Skład w meczu z Ukrainą był tak eksperymentalny, że trudno było liczyć na efekty drużynowej współpracy. Najlepiej wypadli ci, którzy do tego, by się wyróżnić, nie za bardzo potrzebowali pomocy kolegów.
Ten rodzaj meczów dobrze znają kibice drużyn ligowych. Puste trybuny, garstka dziennikarzy i okrzyki piłkarzy słyszane w całej okolicy, a na boisku grupa ludzi, którzy spotkali się po raz pierwszy i chcą błysnąć indywidualnie, by spodobać się trenerowi. Jedyna różnica względem organizowanych czasem w klubach testom, z których trenerzy wybierają zawodników wartych zatrzymania na dłużej, było to, że przed meczem odegrano hymny państwowe. Nawet cel był podobny. Mniejsze znaczenie miała ocena gry zespołu jako całości, a większe przyglądnięcie się jej poszczególnym elementom. Polska zagrała z Ukrainą po to, by Jerzy Brzęczek mógł zbliżyć się do odpowiedzi na kilka nurtujących go kwestii personalnych.
KOLEJNE EKSPERYMENTY
Gra reprezentacji Polski wręcz nie miała prawa wyglądać w tym spotkaniu ładnie, efektownie i płynnie. Widać to było już choćby z samego podstawowego składu. Obrona została zestawiona w sposób całkowicie eksperymentalny. Paweł Bochniewicz i Sebastian Walukiewicz, od września wprowadzani przez selekcjonera do drużyny, po raz pierwszy zagrali wspólnie. Prawą flankę stworzyli debiutanci Robert Gumny i Przemysław Płacheta, a dwójkę środkowych pomocników Jacek Góralski i Mateusz Klich, co nigdy wcześniej im się nie zdarzyło. To było już jedenaste zestawienie środka pomocy reprezentacji Polski w ostatnich jedenastu meczach. Właściwie tylko Arkadiusz Milik i Krzysztof Piątek mogli mieć poczucie, że dobrze znają zachowania partnera, z którym przyszło im współpracować.
PŁYNNE USTAWIENIE
Na papierze ustawienie reprezentacji przedstawiono jako 4-4-2, jednak w różnych fazach gry było ono modyfikowane. Środkowi pomocnicy często ustawiali się pionowo, jasno dzieląc się obowiązkami – Góralski znacznie rzadziej niż w październikowym meczu z Bośnią i Hercegowiną (3:0) podłączał się do akcji ofensywnych, a Klich podchodził wyżej, by wspierać napastników. Także atakujący często ustawiali się pionowo. Milik regularnie schodził do drugiej linii, więc Polacy grali momentami ustawieni 4-1-4-1 lub 4-1-3-2.
BŁĘDY PRZY WYPROWADZANIU
Spotkanie wyglądało zupełnie inaczej niż towarzyskie przeciwko Finlandii (5:1) sprzed miesiąca także dlatego, że przeciwnik zawiesił poprzeczkę znacznie wyżej. Ukraińcy, w których składzie można było rozpoznać kilku graczy, którzy w 2019 roku zdobyli na polskich boiskach mistrzostwo świata do lat 20., zaczęli spotkanie znacznie żwawiej. Gracze Andrija Szewczenki żyli przede wszystkim z przechwytów w środku pola. Polakom zdarzały się kilkakrotnie proste straty przy wyprowadzaniu piłki, co stwarzało spory problem. Wielu zawodników ustawiało się już ofensywnie, na połowie przeciwnika i byli błyskawicznie zmuszani do powrotu do defensywy. Ukraińcy wykorzystywali te momenty, dużą liczbą zawodników atakując polską bramkę. – Uczulaliśmy, że rywale czekają na takie przechwyty w środkowej strefie. Kilkukrotnie zaprosiliśmy ich do groźnych akcji przez zbyt łatwe straty przy wyprowadzaniu i złe ustawienie w rozgrywaniu ataku pozycyjnego – przyznał trener Brzęczek.
Po jednej z takich strat Milika na własnej połowie Łukasz Skorupski, grający w kadrze po raz pierwszy od dwóch lat, musiał bronić groźny strzał z dystansu Ołeksandra Zinczenki. To także po tego rodzaju akcji Ukraińcy wywalczyli rzut karny. Ewidentny błąd popełnił w polu karnym Bochniewicz, faulując Andrija Jarmołenkę, ale wcześniej nie popisał się jego partner z obrony. Błąd przy wyprowadzeniu popełnił Walukiewicz, a że Rybus był ustawiony do akcji ofensywnej, po polskiej lewej stronie pojawiła się przestrzeń, w którą gładko wbiegł doświadczony skrzydłowy. Polacy mieli szczęście, że pierwszą fazę meczu zakończyli bez straty gola, bo Ukraina osiągnęła wyraźną przewagę.
KULEJĄCA WSPÓŁPRACA
Rywale pomogli Polakom, nie tylko marnując idealną sytuację, ale też stwarzając taką pod własną bramką. Gracze Brzęczka wyszli na prowadzenie po wykorzystaniu błędu bramkarza Andrija Łunina, interweniującego daleko od własnego pola karnego. Piłkę zabrał mu Piotr Zieliński, ustawiony tym razem na lewym skrzydle. Można było zakładać, że zawodnik Napoli będzie często schodzić do środka, tworząc po lewej stronie korytarz dla Rybusa. Ich współpraca nie wyglądała jednak najlepiej, a gracz Łokomotiwu rzadko tworzył przewagę w akcjach oskrzydlających.
DOBRA ŚREDNIA PIĄTKA
W przerwie Brzęczek zdjął pomocnika Napoli z boiska. – Piotrek to genialny zawodnik, światowego formatu i bardzo potrzebny tej reprezentacji. Bardzo na niego liczę w następnych spotkaniach. Ale dla niego cały okres przygotowawczy nie był optymalny. Praktycznie go nie miał. Potem chorował na koronawirusa i teraz powoli wraca do siebie. To był jego pierwszy od dawna występ w takim wymiarze i nie chcieliśmy ryzykować dłuższego pozostawiania go na boisku – tłumaczył selekcjoner. Zieliński zakończył jednak mecz z asystą, bo podaną przez niego piłkę Krzysztof Piątek zdołał z ponad trzydziestu metrów skierować do opuszczonej przez bramkarza bramki. Napastnik Herthy utrzymuje dobrą średnią w reprezentacji, w której strzelił już siedem goli w czternastu meczach. Dla porównania Robert Lewandowski siedem bramek miał dopiero po 26 występach w kadrze.
SŁABSI BEZ LIDERÓW
W meczach, w których trudno o zgranie zawodników, kluczowe jest stworzenie jakichkolwiek osi współpracy. Choćby dwóch piłkarzy, którzy na boisku złapią ze sobą nić porozumienia. W starciu z Ukrainą przychodziło to raczej opornie i to rywale częściej dochodzili do groźnych sytuacji. Góralski starał się łatać luki w defensywie, ale jego wsparcie nie zawsze wystarczało parze stoperów. Bochniewicz i Walukiewicz dotychczas grali w reprezentacji u boku znacznie bardziej doświadczonych Jana Bednarka i Kamila Glika. W momencie, gdy brakowało jasnego lidera obrony, obaj wyglądali słabiej. Popełniali błędy nie tylko w grze defensywnej, ale też przy wyprowadzeniu piłki, choć zwłaszcza Walukiewicz jest za to zwykle chwalony. Pod koniec meczu popełnił podobny błąd do tego przy rzucie karnym, ale i tym razem rywal nie skorzystał z prezentu, marnując sytuację sam na sam.
PLUSY SKORUPSKIEGO
Okazję do wykazania się miał dzięki przeciętnej grze w obronie Skorupski, który rozegrał bardzo dobry mecz. Po raz pierwszy od ponad roku zszedł z boiska bez straty gola. Raz popisał się znakomitym refleksem przy strzale pod poprzeczkę. W pozostałych sytuacjach bardzo spokojnie łapał strzały z dystansu i dobrze zarządzał obroną, wprowadzając wrażenie pewności. W porównaniu do zespołów ligowych cała drużyna była stosunkowo cicha, z boiska nie padało wiele podpowiedzi i wskazówek. Skorupski był jednym z głośniejszych zawodników drużyny. Nie tylko dlatego po tym meczu można przy jego nazwisku zapisać plusik. – Przy kilku strzałach z dystansu zachował się bardzo dobrze. Jego postawa przyczyniła się do tego, że nie straciliśmy gola – podkreślał Brzęczek.
CIEKAWI DEBIUTANCI
Polakom udało się nie tylko nie stracić w drugiej połowie gola, ale jeszcze podwyższyć prowadzenie. Po rzucie wolnym Płacheta mocno wstrzelił piłkę w pole karne, a z bliska do bramki wepchnął ją Jakub Moder, który kilka sekund wcześniej pojawił się na boisku. Dla pomocnika Lecha Poznań było to pierwsze trafienie w reprezentacji. Skrzydłowy Norwich City nie może sobie zapisać bezpośredniej asysty, bo po jego zagraniu piłka zakotłowała się jeszcze w polu karnym, ale na pewno jego niespodziewany debiut pokazał, że warto mu dawać kolejne szanse, co potwierdził także Brzęczek. – To był dobry debiut. Miał kilka ciekawych zagrań — mówił. Przyzwoicie zaprezentował się też Gumny, którego dziesięć minut przed końcem meczu zaczęły łapać skurcze. Jemu jednak, z racji konkurencji na prawej obronie, będzie znacznie trudniej niż Płachecie zostać w tej kadrze na dłużej.
SZCZĘŚLIWE, ALE WAŻNE
- Nasze zwycięstwo było szczęśliwe, ale ważne – podsumował po meczu selekcjoner. – Mamy świadomość, ile błędów popełniliśmy. Zbyt późno doskakiwaliśmy, zostawialiśmy rywalom zbyt dużo przestrzeni, ale trzeba wziąć pod uwagę, w jakim składzie wystąpiliśmy. Było dwóch debiutantów i kilku zawodników, którzy dopiero zaczynają grę w tej kadrze. Zagraliśmy z bardzo dobrym przeciwnikiem, ale na szczęście z nieskutecznym. To też sztuka wygrać z rywalem, który danego dnia był lepszy – zaznaczył Jerzy Brzęczek. Selekcjoner może być jednak zadowolony, że drużyna odniosła kolejny ten jesieni dobry wynik, co powinno jeszcze poprawić atmosferę wokół kadry, a kilku zawodników, którym dał szansę, udowodniło, że warto w dalszym ciągu im się przyglądać.
