporać się z Finami. Udało się to dopiero po tie-breaku. Wcześniej, w drugiej fazie grupowej, pięciu setów do wygranej potrzebowali także Rosjanie. W meczu o brąz zażartej walki już nie było. Serbowie pokonali jedną z rewelacji turnieju 3:1.
Nazwiska takie jak Mikko Esko, Mikko Oivanen czy Tuomas Sammelvuo (obecny trener Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle) dobrze zapadły w pamięć fanom europejskiej siatkówki. Po 2007 roku poza jednorazowym wystrzałem formy w 2014 roku (9. miejsce) Finlandia przestała wiele znaczyć. Architekt sukcesów, Mauro Berutto trzy lata po sukcesie z Moskwy zamienił skandynawski kraj na kadrę „Azurrich”, zdobywając w Londynie brąz igrzysk. Dziś Finowie to 28. reprezentacja rankingu FIVB, którą opiekuje się nowy trener PGE Skry Bełchatów, Joel Banks.
Przeglądając osiągnięcia Czech natrafimy na dwa medale olimpijskie, dwa mistrzostwa świata i trzy mistrzostwa Europy. Szkopuł w tym, że zdobyto je do 1970 roku, gdy na mapie istniała Czechosłowacja. To sprawia, że na tamte osiągnięcia patrzy się inaczej. Odkąd nasi sąsiedzi rozdzielili się, żaden z nich nie zbliżył się nawet do dawnych osiągnięć.
Najbliżej medalu wielkiej imprezy byli jednak Czesi. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych bardzo dobrze radzili sobie w mistrzostwach Europy. W 1997 roku zajęli szóste, a w 1999 i w 2001 roku – czwarte miejsce. Ostatni z wymienionych turniejów odbywał się na ich terenie. Wówczas trenerem kadry był słynny Julio Velasco, który wracał do „trenerskiej gry” po przerwie.
Za najważniejsze postacie tamtych lat w Czechach uchodzili Jiri Novak i Martin Lebl. Ten drugi, środkowy, w 2002 roku wyjechał do Włoch, gdzie przez wiele lat grał między innymi w Lube. Gdy w 2003 roku reprezentacja zajęła zaskakująco dobre czwarte miejsce w Lidze Światowej, w zespole był już także wówczas młody atakujący Jan Stokr, który później błyszczał między innymi w Trentino.
Czesi to dziś bardzo dobry, ale jednak średniak na naszym kontynencie. Niedawno po raz drugi w historii wygrali Ligę Europejską, lecz w walce o bilet na VNL 2023 polegli w półfinale z Turkami. Co ciekawe, w ubiegłym roku dokonali wielkiej niespodzianki, eliminując w 1/8 finału EuroVolleya mistrzów olimpijskich, Francuzów. Spotkanie okazało się ostatnim, w jakim „Trójkolorowych” poprowadził Bernardo Rezende.
W meczu o trzecie miejsce ostatniego Challenger Cup, Czesi przegrali właśnie z Koreańczykami. Ci wcześniej ulegli Kubańczykom, triumfatorom całego turnieju. Nie zmienia to faktu, że kadra azjatyckiego kraju prezentuje dziś bardzo przeciętny poziom, który pozwala jedynie na walkę na swoim kontynencie.
Kadra męska Korei Południowej niemal od zawsze jest w cieniu żeńskiej. Najlepszym momentem panów na turnieju rangi światowej było bardzo dobre czwarte miejsce na mistrzostwach świata w 1978 roku. Siatkarze z Azji w klasyfikacji końcowej wyprzedzili między innymi Czechosłowację, Brazylię czy Polaków, obrońców tytułu.
W następnych dekadach Koreańczycy mieli tylko przebłyski dobrych wyników. Na zbojkotowanych przez Wschód igrzyskach w Los Angeles zajęli piąte miejsce. Z kolei na MŚ 1994 dotarli do ćwierćfinału. W XXI wieku jedyne sukcesy, jak również przyzwoite wyniki, to zasługa występów na azjatyckich imprezach. Zdecydowanie lepiej szło koleżankom z kadry pań, która w ubiegłym roku zaskoczyła wszystkich, kończąc igrzyska w Tokio na czwartym miejscu.
Gdy słyszymy dziś o Rumunii w siatkówce, to pierwszy na myśl przychodzi Gheorghe Cretu. To on poprowadził Zaksę Kędzierzyn-Koźle do sukcesów w ostatnim sezonie. Niespodziewanie, po ostatniej Lidze Narodów objął posadę selekcjonera reprezentacji Słowenii. Innym znanym trenerem jest Stelian Moculescu, który jako zawodnik pamięta złote czasy tamtejszej kadry.
Po raz pierwszy siatkówka pojawiła się na igrzyskach w 1964 roku. Wówczas Rumuni zakończyli rywalizację na czwartym miejscu. Jeszcze lepiej szło im na mistrzostwach świata. W latach 1956-1966 nie schodzili z podium imprezy (po dwa medale srebrne i brązowe). Sam Moculescu, na końcu kariery brał udział na igrzyskach w Monachium (5. miejsce). Rumunia ma jednak w dorobku medal IO, a to za sprawą wygranego meczu o brąz w Moskwie… z Polakami, obrońcami tytułu.
Co ciekawe igrzyska w Związku Radzieckim były ostatnimi, na jakich pojawił się kraj z południowo-wschodniej części Europy. Od wielu lat rumuńskiemu volleyowi towarzyszy posucha. W 2019 roku pojawili się na mistrzostwach kontynentu, po raz pierwszy od 24 lat.
Portoryko to obok Kuby jedyny kraj z zestawiania, który bierze udział w mistrzostwach świata. Trudno oczekiwać od nich sukcesu, tym bardziej że tuż przed początkiem turnieju gładko przegrali z rezerwowym i nie do końca zgranym składem Zaksy. Na pocieszenie można powiedzieć, że kraj z Karaibów zachowuje ciągłość, bo od 2006 roku pojawia się na każdej edycji tych zawodów.
A skoro mowa o 2006 roku, to należy wspomnieć chyba o najsłynniejszym czasie portorykańskiego volleya. Na pamiętnych dla nas mistrzostwach świata Portoryko wywołało niemałe zamieszanie. Co prawda finalnie skończyli za dwunastym miejscu, lecz wcześniej każdy uważał ich za chłopców do bicia. Hector Soto i spółka potrafili się nieraz postawić. Sam „Picky” skończył turniej z wyróżnieniem dla najskuteczniejszego siatkarza turnieju.
- Nie towarzyszyła nam żadna presja. Nikt nie miał względem nas oczekiwań. Ba, sami zakładaliśmy, że za kilka dni już nas tu nie będzie. Wszystko zmienił pierwszy mecz przeciwko Argentynie, wygrany po tie-breaku. Doskonale pamiętam ten dzień. Po spotkaniu wziąłem udział w konferencji prasowej. Dostałem pytanie, jak się czuję. Odpowiedziałem: „Portoryko wita się ze światem siatkówki”. Od tamtego momentu nasze nastroje drastycznie się poprawiły. Zaczęliśmy na poważnie wierzyć w siebie – wspominał pod koniec ubiegłego roku Soto w rozmowie z naszym portalem.
Dzięki dobrej grze Portoryko zameldowało się w Pucharze Świata 2007 (6. miejsce). Pomimo dużych nadziei nie udało się im zrealizować marzenia o udziale na igrzyskach. Parokrotnie bilety na turniej olimpijski uciekały w ostatnim momencie. Dziś po dawnej kadrze, podbijającej nagłówki krajowych mediów, nie pozostało zbyt wiele. Duże nadzieje wiązano z Gabim Garcią Fernandezem, lecz atakujący Lube w kwietniu zrezygnował z występów dla Portoryko, decydując się na reprezentowanie USA (od 2024 roku).