Los Angeles Clippers rozpoczęli przygotowania do walki o pierwszy tytuł mistrzowski w historii. Czy w ten sposób przełamią słynną "klątwę", która nie opuszcza ich od dekad?
W środę z samego rana Doc Rivers usiadł w sali konferencyjnej w ośrodku treningowym Playa Vista. Nie miał jednak przed sobą małej salki wypełnionej lokalnymi dziennikarzami, ale ekran komputera. Spotkanie z przedstawicielami mediów odbyło się bowiem za pośrednictwem Zooma. - Znak nowych czasów - z przekąsem zauważył Rivers.
NIETYPOWA PAUZA
Clippers rozpoczęli przygotowania do niezwykłego, jedynego w historii ligi turnieju w Orlando, gdzie - przypomnimy - 22 zespoły z szansami na play-offy rozegrają najpierw osiem spotkań sezonu zasadniczego, a następnie przystąpią do decydującej fazy tego niecodziennego sezonu. - Początkowo byłem przeciwny tym ośmiu meczom. Uważałem, że powinniśmy od razu przystąpić do playoffów. Na szczęście NBA postanowiła inaczej i z perspektywy czasu uważam, że podjęła słuszną decyzję. Tych osiem spotkań pozwoli nam dopracować szczegóły - stwierdził szkoleniowiec Clippers.
- Nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja, że po rozegraniu 60 meczów, nagle dostajemy trzy miesiące wolnego na to, aby przeanalizować dokładnie naszą grę, co robimy dobrze, a nad czym musimy popracować. O kondycję zawodników nie mam obaw, bo prowadziliśmy zajęcia za pośrednictwem Zooma, a poza tym mamy trzy tygodnie zgrupowania, gdzie wszystko w razie potrzeby wyprostujemy. Na pewno jednak nawet regularna praca na siłowni, czy bieganie, nie zastąpią gry w koszykówkę - mówił Doc.
- Będzie trudno bez mojej dziewczyny, rodziny czy psa. Mam nadzieję, że Doc udzieli mi lekcji golfa, muszę sobie znaleźć nowe hobby - żartował obrońca Landry Shamet, - Wszyscy chcemy jednak znów grać w koszykówkę. To jest dla nas najważniejsze. Mamy cel jako zespół, który chcemy osiągnąć - dodawał.
WIECZNI PECHOWCY
W całej NBA nie ma zespołu bardziej dotkniętego przez los i niewiarygodny brak farta. "Klątwa Clippers" to termin nieodzowny od lat, wytykany przez kibiców i media na każdym kroku. Klub, którego właścicielem od pięciu lat jest jeden z najbogatszych ludzi świata, współzałożyciel Microsofta Steve Ballmer, zapracował sobie jednak na tą reputację od dawna. Jak w kiepskiej komedii, gdzie co miało się nie udać, wychodziło… jeszcze gorzej.
Wszystko zaczęło się w 1976 roku, gdy Buffalo Braves (pierwotna wersja Clippers) prowadzeni przez doktora Jacka Ramseya awansowali po raz trzeci z rzędu do playoffów. Wtedy jednak niezadowolony ówczesny właściciel Paul Snyder zwolnił doświadczonego trenera, który rok później poprowadził Portland Trail Blazers do jedynego tytułu w historii. Tymczasem Braves (zmienili nazwę na Clippers w 1978 roku, gdy przeprowadzili się do San Diego) nie zakwalifikowali się do playoffów przez kolejnych 15 lat i to pomimo zatrudniania, przez moment albo dłużej, tak wybitnych graczy jak Moses Malone, Bob McAdoo, Adrian Dantley, World B. Free, czy Norm Nixon.
W 1981 roku klub kupił magnat w dziedzinie nieruchomości Donald Sterling, płacąc wtedy jedynie 12.5 miliona dolarów. Ostatecznie stał się najgorszym właścicielem w historii ligi, wyrzuconym w końcu przez obecnego komisarza Adam Silvera dożywotnio za rasistowskie komentarze. Zanim jednak do tego doszło, regularnie skąpił grosza, aby zatrzymać czołowych zawodników. Clippers stali się pośmiewiskiem ligi. Rzadko zdarzało się, gdy mieli naprawdę niezły zespół. Udało im się w 1991 roku, gdy z trenerem Larry Brownem oraz utalentowanym składem z Dannym Manningiem, Ronem Harperem (późniejszy pięciokrotny mistrz z Bulls i Lakers) oraz Glennem "Doc" Riversem (tak, obecnym trenerem) zmusili mocną ekipę Utah Jazz do pięciu meczów w I rundzie. - Chcę tutaj zostać na długo, bo ta drużyna ma przyszłość - mówił Brown. Niestety, w Los Angeles tego lata doszło do zamieszek na tle rasowym, a Sterlingowi odwidziało się kontynuowanie nowej strategii budowania klubu i rozgonił ten zespół na cztery wiatry.
Clippers znów utonęli w marazmie. Upokorzenia pogłębiły się, gdy w 1999 roku przeprowadzili się do Staples Center, gdzie byli tylko tłem dla słynnych sąsiadów, ukochanej drużyny L.A, czyli Lakers z duetem Shaq-Kobe. Rok później "Sports Illustrated" w słynnym artykule nazwał ich "najgorszym profesjonalnym klubem w Stanach Zjednoczonych".
NOWY WIEK, STARZY CLIPPERS
Jak wyglądała klątwa w XXI wieku? Podobnie. W 2004 roku sfrustrowany Kobe Bryant, który właśnie przegrał z kretesem finał NBA z Detroit Pistons i znajdował się w szczytowej fazie konfliktu z Shaqiem, wysyłał sygnały do działaczy klubu, że jest gotów zmienić szatnię w Staples Center oraz koszulkę z purpurowo-złotej na niebiesko-czerwoną. Clippers pozbyli się kilku kontraktów i czekali do samego końca na pozytywne informacje, ale Kobe w ostatniej chwili rozmyślił się i został w Lakers. Jak powiedział po tragicznej śmierci Bryanta Jerry West: - Gdy zadzwonił do mnie i powiedział, że chce dołączyć do Clippers, powiedziałem mu - absolutnie nie rób tego, nie graj dla tego okropnego właściciela (Sterlinga - przyp. red.).
Rok później generalny menedżer Elgin Baylor (bezdyskusyjnie jeden z najgorszych w swojej profesji, choć wcześniej koszykarzem był wybitnym) w końcu zmontował interesujący zespół (Sam Cassell, Elton Brand, Cuttino Mobley) który awansował do półfinałów Konferencji Zachodniej i zmusił Phoenix Suns do rozegrania siedmiu wyrównanych meczów. Jednak już w kolejnym sezonie najbardziej utalentowany zawodnik Shaun Livingston doznał makabrycznej kontuzji kolana, a drużyna rozpadła się.
Kolejne lata? Clippers pozyskali jednego z najlepszych rozgrywających w lidze Barona Davisa, dając mu wysoki kontrakt, ale ten w Los Angeles był bardziej zainteresowanymi innymi rzeczami - jak produkcja filmów - niż gra w koszykówkę. Wybrany z pierwszym numerem draftu Blake Griffin nabawił się poważnej kontuzji i stracił cały debiutancki sezon. Gdy w końcu udało się zmontować najlepszą pakę w historii klubu, z tercetem Chris Paul - Blake Griffin - DeAndre Jordan i zatrudniono jednego z najbardziej szanowanych szkoleniowców w NBA (Rivers), głośna afera ze Sterlingiem w roli głównej przyćmiła wszystko.
CORAZ BLIŻEJ, ALE WCIĄŻ DALEKO
Największą szansę na zdobycie tytułu mieli rok później (2015), gdy w I rundzie po niesamowitej, siedmiomeczowej serii wyeliminowali San Antonio Spurs, a następnie w spotkaniu numer sześć we własnej hali prowadzili różnicą 19 punktów z Houston Rockets. Publiczność w Staples Center już świętowała upragniony awans, ale rywale odrobili straty, następnie wygrali u siebie i znów skończyło się na olbrzymim rozczarowaniu. A zdaniem ekspertów wtedy właśnie, gdy Golden State Warriors (ostatecznie zwyciężyli w finale nad zdziesiątkowanymi przez kontuzje Cleveland Cavaliers) mieli jeszcze młody, niedoświadczony zespół, Clippers mieli najlepszą ekipę w NBA.
Po traumatycznej porażce zespół oczywiście się rozpadł, ale Ballmer nie zamierzał powtarzać błędów swego niesławnego poprzednika. Na gruzach tamtej drużyny zbudował nową, jeszcze lepszą, korzystając z pomocy zatrudnionego w roli konsultanta Jerry’ego Westa. I tutaj dochodzimy do kulminacyjnego punktu w kontekście "klątwy". Clippers w przedsezonowych opiniach ekspertów, mając znakomity duet Kawhi Leonard - Paul George oraz bardzo mocny, wyrównany skład, zostali uznani za faworyta numer jeden do wygrania ligi. Gdy nabierali rozpędu… sezon został przerwany na cztery miesiące z powodu epidemii koronawirusa. Czy trzeba dodać cokolwiek więcej?
Rivers nie zamierza jednak narzekać na zły los ani szukać usprawiedliwień. - Uważam, że ktokolwiek wygra turniej w Orlando, powinien dostać nie mistrzowskie pierścienie, ale złotą gwiazdę. To będzie test odporności psychicznej. Polecimy tam jak komandosi z elitarnych grup specjalnych, którzy są rzuceni w nieznane, nie znając dokładnie okoliczności i w ekstremalnych warunkach, ale muszą być w pełni przygotowani i wykonać misję - stwierdził w środę.
Tego samego dnia Stephen A. Smith poinformował w ESPN, że New York Knicks będą chcieli podkraść go za rok, gdy doświadczonemu trenerowi wygaśnie kontrakt. Latem 2022 roku opcję opuszczenia umów mają także dwaj najwięksi gwiazdorzy, czyli Leonard i George. Biorąc pod uwagę fakt, że Clippers montując tą, jedyną w swoim rodzaju ekipę, pozbyli się wyborów w drafcie na kolejnych sześć lat, istnieje prawdopodobny scenariusz, gdy w przypadku niezrealizowania założonych celów znów lądują na samym dnie. A wtedy wszystko zamknie się w jedną całość.
"Klątwa Clippers" wiecznie żywa? - Jedziemy tam po zwycięstwo i mam nadzieję, aby wszystkie zespoły wystąpiły w najsilniejszych składach. Nie chcę później słyszeć żadnych wymówek. W Orlando chcemy wspólnie osiągnąć coś wyjątkowego - puentuje Rivers. Dla "ubogich krewnych Lakers" nie ma innego wyjścia. To może być ich jedyna szansa na odwrócenie historii i jak w popularnym serialu "Dark" na Netfliksie - zamknięcie pasażu, który nigdy im nie służył.