Reżyser Genialnego klanu, Kochanków z Księżyca i Grand Budapest Hotel mógłby w sumie kręcić nosem na ten tytuł. To nie list miłosny. To fabuła o dziennikarzach, którzy wiele dla mnie znaczyli. Choć ekranowe postaci nie istniały naprawdę, a historie zmyśliłem. W sumie zrobiłem więc fikcję z reportażu, co może wydawać się dziwne – tłumaczył przecież na łamach The New Yorker. Gorące uczucie, którym darzy gigantów amerykańskiego pióra i francuskiej Nowej Fali pozwoliło mu nakręcić – być może – najlepszy film w karierze - pisze w swojej recenzji Marek Fall.
Polska premiera Kuriera Francuskiego z Liberty, Kansas Evening Sun została zaplanowana na 19 listopada, ale wcześniej film otworzy 12. American Film Festival. To największa europejska impreza poświęcona współczesnemu (i nie tylko) kinu ze Stanów, podczas której widzowie mogą zobaczyć zarówno głośne premiery (w tym roku m.in. C mon, C mon z Joaquinem Phoenixem czy Stillwater z Mattem Damonem), jak i wybór najciekawszych premier kina niezależnego z USA, szereg dokumentów czy klasyki. Na tegorocznej edycji to m.in. retrospektywa wczesnych filmów Jima Jarmuscha czy przegląd twórczości awangardowego twórcy Jonasa Mekasa. Nie zabraknie gości - największą gwiazdą będzie klasyk campu John Waters, który odbierze nagrodę Indie Star Award, honorującą twórców niszowej kinematografii. Część stacjonarna festiwalu odbędzie się 9-14 listopada we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty, a część online -1-14 grudnia. Wszystkie szczegóły znajdziecie tu.
Tytułowy Kurier Francuski to amerykański magazyn wydawany w mieście Ennui-sur-Blasé, a założony przez Arthura Howitzera Jr, który zebrał w redakcji dziennikarską śmietankę. Gdy naczelny dokonuje żywota, zgodnie z jego ostatnią wolą ma powstać ostatni numer pisma. The French Dispatch jest ekranizacją reportaży, które się w nim znalazły (!). Zjawiskowe imaginarium Andersona ma jednak w tym przypadku wręcz dokumentalistyczne podstawy.
W czasach liceum reżyser przesiadywał w szkolnej czytelni zaczytując się w New Yorkerze. Na studiach na Uniwersytecie Teksańskim również. Zaczął nawet kolekcjonować archiwalne wydania, gdy udało mu się kupić stare numery ze zbiorów biblioteki w Berkeley. Czterdzieści lat historii za sześćset dolarów. Porzucił to hobby dopiero, gdy całe archiwum magazynu trafiło do sieci. Nie ma więc cienia przesady w stwierdzeniu, że jest wyznawcą tradycji zasłużonego tytułu. Od dawna marzył mu się film na ten temat i w końcu marzenie zrealizował. Bo choć w Ennui-sur-Blasé wszystko dzieje się na niby, to Bill Murray gra Harolda Rossa, legendarnego założyciela New Yorkera. Frances McDormand jest Mavis Gallant, relacjonującą paryską rewoltę studencką z 1968 roku. Jeffrey Wright to James Baldwin, który uciekł przed rasizmem z Nowego Jorku do Europy. I można tak w nieskończoność – zwłaszcza, że podobne tropy nie są w żaden sposób zawoalowane. Anderson nie tylko umieścił na końcu The French Dispatch stosowną planszę dedykacyjną, ale jeszcze zadbał o to, żeby produkcji towarzyszyła książka An Editor’s Burial: Journals and Journalism from the New Yorker and Other Magazines z publikacjami wybitnych eseistów o życiu w powojennej Francji.
A dlaczego Francja? Od lat mam mieszkanie w Paryżu – przyznaje z rozbrajającą szczerością. Ale jasnym jest, że chodzi o coś więcej, skoro we wspomnianej rozmowie (must-read) otwarcie przyznaje się do kradzieży od Godarda, Vigo, Truffaut, Tatiego, Clouzota, Duviviera czy Beckera.
Reżyser ponownie zebrał na planie tyle gwiazd, że jeden z plakatów przygotowano na modłę Sgt Pepper's Lonely Hearts Club Band. A jest w czym obsadzać – Kurier Francuski to właściwie anthology movie. Kilka opowieści w jednej. Najpierw Owen Wilson w roli dziennikarza na rowerze – wzorowanej na Josephie Mitchellu – przemierza Ennui, przypominające makietę z mechanicznymi elementami. W pewnym stopniu też Nouvion z ’Allo ’Allo!
Bohaterem The Concrete Masterpiece jest artysta zamknięty za dwa zabójstwa na więziennym oddziale psychiatrycznym (Benicio Del Toro), którego talent zostaje odkryty przez współosadzonego – ekscentrycznego marszanda (Adrien Brody). Muzą i miłością malarza jest pomnikowa Léa Seydoux, która przez kilka sekund daje upust emocjom i to jeden z najbardziej chwytających za gardło momentów Kuriera. Powraca więc motyw fatalnego zauroczenia – jak między Richiem i Margot w The Royal Tenenbaums.
Revisions to a Manifesto stanowi wariację na temat Maja '68 w Paryżu. Zamieszki wybuchają, ponieważ chłopaki chcą mieć wstęp do żeńskiego akademika. Absurd? W New Yorkerze pojawia się uzasadnienie takiej interpretacji historycznej. Na czele protestu staje Zeffirelli (Timothée Chalamet). Odkrywa w sobie uczucie do mentorki – znacznie starszej reporterki Lucindy Krementz (Frances McDormand), ale ostatecznie wiąże się z równieśniczką – bezkomprosimową rewolucjonistką Juliette (Lyna Khoudri). W międzyczasie pojedynkuje się w szachy z merem miasteczka. Chalamet generalnie jest tutaj fantastyczny. Pomijając oczywiste predyspozycje do grania w revivalu Nouvelle Vague, wpisał w tę rolę dozę autoironii, która wyczuwalna jest szczególnie, gdy w sali obok trwa projekcja Diuny.
W The Private Dining Room of the Police Commissioner Anderson daje wyraz zamiłowaniu do kina noir. Ta kryminalna etiuda o porwaniu syna komisarza granego przez Edwarda Nortona i genialnym szefie kuchni – w rzeczywistości opowiada o inności i wyobcowaniu. O reverse-emigracji. Finałowy dialog Roebucka Wrighta (Jeffrey Wright) z Nescaffierem (Stephen Park) to highlight, jeśli chodzi o słodko-gorzki humanizm Wesa. Jeszcze jedno: Willem Dafoe jako księgowy mafii pojawia się na ekranie tylko przez kilka minut, ale zawłaszcza całą uwagę. Zdecydowanie brakujące ogniwo ostatniego zestawienia autorstwa Jacka Sobczyńskiego.
Po premierze Grand Budapest Hotel odnotowywałem, że sprawy życia i śmierci są tam poruszane na marginesach. W The French Dispatch dzieje się tak samo. Więzienna strażniczka Léi Seydoux odsłania się na mrugnięcie okiem, a o dalszych losach jej romansu z szalonym artystą dowiadujemy się poprzez kilka zdań rzuconych z offu. W Revisions to a Manifesto zastosowany został podobny zabieg. Kuriera Francuskiego odbieram raczej jako kino intelektualne niż ostentacyjnie emocjonalne, ale ile tu jest prawdy o młodości górnej i durnej; o samotności i przemijaniu! Najbardziej poruszająca scena z The Private Dining Room of the Police Commissioner zostaje – dosłownie – wyciągnięta ze śmietnika...
Instagram, branża reklamowa i reżyserzy klipów, którzy dwie dekady po Rushmore nadal uznają, że nie ma nic bardziej cool niż żerowanie na symetrii i pastelach – niemal zamordowali dla mnie Wesa. Koniecznością wydawał mi się ekstremalny twist – analogiczny do tego, jakiego dokonał Gaspar Noé w Vortex. Tymczasem The French Dispatch to niejako obraz z generatora, choć z pewnością najbardziej spektakularny wizualnie w dorobku Andersona i z novum w postaci animacji, w której Michał Walkiewicz widzi nawiązanie do Rei Irvin oraz licznych scen w czerni i bieli, co diametralnie zmienia odbiór (offtop: jeżeli organizowano specjalne pokazy z monochromatycznym Parasite, tym bardziej twórczość Amerykanina zobaczyłbym w takiej odsłonie). W dialogach dominuje z kolei kawiarniany spleen z sophisticated zadęciem, więc to naprawdę nie musiało skończyć się happy endem. Na bazie blisko stuletniego dziedzictwa New Yorkera i obsesji życia twórcy powstało jednak – imponująco skonstruowane – literackie arcydzieło; epicka dokumentacja świata odchodzącego w zapomnienie, która ma też warstwę czułą i delikatną. Taką, która w mikrofragmentach potrafi dokumentnie poskładać widza. Trudno wyobrazić mi sobie piękniejszy powód, żeby kochać kino.