Powrót Leeds United do Premier League po szesnastu latach przerwy nie był może spektakularny, ale drużyna Marcelo Bielsy zrobiła wystarczająco dużo, by rozkochać w sobie neutralnych kibiców ligi angielskiej. Była powiewem świeżości – odważna, mająca własny styl, z charyzmatycznym trenerem i naszym reprezentantem w składzie mogła podbić także serca tych polskich fanów, którzy dopiero szukali sobie ulubionego klubu w Anglii. Kolejna kampania miała być atakiem na wyższe pozycje lub przynajmniej ustabilizowaniem statusu w elicie. Ale zaczęła się od falstartu. Czy obrana przez Bielsę droga zaprowadzi Pawie do czegoś więcej niż przeciętność?
Kiedy Leeds United pokonało w poprzedniej kolejce Watford, fani z Elland Road mogli wreszcie odetchnąć z ulgą. Przywykli do tego, że ich ukochana drużyna potrafi grać nierówno, ale brak choćby jednego zwycięstwa po sześciu seriach gier mógł naprawdę zaniepokoić. Tym bardziej że zdarzyło się to dopiero po raz trzeci w historii klubu. Sama wygrana, poza poprawą samopoczucia i pozycji w tabeli, zmienia niewiele. Pytań dotyczących obecnych rozgrywek wciąż jest zdecydowanie więcej niż odpowiedzi.
BRAĆ GO DO NEWCASTLE!
Po szóstej kolejce poprzedniego sezonu ekipa Bielsy była w zupełnie innej sytuacji. Po widowiskowym, choć ostatecznie przegranym meczu przeciwko Liverpoolowi (z golem Klicha), ale przede wszystkim z siedmioma punktami więcej na koncie. Energia piłkarzy znajdowała się na dużo wyższym poziomie. Strzelali więcej goli, tracili mniej bramek niż teraz, jakby zaraz po awansie chcieli wypracować sobie kapitał, który pomoże im wejść do tej ligi i osiedlić się na dobre. Pokazać zarazem reszcie stawki, że nie są zwykłym beniaminkiem, a do Premier League wrócił klub duży, poważny, szanowany.
Bielsa zewsząd zbierał pochwały. Przede wszystkim za wierność własnej filozofii. I jedno na pewno się nie zmieniło – w kategorii Zabawiacze jego drużyna stawała na wysokości zadania od momentu awansu aż do dziś. Choć nie zawsze to były udane starcia, jak np. wysoka porażka z Manchesterem United, to z pewnością futbol zaproponowany przez argentyńskiego menedżera jest wart oglądania i stał się w swojej formie najbliższy zmaganiom graczy na PlayStation. W meczach z udziałem LUFC kibice oglądali od startu poprzednich rozgrywek aż 137 goli, najwięcej w Premier League w tym okresie. To niesamowite, ale gdybyśmy zlepili wszystkie te batalie w jedno spotkanie, uwzględnili wszystkie bramki jakie w nich padły, Leeds prowadziłoby w koszykarskim stylu – 69:68.
Patrząc na te suche liczby i oglądając choćby kilka spotkań Leeds, nawet kibic Premier League od święta wysnuje oczywisty wniosek – Pawie grają do przodu, ofensywa jest ich priorytetem, a głos Rio Ferdinanda, który ostatnio powiedział, że Newcastle United powinno natychmiast brać Bielsę wydaje się być głosem rozsądku. Pominąwszy jednak plany Argentyńczyka, który raczej nigdzie się nie wybiera, to jego sposób myślenia o piłce nie polega na uruchomieniu dziesiątek szarż, bez dbałości o defensywę. Przeciwnie – dla Bielsy w futbolu wszystko zaczyna się od odbioru. Strata przeciwnika jest jego największym kapitałem. Od lat wierzy w uzdrowicielską moc odbiorów i na nich bazuje. Kocha pressing i ceni doskok, fizyczne starcie, jak mało kto, bo właśnie one są prologiem do udanych akcji, do aktów kreacji.
FUNDAMENTALNY KLICH
Tutaj liczby absolutnie nie kłamią. Od początku sezonu 2020-21, czyli awansu z Championship, drużyna z Elland Road blisko 900 razy odbierała piłkę przeciwnikom. To imponujący rezultat, ale wcale nie jest najlepszym w lidze. Prowadzi, to nie jest szczególnie zaskoczenie, szczególnie w kontekście wyników w obecnym sezonie, Brighton and Hove Albion. Mamy więc duże szczęście, bo dwóch naszych kadrowiczów – Mateusz Klich i Jakub Moder – gra w zespołach, których menedżerowie świetnie rozumieją, na czym polega nowoczesna piłka, a to – w pewnych fragmentach – musi przekładać się na grę reprezentacji.
W spotkaniu przeciwko Albanii Klich zanotował przepiękną asystę. Podania otwierające drogę do bramki nie są żadną nowością w przypadku polskiego pomocnika. Jednak Bielsa nie rozlicza go z nich tak skrupulatnie, jak z odbiorów, szczególnie tych na połowie przeciwnika, pozwalających wyprowadzić błyskawiczny cios.
31-latek wciąż broni się piłkarsko w układance Bielsy. Cały czas pozostaje zawodnikiem, który u Argentyńczyka gra najwięcej, powiedzenie, że jest u tego menedżera fundamentalnym piłkarzem nie jest żadnym nadużyciem. Wynika to z umiejętności, walorów fizycznych, czyli niesamowitego przygotowania do gry na takim poziomie, ale też z zaufania. Kiedy Bielsa objął drużynę i wstawił Mateusza do jedenastki, zaowocowało to serią 90 meczów z rzędu w wyjściowym składzie. Można śmiało stwierdzić, że Klich zawodził swojego trenera najrzadziej.
POSTĘP, ALE NIE ZACHWYT
Choć Bielsa to taktyczny freak i z pozoru wygląda na człowieka, który jest gotów udusić każdego ze swoich zawodników za drobny błąd, a reakcje na złe zagrania przypominają zachowania nauczyciela ostatecznie wątpiącego w talent ucznia, na uniwersytecie jego imienia można (a nawet trzeba) wiele razy się poprawiać. Wychodzi on bowiem z mądrego założenia, że piłkarz nigdy nie będzie produktem kompletnym, o doskonałości nie mówiąc.
W dużej mierze związane jest to z podejmowaniem ryzyka. Jego brak zabija kreatywność, jego nadmiar może jednak prowadzić do licznych błędów. Bielsa to doskonały analityk. Z całą pewnością obudzony w środku nocy przytoczyłby parametry wszystkich sił i słabości prowadzonej przez niego drużyny.
A jeśli tej samej nocy miałby koszmar, mógłby on dotyczyć gry defensywnej – ta wymaga zdecydowanej poprawy. I dlatego w zwycięstwie nad Watfordem, bardzo skromnym, najbardziej cieszy czyste konto.
Progres w stosunku do poprzedniego sezonu jest już widoczny. Szczególnie w kwestii robienia prezentów. Da się wyraźnie zauważyć, że piłkarze Bielsy już nie popełniają tak wielu błędów, skutkujących sytuacjami dla rywali. Proporcja jest gigantyczna, nawet biorąc pod uwagę to, że za nami dopiero siedem kolejek, fakt, iż taka pomyłka przytrafiła im się zaledwie raz, uwidacznia efekt pracy nad tym elementem. Poprzednia kampania była katastrofalna, gracze Leeds United stworzyli swoim przeciwnikom aż 26 okazji za sprawą własnej niefrasobliwości i braku koncentracji, czasem zaś po prostu za sprawą wspomnianego wcześniej ryzyka.
Do zachwytu jednak droga jeszcze daleka. Bo choć nie wynika to już z błędów własnych, to wciąż przeciwnik ma dość sporo miejsca, by nękać bramkarza Ilana Mesliera. Blisko 50 strzałów celnych oddanych na ich bramkę w tych siedmiu kolejkach to naprawdę duże zmartwienie.
UDERZ PIERWSZY I POCZUJ SIĘ PEWNY
Bielsa woli, gdy piłka jest na ziemi. Ciekawy to w istocie przypadek ligowy – zawodnicy Leeds w obecnym sezonie ani nie zdobyli, ani nie stracili jeszcze bramki po strzale głową. Chętnie za to strzelają z dystansu, nie boją się podejmować takich decyzji, wiedząc, że menedżer prędzej im przyklaśnie niż zgani za takie decyzje.
W zespole Leeds bardzo ważny jest również aspekt psychologiczny. Bielsa tak skonstruował swój zespół, by zaczynał mecze agresywnie, jak obdarzony silnymi uderzeniami bokser zasypywał głowę i korpus rywala gradem ciosów i szybko zyskiwał przewagę. Jeśli dokładnie przeanalizujemy spotkania tej drużyny na przestrzeni ostatniego roku, jasno dostrzeżemy, że otwarcie wyniku jest sprawą kluczową w kwestii końcowego powodzenia.
W poprzedniej kampanii Premier League piłkarze Bielsy napoczynali przeciwnika 18 razy. Przegrali tylko dwa takie starcia – z Chelsea i West Hamem, wypuścili łącznie z rąk sześć punktów, zostając w całych rozgrywkach drużyną, która najlepiej strzeże wypracowanego w trakcie meczu kapitału.
To dość dobrze oddaje naturę pracy Bielsy – gdy czujesz, że jego konstrukcje działają, fruwasz i jesteś w stanie zmiażdżyć każdego. Kiedy jednak plany się sypią, mocno obniża to poczucie twojej wartości. Od kiedy Argentyńczyk prowadzi Pawie, jego zespół aż 72 razy strzelał gola jako pierwszy i wygrał 63 z tych spotkań.
TRUDNOŚĆ DRUGIEGO SEZONU
Być może więc kluczowa była pierwsza kolejka. Leeds dostało w kalendarzu rywala, z którym ostatnio nienawidzi grać. Manchester United pokonał ich 5:1 na Old Trafford, od razu wprowadzając w drgania cały mechanizm. Nie będzie ryzykowną tezą stwierdzenie, że dość długo trwało to poszukiwanie pewności siebie.
Gdy zespół nie potrafił przez sześć kolejek odnieść zwycięstwa, kibice Leeds mogli sobie przypomnieć, co się wydarzyło w Championship. Na przełomie 2017 i 2018 drużyna nie wygrała w kolejnych dziewięciu spotkaniach. Głową zapłacił za to Thomas Christiansen. Jednak teraz nastroje były zupełnie inne, nikt nie pomyślał nawet o dymisji menedżera.
Bielsa jest odpowiednim człowiekiem, by wyprowadzić Leeds na spokojne wody. Być może nawet ten zimny prysznic na początku rozgrywek dobrze zrobił jego piłkarzom. Uświadomili sobie, że jako beniaminek łatwiej zaskoczyć rywali, mamy na to żywe dowody w postaci Wolves, Sheffield United czy teraz Brentford. Natomiast drugi sezon jest zdecydowanie trudniejszy, szczególnie, gdy sam zawieszasz sobie wysoko poprzeczkę. Bielsa wciąż może powtórzyć wynik z maja – 9. miejsce w końcowej tabeli. Byłoby miło, gdyby przy okazji nie schodził z obranej drogi. Bo Premier League potrzebuje Leeds grającego swój koszykarski mecz.