Królowa zamienia szpilki na pantofle. Pierwsze wrażenia po odsłuchu „Renaissance” Beyoncé

Zobacz również:Jay-Z i Beyoncé poznali się dwadzieścia lat temu! Przedstawiamy pełną historię ich związku
Beyoncé – Renaissance
Beyoncé – Renaissance

Kobieta renesansu nie zawodzi. Więcej, może nawet przebiła Lemonade i swój self-titled.

Od czasu, gdy Beyoncé i Solange zdominowały cały rok Lemonade i A Seat by the Table, minęło sześć lat. I z każdą kolejną mijającą wiosną można się było zastanawiać czy Queen B jest w stanie nagrać cokolwiek mogącego równać się ze wspomnianym – powszechnie uznanym za jej opus magnum – dokonaniem. Teraz już wiemy, że odpowiedź brzmi tak. I nie musi przy tym próbować replikować struktury concept albumu, który przyniósł jej, największe w karierze, uznanie wśród krytyków. Bo Renaissance przypomina o tym, że mimo wielu pretendentek do korony, była członkini Destiny’s Child dzielnie okupuje popowy tron, chociaż szpilki zmieniła na wygodniejsze pantofle. Jej najnowszy longplay, mimo tematycznego gravitasu, jest stricte popową płytą.

Już po pobieżnej styczności z tym materiałem, z łatwością można zanotować zmianę gatunkowego wektora. Beyoncé odsuwa na bok wiele dźwiękowych tropów charakteryzujących jej barokowe R’n’B i wkracza do świata dance popu bez najmniejszego zawahania. Próbę podbicia dyskotek świata można uznać za manewr stricte koniunkturalny, ale Renaissance to nie byle collab z Calvinem Harrisem czy innym Marshmello. To godzinny, esej przypominający, że historia współczesnej muzyki tanecznej jest nierozerwalnie spleciona z afroamerykańską kulturą. Dlatego właśnie zawarty tu miks klasycznego disco, house’u rodem z Pradise Garage, nowoorleańskiego bounce’u, wpływów karaibskich czy nawet optymistycznego eurodance’u, brzmi tak przekonująco. Lista featuringów jest wyjątkowo skromna: trzy gościnne sloty zagospodarowują, królowa rozbujanej awangardy, Grace Jones; szalenie obiecująca, pochodząca z Nigerii Tems oraz piekielnie uzdolniony Jamajczyk – BEAM.

Lista współpracowników pęcznieje z kolei od wpływowych i reprezentujących rozmaite muzyczne prądy osobistości. The Neptunes, Nile Rodgers, Honey Dijon, Mike Dean, No I.D. Syd, The-Dream, 070 Shake, Drake, A.G. Cook, BloodPop, Boi-1da, Kelman Duran, Hit-Boy – to tylko część osób, które brały udział w przygotowywaniu poszczególnych numerów na Renaissance. I mimo całej masy przeróżnych wpływów i inspiracji, struktura DJ-skiego miksu, która sprawia m.in. że motywy następnego numeru wkradają się do poprzedzającego tracka oraz nadają całości rzadko spotykanej spójności, podkręcają całościowe wrażenia. Efektem jest godzinny strumień dźwiękowej euforii, który stanowi akompaniament dla TED Talka gospodyni tego balu o poszukiwaniu indywidualnej przyjemności oraz solidarności przejawiającej się na rozmaitych płaszczyznach.

Bey bardzo udanie replikuje zbiorową ekstazę i współodczuwanie doświadczenia klubowego rodem z epoki eksplozji house’u i disco – to socialmediowe posty o wzajemnym wsparciu w epoce pandemii i atomizacji zasilone muzyką egalitarną i zbiorowo hipnotyczną. Wszystko to udaje jej się spleść wokalną ekwilibrystyką i nowymi barwami w jej, i tak już szerokiej, palecie. Rapowe melorecytacja, eteryczne wokalizy, wielowarstwowe harmonizacje i oczywiście imponujące popisówy – te wszystkie elementy często splatają się na przestrzeni pojedynczego utworu. Nie można jednak pominąć roli imponującej produkcji w ukształtowaniu tej wielowątkowej i progresywnej płyty. Eksperymentalne niemal oraz ambitne zagrania przekładają się na jak najbardziej popowe i przystępne, ale równocześnie elektryzujące efekty. Dla przykładu, Break My Soul – murowany instant classic w dziedzinie lip syncu – mogłoby sobie na spokojnie banglać na samym samplu z Show Me Love Robin S, ale w kombinacji z wokalami Big Freedii z Explode zamienia się w stos dynamitu.

Największym highlightem na całej trackliście z miejsca wydaje się Alien Superstar – w 3 i pół minuty mieszczący hipnotyczny monolog, szamański bit przywodzący na myśl wczesne The Neptunes, wchodzący znikąd zmysłowy hook i imponujący, zdekonstruowany i katartyczny mostek oraz zupełnie zbijający z tropu sampel wokalny (unique). W katalogu Janelle Monáe byłby to jeden z jej najlepszych utworów. Podobnie jak America Has a Problem – monolit o ważnych sprawach, który jest jednym z niewielu fragmentów instrumentalnego chłodu i przywodzi na myśl narkotykowy obłęd rodem z Fade zamykającym pierwotną wersję The Life of Pablo.

Renaissance rządzą kontrasty zszyte nicią chirurgiczną. Tak najłatwiej da się wytłumaczyć bliskie sąsiedztwo eksperymentalnego dancehallu Energy oraz eterycznie rozmarzonego i kontenplacyjnego Virgo’s Groove. To tylko część najjaśniejszych fragmentów tej tiary wysadzanej diamentami. Nie ma tu słabych momentów – każdy może walczyć o miano ulubionego. Świetny album i jeszcze lepsze doświadczenie obcowania z muzyką. A to tylko wrażenia po kilku pierwszych odsłuchach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.
Komentarze 0