Polski napastnik ma w Berlinie wrócić na dobre tory i pomóc w budowie klubu europejskiego formatu. Jego poprzednicy mieli w stolicy Niemiec ciężko.
Krzysztof Piątek po raz trzeci w ciągu półtora roku zmienia klub. Transfery z Cracovii do Genoi i z Genoi do Milanu były niewątpliwie drogą w górę. Przenosiny do Herthy, nawet biorąc pod uwagę zapaść dawnego giganta z Mediolanu, to krok w tył, ale nie bardzo duży. Polak w Bundeslidze powinien natychmiast wskoczyć do podstawowego składu, bo uznawany kiedyś za wielki talent Davie Selke nie strzela goli, Vedad Ibisević, czołowy zagraniczny strzelec w historii Bundesligi, już przestał strzelać, a Solomon Kalou zwykle gra na skrzydle. Jest wprawdzie jeszcze Dodi Lukebakio, ale jego można równie dobrze ustawiać na skrzydle. Reprezentant Polski powinien więc szybko wskoczyć do składu. Jak się obroni, to już inna sprawa.
Polskie męczarnie
Piątek nie trafia na łatwy teren. Teoretycznie Hertha, jako klub z miasta nieodległego od Polski, powinien być dla graczy z naszego kraju przyjaznym miejscem. Tak jednak w historii nie było. W Berlinie grało dotychczas pięciu Polaków i każdy miał większe czy mniejsze problemy. Młody Tomasz Kuszczak przez cztery lata nawet nie zadebiutował w Bundeslidze, ciągle będąc tylko zmiennikiem Gabora Kiraly'a. Gdy odchodził z Berlina, nikt nie podejrzewał, że kiedyś zagra w Manchesterze United. Bartosz Karwan wyjeżdżał do stolicy Niemiec opromieniony udanymi eliminacjami do mistrzostw świata za czasów Jerzego Engela i występem na mundialu. Zasłynął jedynie tym, że nie zagrał w jednym z meczów, bo pod dres nie założył klubowej koszulki.
Cmentarzysko napastników
Szczególnie źle szło jednak w Hercie polskim napastnikom. Piotr Reiss, ściągnięty z Lecha Poznań, wystąpił w Hercie tylko w dziewiętnastu meczach i zdobył dwie bramki. Najbardziej spektakularny był przykład Artura Wichniarka, który w Bielefeld był królem i udowodnił, że potrafi strzelać także na poziomie Bundesligi. W Hercie próbował dwa razy i ani razu nie dał sobie rady. W osiemdziesięciu jeden meczach dla "Starej Damy" zdobył zaledwie sześć bramek, co w niczym nie przypominało jego osiągów z Arminii. Kariery nie zrobiłby też pewnie Łukasz Piszczek, którego Hertha pozyskiwała z Gwarka Zabrze jako napastnika, gdyby Lucien Favre nie przerobił go w Berlinie na prawego obrońcę. Dopóki grał w ataku, Piszczek zawodził. Dopiero na prawej obronie zyskał pewne miejsce w składzie. Razem z Herthą spadł jednak z ligi. Gdy przechodził do Borussii Dortmund, też raczej nikt w stolicy Niemiec nie wywróżyłby jej, że zostanie jej filarem na kolejne dziesięć lat.
Królewski transfer
Piątek może więc napisać pierwszą polską historię sukcesu w Hercie. Zanim jednak razem z klubem ruszy po wielkie cele, musi pomóc w uniknięciu spadku, bo berlińczycy, mimo wielkich ambicji, kręcą się w drugiej części tabeli. W poprzednich latach Hertha była szarą myszką. Średniakiem, który nie wzbudzał żadnych emocji. Po zeszłorocznych inwestycjach biznesmena Larsa Windhorsta, który wpompował w klub ponad dwieście milionów euro, celem jest zbudowanie w stolicy Niemiec klubu na miarę tej wielkiej metropolii. W kończącym się oknie transferowym mówiło się o chęci pozyskania m.in. Granita Xhaki, Juliana Draxlera, czy Mario Goetzego. Nie udało się, więc królewskim transferem został na razie Piątek, który - jeśli się sprawdzi - będzie miał możliwość rosnąć razem z klubem.