Zwycięstwo Liverpoolu nad Benficą (3:1) trzeba rozpatrywać jako stabilny lot, w którym chwilami doszło do lekkich turbulencji, ale pilot szybko chwycił za ster i uspokoił sytuację. Juergen Klopp bez napięć może przygotowywać się do niedzielnego hitu z Manchesterem City. Zespół zrobił, co trzeba, a przy okazji znowu błysnął Luis Diaz. Kolumbijczyk jest w takim gazie, że w kluczowej fazie sezonu może stanowić dodatkowy atut The Reds.
Wjechał do Anglii z drzwiami i futryną. Klopp mówi, że po prostu taki ma charakter. Nie zna angielskiego, ale nadrabia uśmiechem. Podobno odkąd przyszedł jest najbardziej roześmianym graczem Liverpoolu i to widać na boisku.
Futbol lubi takie historie: przyjeżdża były gracz Porto na stadion Benfiki, przy każdym kontakcie z piłką słyszy gwizdy, a na końcu pakuje pięknego gola i praktycznie zamyka sprawę dwumeczu. Jest jeszcze puenta – ryk radości w narożniku boiska i lecące przedmioty zdesperowanych Portugalczyków.
Każdy kto kilka razy zerknął na ligę portugalską, wiedział jakim potencjałem dysponuje Diaz. Jesienią w Porto trafiał co 108 minut, był napastnikiem od wszystkiego, ale siłą rzeczy przyjazd do Anglii kazał w nim widzieć raczej zmiennika niż gracza podstawowego składu. Nie jest łatwo sprostać wymaganiom Kloppa, a Diaz już po trzech tygodniach treningów wyglądał jakby grał na Anfield trzy lata. Jego trafienie z Norwich zostało uznane golem lutego. Teraz poszedł krok dalej, pięknie unikając pułapki ofsajdowej. Dorzucił do tego ogromne przyspieszenie i zimną krew, gdy mijał Vlachodimosa.
Klopp przed meczem dostał pytanie, czy Diaz pomógł mu z rozpracowaniem rywala. Odparł, że jasne, Kolumbijczyk nadawał o tym przez dziesięć minut, ale w taki sposób, że i tak nic z tego nie zrozumiał.
Gdyby dokładnie przyjrzeć się jego grze, to nie tylko strzelił decydującego gola, ale też zaliczył asystę przy bramce Sadio Mane. Wywalczył też rzut rożny, po którym Andrew Robertson dośrodkował na głowę Ibrahimy Konate. Diaz świetnie potrafi utrzymywać się na nogach, jest mobilny, no i ma wykończenie. Objawia się w idealnym momencie, gdy Mohamed Salah chwilowo przestał być sobą i w Lizbonie rozegrał tylko 60 minut. Jamie Carragher miał rację, gdy opowiadał w studio Sky, że Liverpool będzie potrzebował w końcówce sezonu czegoś ekstra i że właśnie Diaz może robić różnicę.
Liverpool ma dziś małą przewagę nad Manchesterem City. Mecz z Benficą ułożył sobie w ten sposób że za tydzień na Anfield nie będzie musiał wciskać gazu do dechy. Ekipa Guardioli męczyła się z Atletico, kiedy The Reds już do 34. minuty prowadzili 2:0. Pierwsza połowa z dwunastoma strzałami pokazała siłę ofensywną LFC. Przy okazji okazało się też, że drużyna już 19. razy z rzędu nie straciła gola w pierwszej połowie. Na to też trzeba zwrócić uwagę.
Liverpool 2022 zachowuje więcej czystych kont niż ten mistrzowski z 2020. Widać jak wielkim wsparciem jest zdrowy Virgil van Dijk, ale też Joel Matip rozgrywa najlepszy sezon odkąd przyszedł na Anfield.
Wtorkowe zastąpienie go Ibrahimą Konate nie wytrąciło statku z równowagi. Niepokojąca była jedynie nerwówka w drugiej połowie, gdy przez kwadrans Benfica oddała pięć strzałów, a Liverpool zero. Alisson podniósł kibicom ciśnienie i kto wie, czy przy dobrych wiatrach Portugalczycy nie nacisnęliby jeszcze mocniej po bramce Darwina Nuneza na 1:2. Klopp doskonale jednak kontrolował grę. Wprowadzenie Jordana Hendersona, Diogo Joty i Roberto Firmino pokazuje jak silną ławką dysponuje. Sam zresztą mówi, że w tej chwili nie nękają go kontuzje. Ma najsilniejszy skład od 2015 roku i nie zawaha się go użyć.
Benfica żeby mieć podjazd do Liverpoolu musiałaby prezentować coś więcej niż tylko długie piłki na Nuneza. Oni wiedzą, że ten sezon mogą już wyrzucić do kosza. Od stycznia przegrali z Porto, Sportingiem i Bragą. Do drugiego miejsca tracą dziewięć punktów, co widać było po wypompowanej twarzy dyrektora Rui Costy
Taki to właśnie był mecz: ekipa rozpędzona, która może sobie odpuścić grę na pół godziny, by zrelaksować się przed niedzielą, a obok jedenastka ograniczonych, dla których już samo przejście Ajaxu było wystarczającą nagrodą. Diaz grał przeciwko Benfice osiem razy i nigdy nie przegrał. Widać, że lubi wysoką stawkę i że każdy hejt dodaje mu energii. Tacy piłkarze najpiękniej wyglądają w wielkich meczach. Jak ten z Manchesterem City, któremu „El Quinto Beatle” dwa lata temu zapakował gola, wcześniej przebiegając z piłką dobrych 25 metrów. Liverpool naprawdę wygrzebał perłę.