Lizzo – tak. Central Cee – nie. Ekipa newonce podsumowuje Open'era 2023

Zobacz również:Którzy wykonawcy (chyba) na pewno wrócą na polskie festiwale w 2021? Sprawdziliśmy!
357206510_1029847108391699_4187621495399601361_n.jpg

Festiwalowy kurz opadł, chrabąszcze majowe odleciały, Zendaya nie przyleciała – czas na zebranie do kupy tego, co działo się na Babich Dołach. Kto zagrał najlepiej, kto najgorzej, a kto zaskoczył? Oto opinie ludzi z newonce, którzy byli na tegorocznym Open'erze.

Lech Podhalicz

Najlepiej bawiłem się – i kręciłem dużo filmów, dlatego miałem wiele perspektyw odbioru – na Lil Yachtym i Kenie Carsonie, było pogo i świetna energia, do tego Kendrick, SZA, club2020 i Pinkpantheress, ta ostatnia zwłaszcza za klimacik. Caroline Polachek piękna sprawa, ale załapałem się tylko na ostatnie 20 minut. Największe zaskoczenie – he, he, brak Zendayi u Labrintha. Wszyscy wierzyli i zrobiła się z tego jakaś marketingowa zajawa bez żadnego planu. Największe wydarzenie - majowe chrabąszcze w powietrzu. Najgorszy koncert – mnie zupełnie nie siadł Labrinth, to jest poziom pretensjonalności Imagine Dragons. Za to fajnym eventem był Oki z showcase'em na ryneczku.

Labrinth, czyli wielka kariera wielkiego średniaka – przeczytaj tekst Angeliki Kucińskiej

Karina Lachmirowicz

Najlepszy koncert bez zaskoczenia – Kendrick. Doje*any występ, trochę the best of, ale była super atmosfera, dowiózł konkret robotę. Zaskoczenie – Latto, kojarzę jej numery, ale to, jaki zrobiła vibe na Tencie, jaki tam był kontakt z publicznością, super didżej, tancerki, twerk na jednym ze swoich fanów i podpisanie mu się na pośladku... Masę uwagi poświęcała ludziom, to było w klimacie starych rapowych koncertów. I jeszcze zaskoczył mnie cały występ club2020, wyszło bardzo spoko, choć prym wiódł Oki i to on spinał koncert, najwięcej gadał do ludzi między piosenkami, reszta wyszła, nawinęła i zeszła. No i wydarzeniem było zaśpiewanie 6 razy Poland przez Yachtiego, aczkolwiek dla mnie ten koncert był rozczarowujący, ale zwalam na pogodę, bo wtedy padało i ludzie średnio vibe'owali, przynajmniej tam, gdzie ja stałam. Poza tym Yachty nie grał niczego z nowej płyty. Ale ludzie, co wariowali pod sceną w pogo, byli zachwyceni: moshpity, polewanie się wodą... Patrząc z większej odległości – bez zachwytu. Jeszcze Lizzo – mega ziomalka, w ogóle koncerty kobiet na tym Openerze to były największe highlighty. Pinkpantheress jest najsłodsza, grała może z 35 minut, ale nie miała zbyt dużo kawałków. Była mega wdzięczna, sypała żartami, dziwiła się, że ludzie znali jej teksty. Fajnie, że na jej koncercie było tyle osób.

ZuzaOK

Niestety nie widziałam za dużo koncertów ze względu na to, że sama sporo grałam, a w piątek mnie nie było. Ale z tego, co sprawdziłam, to najlepszy koncert – Lizzo, najgorszy koncert – chyba Central Cee, ale to ze względu na energię i wyjebkę z jego strony, stwierdził na przykład, że to jego pierwszy raz w Polsce, a przecież grał rok temu na OFFie. Odkrycie – Deki Alem (wow!). Zaskoczenie – Latto i jej kontakt z publicznością. Rozczarowanie – nagłośnienie na Metro Boomin', masakra, nie dało się tego słuchać. Tak ogólnie to uważam, że była bardzo słaba publika, ludzie jacyś niemrawi, mam wrażenie, że artyści mocno się męczyli, żeby ich pobudzić do zabawy, szczególnie na Mainie.

Zuza Zet

Lizzo mnie zmiotła z planszy, całe to show, jej wokal, skład na scenie, milion przebieranek – na festiwalu zrobiła koncert stadionowy, a przecież niektórzy grają inaczej na festiwalu niż na trasie. Central Cee – zawód, nawija na żywo dobrze, ale słaby kontakt z publiką, no i zapomniał, że był rok temu w Polsce. Serce mi skradła Latto, wokalnie może nie jakoś super, ale girl power i świetna energia. Generalnie baby na tym festiwalu zjadły facetów, sorry. Ezra Collective – 10/10, super energia, świetny kontakt z publiką, zaczęli grać w tłumie, mieli fajne, życiowe przekazy – perkusista miał nawet przemówienie o tym, po co jest muzyka, że nie ma ludzi równych i równiejszych, kazali zrobić wszystkim coś w rodzaju znaku pokoju i serio ludzie zaczęli się do siebie uśmiechać. Mega cute. A muzycznie brzmiało to tak, jakby było nagrane w studiu.

Bardzo fajny koncert Szczyla i jego bandy na instrumentach. Na Caroline Polachek załapałam się na finał - połączę to z Riną Sawayamą, bo dość podobnie odebrałam te koncerty, obie były super, ta muzyka sama z nich leci. Arctic Monkeys – ja jestem super fanką i dostałam wszystko to, co chciałam, w tym wujkowy vibe Alexa, który chce być mocno jak Presley. Dla człowieka, który za bardzo ich nie zna, to mógł być poprawny koncert; nie występ, na którym można się ot tak pobawić. To są introwertycy, robią muzę dla muzy, nie show. Ale dla mnie to był trzeci koncert Monkeys i dalej są niesamowici. Jedyny minus – z setlisty zdjęli moją ulubioną Do Me a Favour. I bardzo dobrze łączyli stare hity z tymi nowymi numerami, a przecież to są dwa różne światy. To oni powinni grać w piątek ostatni koncert, nie poprawny, ale średnio odkrywczy club2020.

Sprawdź naszą relację ze studia nagraniowego club2020 autorstwa Marka Falla

Lil Yachty – rozczarowanie, na festiwalach gra tylko bangery, a ja liczyłam na ostatnią płytę. Niestety ominęło mnie Poland, bo byłam znudzona tym koncertem i zawinęłam się na burgera. Fani mnie zjadą, ale serio tam nie było niczego ciekawego. Kendrick – klasa sama w sobie, zawiedli mnie ludzie, byłam jedyną osobą, która się bujała w tym miejscu, gdzie stałam. Nawija bez zajebki, bez fałszu, podobnie jak z Arctic Monkeys – on nie ma podbijania typu „Polska, zróbcie hałas”, jest bardziej zamknięty. Ale to w ogóle nie przeszkadza.

Ocena polskiej publiki – 1 na 10, stypa na większości koncertów, ludzie się przestali umieć bawić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.
Komentarze 0