Właściciel i pracownik sklepu rapują, a kontuzjowany pływak odpowiada za produkcję. Brzmi trochę jak skład reprezentacji San Marino, a tymczasem mówimy o autorach jednej z ciekawszych płyt tego roku!
W 2012 roku Ritchie Wit a T zamieszkał z matką w Phoenix, największym mieście w Arizonie, by rozkręcić tam sklep Vansa. Jednym z pierwszych pracowników matki Ritchiego był Stepa J. Groggs, który podobnie jak syn szefowej jarał się rapem. Chłopcy szybko się polubili i zaczęli razem nawijać. Trzeci członek Injury Reserve, Parker Corey, pojawił się na horyzoncie dopiero dzięki temu, że jeden z zawodników lokalnej drużyny koszykówki polecił Ritchiemu jego beaty. Produkcją zaczął się zajmować dopiero wtedy, kiedy poważna kontuzja uniemożliwiła mu bycie kapitanem drużyny pływackiej. Pierwszą rapową płytą, jaką przesłuchał od deski do deski, było My Beautiful Dark Twisted Fantasy Kanye’ego.
Tak trójka świeżaków zaczęła robić ruchy, by po latach zostać jedną z najciekawszych eksperymentalnych grup hip-hopowych.
I say this ain't jazz-rap, this that, this that spazz-rap / This that raised-by-the-internet, ain't-had-no-dad rap – nawija Ritchie w największym hicie Injury Reserve – Oh Shit!!! z mixtape’u Floss. Te linijki całkiem nieźle odzwierciedlają to, jak wygląda ich podejście do tematu. Nie skupiają się na tym, żeby dobrze brzmieć. Nie skupiają się także na tym, żeby dobrze wyglądać. Nie dążą do bycia drugim A$AP Mobem, nie chcą być jak Brockhampton. Wszyscy za swoją największą inspirację uważają wspomniane My Beautiful Dark Twisted Fantasy – to w końcu jedna z niewielu płyt niedających się określić i zamknąć w jakiekolwiek ramy. I tak eklektyczni są też Injury Reserve. Przykład? Na Floss znajdziemy sample z koreańskiej K-popowej grupy f(x), nowozelandzkich pieśni bitewnych (!), a także z jazzmana Donalda Byrda.
Eksperymentalny rap, jazz i blues - wszystkie te elementy znajdziemy w dyskografii Injury Reserve. Instrumentalny minimalizm miesza się z chaotycznym nagromadzeniem nietypowych dźwięków. Lekki, dobrze brzmiący wokal jest przerywany przesterowanym wrzaskiem i dźwiękami piły mechanicznej. Kompletne wariactwo! Ale ich szczerość, otwartość i autentyzm wygrywają. A właściwie - oni wygrywają dzięki tym cechom.
Przygoda wydawnicza Injury Reserve zaczęła się w 2015 roku mixtape'em Live from the Dentist Office, który został nagrany w gabinecie dentystycznym dziadka Coreya. Po drodze trio wydało jeszcze wspomniany Floss, a także EP-kę Drive it Like It’s Stolen, by w końcu, w połowie maja tego roku, wypuścić debiutancki album Injury Reserve. Gościnnych zwrotek użyczyli m.in. Rico Nasty, JPEGMAFIA, Aminé i Freddie Gibbs. I choć prawie każda gościnka zjada gospodarzy (jak choćby Aminé w Jailbreak the Tesla: Your engine go "Vroom" and my engine go- / Elon on them shrooms / And Grimes' voice gon' be the GPS), to i tak jest... intrygująco. I na pewno inaczej, niż robią to wszyscy. To jedna z najbardziej nierapowych rapowych płyt roku i niech to będzie dla was dobrą rekomendacją. Zwłaszcza, że Injury Reserve 22 listopada przyjadą na pierwszy koncert w Polsce.