Eduardo Camavinga ma 19 lat, ale nie musi kryć się pod płaszczem Modricia, Kroosa i Casemiro, bo w meczu z Manchesterem City odpalił karuzelę, gdy całej trójki nie było już na boisku. Teraz znowu będzie chciał o sobie przypomnieć. Pożeracz przestrzeni z płomieniem w nogach jedzie na Stade de France, by spuentować sezon przełomu.
Jonathan Barnett znowu miał rację. Wesoły pan w okularach, gruba ryba świata agentów, już półtora roku temu mówił o Camavindze, że puścisz go na stadion ze 100 tysiącami ludzi, a jemu nawet nie drgnie powieka. Teraz, gdy przewijamy taśmę do przodu, widzimy fazę pucharową Ligę Mistrzów i talizman Carlo Ancolottiego.
To jest w tej chwili książę wertykalnej gry. Pewnie nie przyda się wtedy, gdy chcesz regulować tempo, ale do zmiany kształtu meczu – już tak. To nie przypadek, że Real wiosną w Europie strzelił tylko sześć goli do 75. minuty i aż osiem, gdy zaczynał gonić. Camavinga był oczywiście w centrum tej burzy. Wpływał na mecze z Chelsea, PSG i City. W żadnym nie strzelił gola, nie miał nawet asysty, ale już sama jego obecność dawała sygnał, że walec nabiera rozpędu. Daj mu nieoczywisty kontekst, a zrobi z tego perełkę.
Superrezerwowy Ancelottiego łączy świetny odbiór z dynamizmem, który pozwala posuwać akcje do przodu. Na Stade de France pewnie nie zobaczymy go od początku, ale już samo to, że istnieje taki as w rękawie, otwiera nam nowe scenariusze. Juergen Klopp na pewno już to wie: Real tej wiosny jest zespołem, który jak wejdzie w stan flow to nie wychodzi. A Camavinga jest zapalnikiem, by tę przestrzeń otwierać.
To jest ciekawe, jak wiosna zmieniła narrację wokół Francuza. Przychodził ostatniego dnia lata trochę w atmosferze stypy, gdy nie udało się pozyskać Kyliana Mbappe. Nie miał dobrego sezonu w Ligue 1. W powietrzu też nie było czuć wielkiej ekscytacji, chociaż 31 milionów za taki talent brzmiało jak promocja.
Nie sprawdziły się słowa Oliviera Létanga, byłego prezesa Rennes, że klub nie sprzeda Camavingi za mniej niż 100 mln euro. Stara zasada w biznesie mówi: bierz, gdy spada i sprzedawaj, kiedy zaczyna rosnąć. I tak właśnie zachował się Real. Kupił gracza, którego kariera wyhamowała i który w tamtym momencie wydawał się lekko odjeżdżać. Tylu ludzi szeptało mu do ucha, że sam już nie wiedział, kogo słuchać.
W tej chwili znowu jest na fali. Carlo Ancelotti mówi: „Jego charakter naprawdę mnie zaskoczył”. Panuje przekonanie, że Camavinga dał dotąd więcej niż się po nim spodziewano, chociaż jeszcze jesienią dostał wędkę w meczu z Osasuną, bo kopał rywali jak popadnie. Ma w lidze aż dziewięć żółtych kartek, co jak na czas gry (1226 minut) jest wyczynem. Żaden piłkarz Realu nie ma takiej statystyki. Carletto kilka razy wylewał na młodego kubeł zimnej wody. Trzy grosze dołożył też Casemiro i pewnie zmierza to ku lepszemu, bo w Lidze Mistrzów Francuzowi na razie trudno cokolwiek zarzucić.
Jest coś pięknego w tym, że europejski epos Realu nie ma jedynie twarzy Benzemy i najlepszego tria dekady w środku pola. Trzeba mieć naprawdę umiejętności i wyjątkową bezczelność, by stanąć obok takich tuzów i dać drużynie coś ekstra. Piłkarze latami doskonalą szybkość reakcji i widzenie przestrzenne, a Camavinga wygląda, jakby po prostu dostał to z nieba. To jest nie gracz od prostych rozwiązań. Skoro wchodzi w trudnych momentach, to też wybory podejmuje trudne i rzadko się przy tym spala. Gdy na boisku rządzi chaos i zmęczenie, Camavinga ze swoimi podaniami z jedwabiu świetnie współpracuje z Benzemą, Rodrygo i Viniciusem.
To też jest ważne: mieć obok świetne otoczenie i chłonąć z niego jak najwięcej. Camavinga ma dopiero 19 lat. Gdy przychodził na świat, Pola Elizejskie już dawno zdążyły się wyszumieć po golach Zizou i triumfie Francji w mistrzostwach świata. Dla niego Barthez i Blanc to jacyś dziadkowie z przeszłości.
Jako dzieciak uciekał z Angoli przed wojną domową. Potem przeżył pożar domu i dwupokojowe mieszkanie socjalne wraz z ósemką domowników. Nie jest graczem wychowywanym na ptasim mleku i to też widać. W domu pod Madrytem mieszka dziś cała rodzina Camavingów, w sumie sześciu braci i każdy z nich będzie w sobotę na Stade de France.
Na tak wielkiej scenie Eduardo jeszcze nie grał. Gdy Ancelotti powie „wchodzisz”, zacznie się zabawa.
Komentarze 0