Dwa ostatnie single Tymka pokazują artystyczne rozdarcie. Czy Oczko w głowie to zwiastun nowego kierunku?
Nie da się ukryć, że Tymek odcisnął mocne piętno na polskiej scenie. Niewinne flirty z wiksiarstwem i muzyką taneczną - dość powszechne w młodym rapowym pokoleniu - posunął daleko poza granicę dobrego smaku. Efektem był album Klubowe, którego odsłuch można porównać do wypalenia paczki fajek bez akcyzy, którą przywiózł wujek marynarz. Czyli ból głowy, poczucie niesmaku i stracony czas, którego nikt już nam nie wróci. Oczywiście, mariażu hip-hopu z klubowymi brzmieniami nie trzeba skreślać z miejsca. Jest wiele przykładów na to, że można to zrobić dobrze, choćby Żabson czy Gedz. Ale Tymkowi droga umiaru jest niepotrzebna, bo do tej pory w jego muzyce sprawdzały się proste patenty. Skoczne bity, sztywna rytmika, unowocześniony biesiadny vibe - tego rodzaju kawałki podbijały serca młodszej publiczności, ironicznie lub nie (zresztą to głównie milenialsów dźgnął kieł wiecznej ironii, zetki lecą szczerze i na całego). Na ławkach i domówkach, na biforach, a nawet w klubach mógł królować Tymek, Biełyje Nosy (Tedzik zawsze wie, jak zostać młodym lub przynajmniej za takiego uchodzić), a dla odważniejszych Ronnie Ferrari. Fala zachwytu nad gopnikami (rosyjskimi dresami) podlała polską muzykę i musieliśmy sobie z tym radzić.
Nie ma co zresztą płakać nad rozlanym mlekiem - czy w tym przypadku bardziej wódką z kartką - czy będzie to ruska potupaja, czy disco polo z wątłym rapowym połączeniem, czy echa Wixapolu, trendy przychodzą i odchodzą. Te zazwyczaj są podyktowane zewnętrznymi okolicznościami - kiedy koniunktura sprzyja, a czasy są niewinne, możemy się bawić na całego, inkorporować różne przypałowe stylistyki i generować przy tym spore zyski. Ale w czasach pandemii, pełzającego kryzysu gospodarczego i niepewnej przyszłości, to, co sprawdzało się wcześniej, może zupełnie nie działać. Szczególnie, że w tym roku rap stał się bardziej zaangażowany politycznie, a swój wkład w protest songi miał nawet Ronnie Ferrari w mało szczęśliwym i jeszcze mniej słuchalnym kawałku Szubienica.
W tym kontekście trzeba sobie zadać pytanie: jak długo potrwa wiksa Tymka? Na początku października wypuścił numer RELAJATE, w którym dalej męczył biesiadną bułę na prostackim bicie Urbanskiego - utwór wykręcił solidne liczby, ale czy ma szansę stać się drugim Językiem ciała? Raczej nie. Być może wskazówką co do dalszych poczynań artysty jest opublikowane niedawno Oczko w głowie? Szczególnym zaskoczeniem jest tutaj ten drugi numer, w którym Tymek wyraża poparcie dla protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Chropowaty wokal, zaśpiew prosto z trzewi, ostry tekst - charakter utworu pasuje do tematu, choć akurat ten rodzaj rocka jest dość bezzębny brzmieniowo. Tę linię w jakimś sensie kontynuuje Oczko w głowie. Trudno stwierdzić, czy artysta szykuje skok na Męskie Granie, ale ta produkcja Urbanskiego i Kuby Karasia z The Dumplings sygnalizuje jakąś zmianę i chęć podbicia boomerskich rozgłośni radiowych. To nawet bardzo naturalny krok - po hajsie z nastolatków przyszedł czas na ich starych. Tymek ma w sobie iskrę do melodyjnych patentów - takie Anioły i demony mimo srogiej zawartości lirycznej potrafią wkręcić się w głowę. Dlatego gdyby piwotował w stronę muzyki mniej ofensywnej - oraz oczywiście nudniejszej (ale po takim RELAJATE wręcz o tej nudzie marzymy) i bezpiecznej - mogłoby mu to wyjść na dobre. Krzysztof Zalewski jest od niego dziesięć lat starszy, więc Tymkowi proponujemy najpierw duet, a potem zastąpienie autora Pistoletu na scenie pewnego piwnego festu muzycznego.
Trend gopnikowskiej wixy powoli dociera do ściany, a klubowe brzmienia w polskim hip-hopie swój złoty czas przeżywały dwa lata czy półtora roku temu - obecnie zostały boleśnie wypłukane przez koszmarny rok 2020. Żabson nie namawia już do kręcenia się jak Twister, tylko do udziału w Strajku Kobiet. Widzieć Tymka w tym gronie nawróconych na społeczny przekaz jest sporym zaskoczeniem, ale w zasadzie taka zmiana cieszy - to artysta o sporym zasięgu. Może poczuł, że gdyby dalej ciągnął imprezowe wątki, mogłoby nastąpić kompletne rozjechanie z otaczającą go rzeczywistością? A może obserwujemy jego metamorfozę w artystę rockowego, łącznie z buntowniczym sznytem tej muzyki? Nie jest nowością, że w dobie śmierci mainstreamowego rocka to raperzy przejęli kulturowe funkcje jego gwiazd. Taki White 2115 już dawno tam jest, może czas także na Tymka. I tak, eskapizm będzie cieszył się sporym powodzeniem nawet w początkowych etapach katastrofy klimatycznej, ale mimo wszystko spora część rapu funkcjonuje według anglosaskiej porady głoszącej: read the room. A publiczność będzie coraz mniej skora do harcowania pod wschodnioeuropejską egzotykę wiksiarską - chociaż oczywiście możemy się mylić i bal na Titanicu będzie trwał jeszcze długo.
Z wielką fascynacją będziemy obserwować, jak dość mroczna rzeczywistość będzie wpływać na najbardziej hedonistycznych zawodników polskiego rapu. Tylko najbardziej naiwni mogą myśleć, że wrócimy do jakiejś pięknej krainy sprzed 2020. Ani ona nie była piękna - co aktualne problemy amplifikują jeszcze bardziej - ani nie jest możliwa powtórka. To nie mem z drażami korsarskimi i końcem symulacji. Do tej zmieniającej się sytuacji - społecznej, ekonomicznej, kulturowej - dostosowują się wszyscy, nawet Tymek. Chociaż jak tak pomyśleć, to chłopak może mieć w zanadrzu jakąś słowiańsko-apokaliptyczną wiksę. Na razie idzie w stronę rocka w letniej temperaturze.