Lepiej nie dzwoń do Saula. Nauka spoglądania w lustro

Zobacz również:Cena na metce działa na głowę. Złoty chłopiec wraca tam, gdzie zaczynał
Club Atletico de Madrid v CA Osasuna  - La Liga
Fot. Denis Doyle/Getty Images

Pięć lat temu zdobył zwycięską bramkę w półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem po minięciu czterech rywali. Słynął ze strzelania wyłącznie zjawiskowych goli i miał być todocampistą hiszpańskiej reprezentacji na lata. Saúl Ñiguez tymczasem jest najbardziej zagubionym zawodnikiem drużyny Diego Simeone walczącej o mistrzostwo. Brakuje mu dawnego ognia i przede wszystkim pewności siebie. Saúl wpadł w kryzys tożsamości i podupadł mentalnie po gorszym okresie. To podobnie jak Isco największa strata dla hiszpańskiej drugiej linii w ostatnich latach.

To Saúl szalał w pierwszym składzie reprezentacji, gdy tuż po mundialu w 2018 roku ogrywała Anglię oraz rozgromiła 6:0 Chorwację. Jego wejście do poważnej piłki było niesamowitym powiewem świeżości. Cholo dostał kolejnego żołnierza, ale zarazem gracza o niesamowitej technice i zmyśle do gry ofensywnej. Saúl przyzwyczaił, że nie strzela brzydkich goli, bo albo zrywał pajęczynę uderzaniem z dystansu, albo akrobatycznie składał się do strzału z powietrza. Siedziało mu niesamowicie, a lewa noga u tak wybieganego zawodnika robiła dodatkowe wrażenie.

W tym sezonie oglądamy jednak wychowanka w wersji bezpiecznej, potulnej, niepewnej. Bez wyraźnego przełożenia na grę i rozkręcającego się w tempie Marco Asensio. Jego kolega z Realu chociaż zdołał wrócić na przyzwoitą wersję, na pełnię Saúla nadal czekamy. W grudniu sam pokusił się o autokrytykę: „Nie przeżywam najlepszego czasu, a drużyna ewidentnie potrzebowała czegoś innego niż taka wersja mnie. Muszę pracować i cały czas myśleć o zespole, nawet jeśli nie jestem przygotowany mentalnie na rywalizację”.

Sam czuł, że 12 pełnych meczów w lidze hiszpańskiej to za mało jak na cały sezon. Zwykle był ściągany z murawy, a kiedy już grał 90 minut, to najczęściej z powodu poważnych problemów ze skompletowaniem jedenastki. Simeone też chciał podpiąć go do prądu i wskrzesić dawnego Ñigueza, bo był brakującym elementem, kiedy Atletico masowo zaczęło tracić punkty. Po niemal perfekcyjnej pierwszej rundzie, madrytczycy przestali być zależni od siebie. Ostatnio stracili 19 na 42 możliwe punkty i nie wygrali żadnego z czterech wyjazdowych meczów. W LaLiga roztrwonili kilkanaście punktów przewagi nad wiceliderem.

Być może na zjazd Saúla miały wpływ odległe plany ponad rok temu. Podobnie jak Thomas chciał poszukać nowych wyzwań i poczuć się jeszcze bardziej doceniony. A przynajmniej zmienił agencję menedżerską, aby powalczyć o lepsze warunki, ale do Madrytu nie napłynęły żaden oferty na tyle atrakcyjne, by uzasadnić Simeone odejście jednego z jego kluczowych pomocników. 26-latek został, ale przygasł. Zaczął nieco dusić się w tym samym sosie, a z czasem stracił miejsce w składzie po zmianie taktyki oraz odrodzeniu Lemara, Llorente czy Carrasco. Jeśli występował, częściej na boku niż w ukochanym środku. Hiszpan potrzebował wstrząsu i zmian wokół siebie, pracował intensywnie z psychologiem, ale też zatrudnił dwóch osobistych trenerów – fizjoterapeutę i asystenta od przygotowania fizycznego. Mieli go dźwignąć zarówno fizycznie, jak i mentalnie.

Ostatnio mieliśmy przesłanki, że może będzie lepiej, chłopak z Elche wrócił do jedenastki i do ukochanego środka, ale to nadal nie to. „Zawsze najbardziej wierzyłem w wartość pracy. Takiej codziennej, niezłomnej. Pracuję z ludźmi spoza klubu, bo to przyniesie efekty na wiele sposobów. Nic nie jest przypadkowe, za sukcesem stoi mnóstwo czynników, ale wierzę w jedno: praca zawsze się zwróci” – podkreślał hiszpański pomocnik box-to-box. Wychowany w kulcie pracy pod okiem Cholo Simeone musiał sięgnąć do macierzy, aby spróbować poczuć się jak dawniej liderem w Madrycie.

Przypadek Saúla jest też opowieścią o ludzkiej psychice, bo on początkowo mocno wypierał jakikolwiek kryzys i nie chciał pogodzić się z informacjami, że wyraźny zjechał z poziomem. Jego wejście do piłki prawie cały czas wiązało się ze skokami pozytywnych emocji, dopiero po czasie uświadomił sobie, ile znaczy kryzys. A z niego wyjść najtrudniej. „Nie może załamywać rąk i sam pracować na powrót swojej najlepszej wersji” – powiedział kiedyś Cholo.

Kiedyś trudno było wyobrazić sobie ruszenie na ważną bitwę bez 26-latka, z czasem Simeone zaczął cenić innych graczy w drugiej linii. Teraz na finiszu szalonego sezonu wrócił do wołania o pomoc – znów potrzebna mu jest waleczność, upór i poświęcenie Saúla, chociaż wiele brakuje mu do tej dawnej wersji. „Czasem trudno znaleźć odpowiednie słowa, ale jesteśmy uosobieniem mentalności Atleti, czyli nigdy nie przestawaj wierzyć. Robimy to za każdym razem, kiedy wychodzimy na boisko. Czasem się udaje, czasem nie, to jest piłka nożna” – mówił po odpadnięciu z Chelsea w Lidze Mistrzów. I ewidentnie będzie walczył ze sobą, aby jeszcze wrócić do tego „kiedyś”.

„Czasem trzeba spojrzeć w lustro i się rozliczyć. Wiesz, ile jesteś wart, wiesz, kim jesteś, wiesz, co robisz. Są tylko dwie opcje: poddać się albo trenować mocniej, aby dostać się na swój poziom. Powiedziałem już sobie, czego chcę i idę po to” – wyznał hiszpański rozgrywający. Wiele będzie zależało od finiszu rozgrywek, bo zaraz pięć najważniejszych batalii, w tym niezwykle istotna z Barceloną, która może zdecydować o mistrzostwie. To bardzo emocjonalny sezon, któremu jeszcze można nadać happy end. Saúl jest jednak przykładem, że w futbolu nic nie jest trwałe i na najbardziej perspektywicznych graczy mogą czekać kilkumiesięczne dołki mentalne. Praca, aby się podnieść, absolutnie się nie skończyła. To nadal wołanie o dawnego żołnierza Cholo.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.