Kim jest Kali Uchis, dziewczyna, która nagrała najlepszą (na razie) popową płytę roku?

kali.jpg

Światowa trasa koncertowa, gościnka u Gorillaz oraz Tyler, Damon Albarn, Thundercat i Jorja Smith na jej debiutanckim albumie. Nieźle jak na kogoś, kto jeszcze parę lat temu był bezdomny.

Dodajmy od razu: bezdomny w wymiarze amerykańskim; nie każdego, kto nie ma dachu nad głową, stać na jeżdżenie Subaru Foresterem. Tymczasem ten SUV służył Kali przez kilka miesięcy za dom. Tam spała, odrabiała lekcje i pisała swoje pierwsze piosenki. Z reguły parkowała pod supermarketem w rodzinnej Alexandrii, stan Wirginia - był całodobowy, co chwila ktoś podjeżdżał, więc nie bała się, że ją napadną - przykrywała się kocem, odpalała laptopa, podłączała tani mikrofon i nagrywała swoje pierwsze numery. Jeden z nich, Killer, zamyka jej debiutancki album Isolation, którego premiera jest przewidziana na 6 kwietnia.

Jej rodzice na początku lat 90. uciekli z targanej konfliktami społecznymi Kolumbii do Stanów Zjednoczonych. Potem, gdy sytuacja się uspokoiła, jeździli to tu, to tam; Kali skończyła podstawówkę w Kolumbii, ale do liceum chodziła już w Stanach. Możecie tylko się domyślić, że w żadnym z tych miejsc nie czuła się jak w domu. Stąd jej bunt i ucieczka w muzykę. No i tytułowa izolacja. Była do tego stopnia ciężka w relacjach, że któregoś dnia, po powrocie ze szkoły do domu, znalazła kartkę od ojca: kocham cię, ale nie okazujesz nam szacunku. Musisz nauczyć się żyć na własną rękę, a kiedy wrócę do domu, nie chcę cię tu widzieć. Dlatego Kali spakowała się, wsiadła w samochód i pojechała na parking. Oczywiście ojciec już po paru dniach zaczął wydzwaniać i prosić, żeby wróciła, ale ona była nieugięta. Za dnia chodziła do szkoły, po południu pracowała, w nocy pisała. I tak przez pół roku. Z ojcem pogodziła się dopiero wtedy, kiedy zrozumiała, że to już nie jest żaden superbohater, za jakiego go miała, ale po prostu zwykły człowiek, któremu też zdarza się coś spieprzyć. Dziś ma na ramieniu wydziarane jego imię.

Zresztą w ogóle jej kolumbijska rodzina to niezłe ananasy - babka była egzorcystką, wujka skazano za molestowanie dziecka. Długo nie mogli zaakceptować drogi, jaką obrała Kali, a branżę muzyczną zupełnie na serio kojarzyli z regularną prostytucją. Tymczasem ona szła jak po swoje: w wieku 18 lat wydała pierwszy mixtape, inspirowany soulem, reggae i najtisowym r'n'b Drunken Babble. Rok później do sieci trafiło jej wideo What They Say, w którym Uchis i jej koleżanki terroryzują przypadkowego faceta bronią, kradną mu lowridera i ruszają w nocne Los Angeles. Na kolorowy, trochę przypominający Spring Breakers teledysk i utrzymaną w duchu retropopu piosenkę zwrócił uwagę Snoop Dogg, a wiecie, że kto jak kto, ale on to ma do młodych talentów ucho. I tak zaczęły się pierwsze profesjonalne nagrania i zapoznanie Kali z co ważniejszymi postaciami w branży.

Kali Uchis trafiła idealnie ze swoim stylem; głośno zaczęło robić się o niej cztery lata temu, kiedy sympatia słuchaczy do analogowych brzmień nie spadła, ale pamięć o Amy Winehouse powoli zanikała, a Lana Del Rey przestała być na czasie. Od tej pierwszej Uchis zaczerpnęła - przynajmniej w pewnym stopniu - buntowniczy wizerunek, od drugiej rozmarzony wokal i tendencję do interpretowania amerykańskich mitów popkulturowych. Zresztą parę miesięcy temu Kali supportowała Lanę Del Rey podczas jej trasy koncertowej. Przygotowanie do zmiany warty?

To możliwe, bo jej debiutancki album Isolation jest świetny. Na pewno kojarzy się z Born To Die, chociaż to dwa zupełnie inne spojrzenia na amerykańską spuściznę kulturową. Wywodząca się z rodziny bogatych przedsiębiorców Lana opowiada o upadku american dream, przywołując ikonografię Hollywood, Franka Sinatrę i zaćpane gwiazdy kina, wypadające ze swoich limuzyn na chodnik. Z kolei Kali Uchis, dziecko pary kolumbijskich imigrantów, to głos przedmieść, do których nie docierały światła neonów Hollywood Boulevard. Jedna śpiewa o pięknych i bogatych, druga o narkotykowym baronie El Chapo, nagrywając w małym studio z undergroundowymi gwiazdami rapu (Tyler, The Creator), alternatywy (Dave Sitek z TV On The Radio) i jazzu (BADBADNOTGOOD, Thundercat). Obie są przy tym równie wiarygodne i przebojowe. Na Isolation znajdziecie i nowoczesne, zamglone r'n'b w duchu Syd (Just A Stranger), i latynoskie brzmienia (zaśpiewane po hiszpańsku Nuestro Planeta). Jest sporo tradycyjnego funku, oldschoolowych, hip-hopowych beatów, jest przede wszystkim niesamowity, niepowtarzalny klimat nocnego, gorącego, upalonego skrętami Los Angeles, multikulturowego tygla, który przeraża i pociąga jednocześnie.

Czy to może się nie udać? Obawa jest taka, jak przy Lanie Del Rey: muzyka Kali Uchis jest niesamowicie osobna, ale element wow pewnie zniknie przy drugiej płycie. Jeśli wokalistka zmieni styl, narazi się na zarzuty o nieautentyczność. Jeśli zostanie przy swoim, będzie krytykowana za zjadanie własnego ogona. Dlatego trzeba kuć żelazo póki gorące - 5 lipca Kali Uchis zagra na Open'erze i jest to koncert zabookowany idealnie w tempo. A skoro dzień później wystąpią Gorillaz, u których pojawiła się gościnnie w kawałkach She's My Collar oraz Ticker Tape... No, to może być fajny festiwal.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.