Formuła się wyczerpała. Brendan Rodgers doszedł do ściany w Leicester City

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Brendan Rodgers
Fot. Clive Rose/Getty Images

Jeden punkt i 22 stracone gole to wynik, który nawet najbardziej cierpliwych właścicieli klubu może zmusić do zwolnienia trenera. Słuchając Brendana Rodgersa po meczu z Tottenhamem (2:6), można było wręcz odnieść wrażenie, że sam zachęca swoich szefów do takiej decyzji. W drużynie, która jeszcze niedawno biła się o Ligę Mistrzów, nie działa zupełnie nic.

– Nie jestem głupi i widzę, jaka jest sytuacja. Przegranie sześciu meczów z rzędu wygląda fatalnie. Jestem w tym biznesie zbyt długo, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy – mówił irlandzki menedżer po sobotniej porażce. Pytany o to, czy właściciele dadzą mu wsparcie, dodał jeszcze: – Szczerze mówiąc, to nie wiem. Uszanuję każdą decyzję, która zapadnie.

To ostatnie zdanie wybrzmiało z ust Brendana Rodgersa w dość tajemniczy sposób. Owszem, później menedżer Leicester City dodał kilka argumentów o kontuzjach w okresie przygotowawczym, transferach i trudnym terminiarzu, ale człowiek z tak dużym doświadczeniem trenerskim wie doskonale, co się święci. Brzmiało to wręcz tak, jakby sam podsuwał właścicielowi klubu Aiyawattowi Srivaddhanaprabhie rozwiązanie. I patrząc na sytuację Lisów z boku, wydaje się, że tajski szef nie za bardzo ma inne wyjście.

Takiego początku sezonu bowiem nikt się nie spodziewał. Ma Rodgers rację, wskazując na trudny terminarz, ale przecież jeszcze niedawno jego drużyna potrafiła postawić się najsilniejszym. W pierwszych siedmiu meczach tego sezonu Leicester City mierzyło się m.in. z Arsenalem, Chelsea, Manchesterem United oraz Tottenhamem. W tych spotkaniach nie zdobyło ani jednego punktu, ale to jeszcze można zrozumieć. Trudniej wytłumaczyć to, że w pozostałych przeciwko Brentfordowi, Southampton i Brighton zdołało zdobyć tylko jeden.

POPRZEDNI SEZON JAKO SYGNAŁ

Ciężką sytuację zwiastowało już nie tyle lato, co nawet poprzedni sezon. Leicester City przez dwa wcześniejsze ocierało się o Top 4 i awansowało do pucharów, ale w rozgrywkach 2021/22 kłopoty zaczęły się szybko. Po 15 kolejkach w Premier League drużyna miała tylko cztery wygrane. W Lidze Europy wyprzedziła w grupie tylko Legię Warszawa i z trzeciego miejsca weszła do Ligi Konferencji, o której Rodgers mówił, że dopiero musi dowiedzieć się, co to za puchar. Ostatecznie w tej niechcianej Lidze Konferencji Lisom udało się dotrzeć do półfinału i wiosną poprawić sobie nastroje, a w lidze uratować przyzwoite ósme miejsce – i to mimo tego, że na dwa tygodnie przed końcem sezonu były jeszcze na czternastym.

Mimo tego czuć było, że Leicester City zrobiło duży krok w tył. Rodgers przez cały sezon gasił jeden pożar za drugim i albo musiał układać defensywę w bardzo prowizoryczny sposób, przesuwając tam Daniela Amarteya i Wilfreda Ndidiego albo wrzucając do składu zawodników świeżo po kontuzjach. Urazy piętrzyły się jednak nie tylko w obronie, przez co Rodgers trzymał się wąskiego grona piłkarzy, a ci byli wyraźnie bez formy.

Leicester City
Fot. Tim Goode/PA Images via Getty Images

Zawodzili liderzy, jak Jamie Vardy czy Kasper Schmeichel, loty obniżyli gracze, którzy wcześniej świetnie uzupełnili drogo sprzedanych zawodników jak Ndidi czy Caglar Söyüncü, a ci, którzy mieli zrobić krok do przodu jak Harvey Barnes czy Youri Tielemans stanęli w miejscu. Tylko James Maddison formą z drugiej połowy sezonu wysyłał sygnał, że z nim wszystko jest w porządku.

NICI Z PRZEWIETRZENIA

Ósme miejsce nie dało awansu do pucharów, ale było szansą na to, by nieco przebudować drużynę. Pretekst był. Aż dwunastu zawodnikom kończyły się umowy wraz z końcem sezonu 2022/23. Była więc okazja sprzedać część z nich, by nie odeszli po roku za darmo i sprowadzić zastępców. Plan mógł się udać, szczególnie, że Leicester City w ciągu ostatnich kilku lat pokazało, że potrafi wyławiać z rynku transferowego perełki, ale to był też plan, który dobrze brzmiał tylko w teorii.

W praktyce niewielu z tych piłkarzy mogło zainteresować inne kluby. Kimś takim na pewno był Tielemans, którego łączyło się z Arsenalem, jednak do transferu nie doszło. Pozostali to tacy zawodnicy jak np. Jonny Evans, Ryan Bertrand, Ayoze Perez, Daniel Amartey czy Nampalys Mendy, czyli ludzie, z którymi na King Power Stadium mało kto wiąże przyszłość. Jeśli już klub dostawał oferty, to za tych zawodników, którzy mieli o niej stanowić. James Maddison był kuszony przez Newcastle, Chelsea ostatecznie wyciągnęła Wesleya Fofanę, a cała Premier League ma na radarze Harveya Barnesa.

Klubowi udało się zatrzymać większość z nich, z wyjątkiem Fofany. Przedłużono też umowę z Jamie'em Vardym, za to odszedł Schmeichel, który swoją przyszłość uzależniał od awansu do pucharów. Legenda Lisów trafiła do Nicei, zostawiając ogromną dziurę w bramce. Rodgers uspokajał, że Danny Ward i Daniel Iversen to dwaj porządni bramkarze i dadzą radę zastąpić Schmeichela, ale mimo tego, że Duńczyk w poprzednim sezonie grał kiepsko, to Ward prezentuje się znacznie gorzej.

Tak czy inaczej drużyna, która potrzebowała przewietrzenia, go nie dostała. Do czasu sprzedania Fofany jedynym nowym nabytkiem był doświadczony bramkarz Alex Smithies, który trafił do klubu z Cardiff City wyłącznie po to, by liczył się w kadrze jako "homegrown player", co jest typowym ruchem w Premier League. Gdy francuskiego obrońcę za niemałe pieniądze kupiła Chelsea, Rodgers wydał 15 mln funtów na Wouta Faesa, który tylko łatał dziurę po Fofanie.

RODGERS WISI NA WŁOSKU

Z jednej strony to dobrze, że bogatsze nie wykupili kadry i Rodgers nie został nagle bez Fofany, Maddisona, Barnesa, Schmeichela i Tielemansa. Z drugiej, dwaj ostatni wydawali się już bardzo chętni do odejścia, a klub potrzebował pieniędzy. Brak awansu do pucharów oraz budowa bajecznego ośrodka treningowego za 100 mln funtów sprawiła, że Lisy mogły na nowych zawodników wydawał tylko z puli pieniędzy zarobionych na sprzedaży innych. Z przebudowy wyszły więc nici.

Rodgers już przed sezonem przewidywał duże ciężary. Na konferencjach prasowych wiele razy mówił o tym, że zespół potrzebuje wzmocnień i choć zdawał sobie sprawę z tego, że w kasie nie ma wolnych środków, to apelował do szefów o transfery. Trochę brzmiało to tak, jakby chciał mieć ciastko i zjeść ciastko, bo przez lata podkreślał, jak wielką inwestycją będzie ośrodek i opowiadał o Leicester City jako przykładzie modelowego rozwijania klubu i mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że to ograniczy budżet, to później na to narzekał.

Brendan Rodgers - Leicester City
Fot. Michael Steele/Getty Images

Właściciele klubów nie lubią, gdy menedżer wypowiada się w taki sposób. Przekonał się już o tym Scott Parker, a po zwolnieniu zawsze można wydać oświadczenie, w którym hasłem-wytrychem będzie to o "braku wspólnej wizji". Rodgers swoimi słowami też się do tego zbliżał, ale i forma drużyny na starcie sezonu sprawia, że trzeba zastanowić się nad jego przyszłością.

SŁABI W TYŁACH I ZALEŻNI OD MADDISONA

Poniekąd Irlandczyk pada ofiarą okoliczności i trudnej sytuacji w klubie, jednak można postawić mu sporo zarzutów w kwestiach, które są już pod jego kontrolą.

Przede wszystkim szwankuje organizacja gry w defensywie. 22 stracone gole to najwyższy wynik w historii Premier League po siedmiu meczach, a przecież w lidze gra Bournemouth, które przegrało już na Anfield 0:9. Różnica polega jednak na tym, że to połowa dorobku beniaminka w jednym meczu, a Lisy straciły kolejno 2, 4, 2, 2, 1 5 i 6 goli. Niemal każdy stały fragmenty gry rywala sprawia, że w polu karnym Leicester City można zacząć bić na alarm i drużyna, która już w poprzednim sezonie była najgorszą w lidze przy bronieniu tego typu zagrań ani trochę się w tym aspekcie nie poprawiła.

Atak to podwórko Maddisona. Z trzema golami jest najlepszym strzelcem zespołu, ale to często efekt indywidualnego geniuszu. Gol z Tottenhamem czy ten z rzutu wolnego przeciwko Southampton to trafienia, do jakich Maddison jest zdolny i do jakich nas przyzwyczaił. W roku 2022 tylko Harry Kane ma więcej punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w Premier League spośród Anglików, ale nie można całej nadziei opierać tylko na nim.

Leicester City - James Maddison
Fot. Plumb Images/Leicester City FC via Getty Images

Poza Maddisonem sześciu piłkarzy zdobyło po jednej bramce i nie ma wśród nich Vardy'ego. Spośród napastników są Patson Daka i Kelechi Iheanacho, którzy rozegrali kolejno 37 i 27 procent możliwych minut w Premier League. Rodgers nie potrafi więc ani ułożyć zawodzącej od roku obrony, ani wykrzesać potencjału z ataku. Alarmujące jest również to, jak wielu graczy zatrzymało się w rozwoju. Ndidi jeszcze do niedawna był przymierzany do kubów z Big Six, a dziś biega zagubiony po boisku, naprawiając błędy kolegów, ale najczęściej przykrywa je własnymi.

KRUCHA KONSTRUKCJA

Rozstanie z Rodgersem wydaje się nieuniknione również dlatego, że Leicester City pod jego wodzą to zawsze była drużyna o słabej konstrukcji psychicznej. Nie da się tego określić inaczej, skoro najpierw przez dwa lata z rzędu miejsce w Top 4 ucieka ci na finiszu, gdy byłeś tam przez 80 procent sezonu, a potem przychodzi seria meczów, w których drużyna powtarza te same błędy. A poziom spada. Pierwsze dwa pełne sezony Rodgersa na King Power Stadium to średnia na poziomie 1,8 punktu na mecz. Kolejne dwa, licząc ten już rozpoczęty, to 1,36 na mecz.

Nawet jedyny punkt zdobyty w tym sezonie jest potwierdzeniem tego, że Lisy to krucha ekipa. Zdobyły go w pierwszej kolejce, ale prowadziły wtedy z Brentford 2:0, by ostatecznie zremisować 2:2, gdy rywal wyrównał w 86. minucie. Punkty z pozycji prowadzącego gubiły też z Southampton (od 1:0 do 1:2) i Brighton (2:5), nie potrafiły wykorzystać godziny gry w przewadze z Chelsea (1:2), a z Tottenhamem, choć do przerwy było 2:2, czuć było, że raczej to Spurs są bliżej kolejnych bramek.

Rodgers wykonał na King Power Stadium dobrą robotę, ale tej łatki już nie odklei, szczególnie po wcześniejszej przygodzie z Liverpoolem. To sprawia, że trudno zaufać, że uda mu się dźwignąć zespół. Przerwa na mecze reprezentacji to często odpowiedni moment na zmianę trenera i szatnia Leicester City potrzebuje nowego głosu. W październiku poza tym czekają ich mecze z Nottingham Forest, Bournemouth, Crystal Palace, Leeds i Wolverhampton.

Nowy menedżer będzie miał więc całkiem przystępny terminarz, by zaprowadzić nowe porządki i pokazać, że zadziałał "efekt nowej miotły". Przyda się, bo obserwując początek sezonu w wykonaniu Lisów można dojść do wniosku, że wszystko w tej drużynie przestało działać. Dotychczasowa formuła już się wyczerpała.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0