N’Golo Kante nowy sezon rozpoczyna od dwunastej kontuzji w ciągu trzech lat, co znowu stawia pytania na temat, co dokładnie dzieje się z Francuzem i czy warto wokół niego budować przyszłość środka pola Chelsea. Najukochańszy piłkarz świata stał się szklanką. Nie ma sensu podważać jego klasy, ale prawda jest taka, że lepiej już było. Widzi to Didier Deschamps. Powoli zauważa też Thomas Tuchel.
To są spory nie do rozstrzygnięcia: czy rok przed zakończeniem kontraktu dalej inwestować w 31-latka, czy po cichu przygotowywać się na zmianę warty? N'Golo Kante był fundamentem Chelsea, gdy ta zdobywała Ligę Mistrzów. Wciąż jest najważniejszym piłkarzem Thomasa Tuchela, ale za swój intensywny styl gry co jakiś czas płaci podatek. Drugi sezon z rzędu nie rozegrał w klubie nawet 3000 minut. Zaledwie w 16 spotkaniach dotrwał do ostatniej minut, a do czterech urazów dołożył jeszcze dwie przerwy na koronawirus. Popularny cytat, że 71 procent powierzchni ziemi pokrywa woda, a resztę zagarnia Kante, przestaje być aktualny i to nie tylko z powodu globalnego ocieplenia.
We Francji już od jakiegoś czasu biją na alarm. Właśnie minęły cztery lata od mundialu w Rosji, a w tym czasie Kante nie rozegrał nawet połowy możliwych meczów (wyszło 45 procent minut). Co więcej, okazało się, że współczynnik zwycięstw kadry jest wyższy, gdy Kante… nie gra. Dobitnie pokazał to finał Ligi Narodów, gdy w środku pola wybiegł młody Aurelien Tchouameni, a Francuzi ograli Hiszpanów.
Deschamps wie, ile zawdzięcza Kante, ale nie jest też tak, że nie ma ludzi niezastąpionych. Do mundialu w Katarze pozostały trzy miesiące. Francuzi we wrześniu zagrają z Danią i Austrią, choć na ten moment trudno powiedzieć, czy Kante w ogóle w tych meczach wystąpi. To znowu mnoży wątpliwości, a przecież mówimy o graczu absolutnie fenomenalnym, który dosłownie przed chwilą potrafił rozegrać kapitalny mecz przeciwko Tottenhamowi.
Tuchel zna te wątpliwości w szerszym wymiarze. Już w maju mówił, że to cud, że Chelsea zajęła trzecie miejsce, skoro w kluczowych starciach nie mogła liczyć na swojego Supermana. Niemiec lubi powtarzać, że Liverpool ma Salaha, City – De Bruyne, a Chelsea – Kante. Ciągle to od jego nazwiska rozpoczyna ustalać skład, ale sam tez coraz częściej widzi jak frustrujące są jego pauzy.
Kante dawniej wydawał się Robocopem. Bywało, że w finale Ligi Europy w 2019 grał z urazem. Zaraz potem zaczął zdrowotnie karleć, wypadając tak często, że stało się to problemem środka pola Chelsea.
The Blues w swoim prime time mocno stali w tej części boiska – był świetny Jorginho i znakomity Kante. Teraz obaj nie mają już takiej pozycji, a co gorsza za rok kończą im się kontrakty.
Tuchel nadal pokłada w nich ogromną nadzieję, ale też powoli musi myśleć dwa kroki w przód. Zastanawiające jest to, że Kante mimo takiego statusu i nazwiska, ciągle nie dostał propozycji nowego kontraktu. Klub już teraz ma dylemat: czy przedłużać umowy z zarówno Kante i Jorginho, a może powoli meblować środek pola na nowo? Mecz z Leeds pokazał, że gdy nie ma Kante, a do tego kontuzjowany jest Mateo Kovacić, to pomoc z Conorem Gallagherem szału nie robi.
Kante w tej chwili jest najlepiej zarabiającym graczem Chelsea z tygodniówką rzędu 290 tysięcy funtów. Jasne jest to, że w nowej umowie nikt mu tyle nie zaproponuje, a przecież gracze z tym statusem rzadko godzą się, by zarabiać mniej.
Tuchel pod tym względem na razie jest naiwny. Ten temat jest odsuwany, ale wróci: przy całej sympatii do Francuza, już teraz wielu kibiców Chelsea mówi, że nie można opierać wielkiego klubu na piłkarzu, który pół roku jest kontuzjowany i że latem trzeba będzie ruszyć po Declane’a Rice’a.
Komentarze 0