Wrześniowa przerwa reprezentacyjna przyniosła dopiero pierwszą porażkę ich nowego selekcjonera. Ale mecz z Anglią był kolejnym, który pokazał, że Niemcy nie pojadą do Kataru jako kandydat do tytułu.
Dwa gole Kaia Havertza na Wembley, w tym jeden absolutnie znakomity, mogłyby sugerować, że na dwa miesiące przed mundialem Hans-Dieter Flick rozwiązał przynajmniej jeden problem z długiej listy zostawionej mu przez poprzednika. Od zakończenia kariery przez Miroslava Klosego w 2014 roku, Joachim Loew nie był w stanie wymyślić, kogo wystawiać w ataku. Na Euro 2016 próbował reanimować karierę Mario Gomeza, przed mundialem w Rosji starał się wciągnąć na poziom reprezentacyjny Nilsa Petersena, regularnie kombinował, jak wykorzystać atuty Timo Wernera, a po klęsce w Rosji spróbował przestawić zespół na grę z dynamiczną trójką z przodu przypominającą tę liverpoolską Juergena Kloppa albo Manchesteru City sprzed transferu Erlinga Haalanda. Niepowodzenie na Euro 2020 potwierdziło ostatecznie, że doszedł z tą kadrą do ściany. A na pytanie o obsadę ataku od roku musi odpowiadać już jego następca.
Wystawienie na szpicy zawodnika Chelsea, który u Thomasa Tuchela grał na tej pozycji dość regularnie, nie miało być rozwiązaniem idealnym, bo mimo olbrzymiej wszechstronności oraz słusznego wzrostu, napastnikiem zawsze będzie w najlepszym razie fałszywym. Ale lepszym od nieustannego ciągnięcia za uszy Wernera. Niedawne starcie z Węgrami (0:1) było kolejnym, które pokazało, że choć zawodnik Lipska w pierwszym roku rządów Flicka strzelił w reprezentacji najwięcej goli, na pewno nie jest zbawicielem, na którego czeka naród. Występ Havertza miał dać odpowiedź, czy przypadkiem to nie on będzie lepszym rozwiązaniem. Miało to znamiona eksperymentu, bo choć 23-latek dobija do trzydziestu występów w reprezentacji, na środku ataku wystąpił w niej tylko trzy razy. Bez większych sukcesów, bo strzeliwszy tylko jednego gola Armenii.
Jednak to, że tym razem dwukrotnie pokonał Nicka Pope’a w drugiej połowie meczu z Anglią w Lidze Narodów, nic w bólu głowy Flicka nie zmienia. Havertz zaczął strzelać dopiero po przerwie, gdy Werner wszedł z ławki, by zająć miejsce na szpicy. Zawodnik Chelsea znów mógł zostać zawodnikiem podwieszonym, grającym między liniami, niezajmującym się przepychaniem ze stoperami. Potwierdził, że jest kolejnym na długiej liście dobrych niemieckich dziesiątek, które wystawione w pierwszej linii tracą wiele atutów. Po piętnastu meczach, w których prowadził kadrę, Flick wciąż nie wie, kogo umieścić w rubryce “napastnicy”, gdy za miesiąc będzie wysyłał powołania na mundial. Wśród tych, którzy byli na wrześniowym zgrupowaniu, najbliżej do klasycznej dziewiątki jest Lukasowi Nmechy z Wolfsburga. On jednak z powodów zdrowotnych nie mógł wystąpić. Ale i tak trudno go uznawać za odnowiciela niemieckiego ataku, skoro dotąd w Bundeslidze strzelił raptem jedenaście goli, a w seniorskiej piłce tylko raz przekroczył barierę dziesięciu trafień w sezonie, jeszcze w czasach, gdy występował w lidze belgijskiej.
PUSTKI W BUNDESLIDZE
Rzut oka na klasyfikację strzelców Bundesligi pokazuje jednak, że wielu innych opcji niż Nmecha Flick nie ma. W dwudziestce najlepszych snajperów tego sezonu jest oprócz niego jeszcze tylko jeden niemiecki środkowy napastnik – Niclas Fuellkrug z Werderu Brema, 29-latek, który jeszcze w poprzednim sezonie grał w 2. Bundeslidze i ogółem strzelił na tym szczeblu więcej goli niż w najwyższej lidze. W karierze nie rozegrał dotąd nawet jednego meczu w europejskich pucharach, więc bardzo trudno uznać, że stanowiłby choćby cenne uzupełnienie drużyny mającej ambicję, by dotrzeć przynajmniej do strefy pucharowej mistrzostw świata. Jonathan Burkardt z FSV Mainz, z którym wiąże się reprezentacyjne nadzieje, na razie w tym sezonie nie strzelił jeszcze gola i powołanie dla niego byłoby mocno na wyrost. Na tych trzech nazwiskach opcje praktycznie się kończą. Bayern gra bez napastnika, w ataku Borussii Dortmund gra Francuz, w Lipsku jedynym klasycznym snajperem jest Portugalczyk, a w Bayerze Leverkusen Czech. Niemieckich środkowych napastników można spotkać jeszcze jedynie w Bochum, Kolonii, Augsburgu czy Schalke. Ale Andre Hofmann, Steffen Tigges, Mergim Berisha czy Simon Terodde to nie są nazwiska, którymi można by straszyć na mundialu. Niczego sensowniejszego niż wystawianie w ataku Havertza lub Wernera Flick więc nie wymyśli.
NIEROZWIĄZANE PROBLEMY
Podobnie jest zresztą z wieloma innymi problemami, które zostawiał po sobie Loew. Davida Rauma na pozycję lewego obrońcy Flick stworzyl praktycznie sam, powołując go jeszcze zanim zadebiutował w Bundeslidze, jedynie na bazie dobrych występów w II-ligowym Greutherze Fuerth. 24-latek został rewelacją sezonu i za spore pieniądze przeniósł się w lecie do Lipska, ale na razie wygląda tam, jak ciało obce. Niklas Suele, który miał być liderem obrony, na razie gra niewiele w Borussii Dortmund, podobnie jak Antonio Ruediger po przeprowadzce do Realu Madryt. Znajdującym się w kryzysie Anglikom niewiele czasu zajęło, by całkowicie zakręcić niepewną defensywą, w której brakuje postaci wybijających się w skali międzynarodowej. Lepiej wygląda sytuacja w drugiej linii, gdzie do dyspozycji są Joshua Kimmich, Ilkay Guendogan, Jamal Musiala, Leon Goretzka, Thomas Mueller, Leroy Sane czy Serge Gnabry, czyli piłkarze o niepodważalnej klasie. Sęk w tym, że nie sposób pomieścić ich wszystkich na boisku, a samo nagromadzenie dużych nazwisk lepiej wygląda na papierze niż w rzeczywistości. Podział zadań między nimi często jest nie do końca określony, brakuje wyraźnego kręgosłupa, co sprawia, że drużyna nie jest w stanie osiągnąć powtarzalności. Niemcy mają indywidualności, ale zespołu wciąż nie udało się z nich Flickowi stworzyć.
PROBLEMY Z SILNYMI
Praktycznie od mundialu w Brazylii Niemcy nie przestają być drużyną bez wyraźnej tożsamości, negatywnie nieprzewidywalną, zdolną przegrać z każdym — czasem z Macedonią Północną w eliminacjach mundialu, czasem z Koreą Południową na mistrzostwach świata, czasem z Węgrami w Lidze Narodów — wypuścić kontrolę nad każdym meczem. W eliminacjach, przy bardzo słabych grupowych rywalach, wyglądało to jeszcze przekonująco. Ale gdy w 2022 roku zaczęli wreszcie regularnie grać z silnymi drużynami kontynentu, okazało się, że bardzo rzadko są w stanie wygrywać. Z ostatnich ośmiu meczów wygrali tylko dwa, towarzyski z Izraelem oraz Ligi Narodów z Włochami, który był jedynym zdanym egzaminem tej kadry. W starciach z Holandią, Anglią i ponownie Włochami Niemcy musieli się zadowalać tym, że nie przegrywali. Zdobycie jednego punktu na sześć możliwych w rywalizacji z Węgrami nie świadczy o tym, że zespół nauczył się wreszcie przełamywać głęboką defensywę rywala atakiem pozycyjnym. A przecież takie zadanie stanie przed nim na mundialu w starciach z Japonią i Kostaryką. Skoro część tych zawodników na poprzednich mistrzostwach nie dała rady Meksykowi i Korei, wyjście z grupy, w której są jeszcze Hiszpanie, wcale nie musi być oczywiste.
POWIĄZANIE Z BAYERNEM
Flick musi liczyć, że w trakcie najbliższego półtora miesiąca, które zawodnicy spędzą w klubach, na dobre tory wróci Bayern Monachium. Także te wrześniowe spotkania pokazały, jak dalecy od optymalnej formy są zawodnicy mistrzów Niemiec. Zagrało ich pięciu, a gdyby nie koronawirus Manuela Neuera oraz Leona Goretzki, ich liczba skoczyłaby do siedmiu. To z jednej strony przewaga niemieckiego selekcjonera nad trenerami innych drużyn, bo wielu piłkarzy ma w jednym silnym klubie, co daje szansę znacznie lepszego zgrania się i wcielania w życie równania Ulego Hoenessa: silny Bayern = silna reprezentacja. Z drugiej, uzależnia losy reprezentacji od tego, co akurat dzieje się w Monachium. Kiedy tam dzieje się źle, najważniejszy blok przyjeżdża na zgrupowania niezadowolony. A to nie pomaga ani w grze, ani w budowaniu atmosfery. Odejście Roberta Lewandowskiego z Bayernu, jeszcze bardziej upodobniło do siebie te dwie drużyny, dlatego, jeśli Julian Nagelsmann wymyśli w końcu, jak ma funkcjonować jego ofensywa bez klasycznego napastnika, Flick chętnie sprawdzi pewnie każde rozwiązanie. Bo z tymi, które przetestował do tej pory, jego zawodnicy nawet nie zbliżą się w Katarze do zdobycia piątej gwiazdki. Po raz pierwszy od 2002 roku ta kadra pojedzie na mundial, nie wzbudzając w ojczyźnie praktycznie żadnych oczekiwań. Jedyne, co może ją pocieszać to, że wówczas taki atak z drugiego szeregu zakończył się sensacyjnym srebrnym medalem.
Komentarze 0