Ludzie z wypiętymi klatami. Jak Hamburg zerwał z genem typowego HSV

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Bundesliga
Martin Rose/Getty Images

W ostatnich latach byli pośmiewiskiem niemieckiej piłki, bo zawsze w slapstickowo fajtłapowaty sposób w ostatniej chwili ślizgali się na skórce od banana. Tymczasem w roku, w którym mało kto się tego spodziewał, Hamburger SV ma szansę wreszcie wrócić na mapę Bundesligi.

Tuż po wojnie, w amerykańskiej bazie Muroc Field testowano ludzką odporność na przeciążenia podczas hamowania. W testach używano wózka rozpędzanego silnikiem rakietowym jadącego po szynach, a następnie gwałtownie hamowanego hydraulicznymi hamulcami. Wśród uczestników tamtych wydarzeń nie ma do dziś jasności, kogo konkretnie miał na myśli Edward Murphy, major inżynier, a wcześniej pilot, mówiąc, że “jeśli ten facet ma jakąkolwiek możliwość zrobienia błędu, zrobi go”. Nie ma nawet pewności, czy mówił o kimś konkretnie, czy wygłosił tylko teorię natury ogólnej: “jeśli jest więcej niż jeden sposób wykonania pracy i jeden z nich skutkuje katastrofą, to ktoś zrobi to w ten sposób”. Wiadomo jedynie, że w tamtej bazie narodziły się tzw. prawa Murphy’ego, głoszące, że jeśli coś może pójść nie tak, to na pewno pójdzie.

Przykłady istnienia praw Murphy’ego można znaleźć w każdej dziedzinie, ale w futbolu nie ma lepszego odpowiednika od Hamburgera SV z ostatnich lat. W wielu krajach funkcjonują kluby uznawane za przeklęte, noszące w sobie gen porażki. W Polsce mówi się o garbatej doli Cracovii, nazywanej też czasem syndromem Pilcha. W Szwajcarii mają osobny czasownik veryoungboysen, czyli zawalić sprawę w sposób właściwy dla Young Boys Berno. W Anglii za notorycznych przegrywów uznaje się Tottenham. Jednak między tymi klubami a genem HSV są subtelne różnice. O ile w wielu przypadkach mówi się o tragizmie, czy fatum, ciążącym nad klubem, Hamburg zawiera w sobie raczej element humorystyczny. Dziedziczoną z drużyny na drużynę slapstickową fajtłapowatość. Ślizganie się na skórkach od banana. Czasem aż przerysowane upadki, co dobrze oddaje spopularyzowana w ostatnich latach nazwa HaHaSV. Może dla zaangażowanych emocjonalnie kolejne niepowodzenia Hamburga były tragiczne, ale reszta Niemiec, obserwując nieudolność dumnego niegdyś klubu, zwykle miała spory ubaw.

Gdy więc przed ostatnią koleją 2. Bundesligi było wiadomo, że HSV sprawę awansu do baraży ma w swoich rękach i musi jedynie pokonać niewalczącą już o nic Hansę Rostock, ludzie zasiedli przed telewizorami z popcornem. Trzy poprzednie sezony na drugim szczeblu rozgrywek hamburczycy kończyli na czwartym miejscu, czyli pierwszym, które absolutnie niczego nie daje. Czwarta z rzędu czwarta pozycja byłaby typowym dla tego klubu rekordem świata. Gdy po kilkudziesięciu sekundach gospodarze przydzwonili piłką w poprzeczkę hamburskiej bramki, czuć było zapach klęsk z poprzednich lat, z Osnabrueck czy Sandhausen. Gdy po 13. minutach rywale wyszli na prowadzenie, u piłkarzy HSV można było rozpoznać sygnały paniki. Przed przerwą nie wykazali żadnej reakcji. Nasłuchiwali jedynie wieści z Darmstadt, gdzie ich bezpośredni rywal robił swoje i szybko strzelił trzy gole. Sparaliżowani goście mogli się cieszyć, że w Rostocku przegrywali po 45 minutach tylko 0:1. HSV robiło to, do czego przyzwyczaiło.

BAYERN II LIGI

A jednak nie sposób było nie zauważyć, że coś się w tym sezonie zmieniło. W poprzednich latach, po historycznym spadku z Bundesligi w 2018 roku, HSV było Bayernem Monachium zaplecza rozgrywek. Najbogatszym, największym klubem, który każdy chciał pokonać. Traktowano go jak pierwszoligowca, który chwilowo obsunął się na drugi poziom, ale zaraz pójdzie, gdzie jego miejsce. Drużyna nie mogła udźwignąć tej presji. Każdy kolejny sezon przebiegał według identycznego schematu – z dobrą jesienią, po której HSV było na szczycie i fatalną wiosną, gdy drużyna z każdym niepowodzeniem panikowała coraz bardziej, systematycznie obsuwając się i ostatecznie kończąc z niczym. HSV przegrywało walkę ze znacznie mniejszymi klubami – Paderborn, Unionem Berlin, Arminią Bielefeld, FC Heidenheim, VfL Bochum czy Greutherem Fuerth – a także z dużymi, które wstąpiły na chwilę na drugi poziom, jak FC Koeln czy VfB Stuttgart. W efekcie zamiast rocznego pobytu w czyśćcu HSV utknęło w 2. Bundeslidze na cztery sezony z rzędu.

PRZYBLAKŁA MARKA

I to dało się odczuć. Cztery lata po spadku siła marki jednak przyblakła. Do obecności na tym szczeblu wszyscy zdążyli już przywyknąć. W samym Hamburgu poczuli, że wyjście z 2. Bundesligi nie będzie spacerkiem. Budżet musiał zostać uszczuplony kolejnymi latami ze zmniejszonymi wpływami z praw telewizyjnych. A spadek Schalke i Werderu sprawił, że HSV przestało już być w centrum uwagi, stając się ambitnym, silnym, dużym, ale jednak drugoligowcem, który może awansować, ale nie musi. Widać to było zresztą z samego przebiegu sezonu. Werder i Schalke w trakcie rozgrywek zmieniały trenerów. HSV, mimo że nie wszystko szło idealnie, trzymało się Tima Waltera, chcąc wreszcie coś zbudować, nawet jeśli nie przyniesie to od razu w pierwszym roku awansu. Gdy więc w 29. kolejce przegrało z Holsteinem Kilonia, obsunęło się na szóste miejsce, a strata do pozycji barażowej wzrosła do siedmiu punktów, tym razem nikt nie panikował. Trenerowi pozwolono pracować dalej. Efekt był zaskakujący nawet dla samego Hamburga.

2. Bundesliga
Oliver Hardt/Bundesliga/Bundesliga Collection via Getty Images

WIARA W SYSTEM

Na finiszu rozgrywek zespół zanotował najlepszą serię od ponad czterdziestu lat. Wygrał pięć razy z rzędu i, korzystając z pomyłek przeciwników, jednak włączył się do walki o awans. W Rostocku na drugą połowę nie wyszedł zespół przerażony porażkami z poprzednich lat, lecz napędzony sukcesami z ostatnich tygodni. Błyskawicznie po wyjściu z szatni HSV doprowadziło do wyrównania. Chwilę potem dorzuciło drugiego, a potem trzeciego gola. Nawet utrata kontaktowej bramki w końcówce nie sprawiła, że piłkarze stracili głowy. W bardzo stresującej sytuacji zespół robił dokładnie to, co szlifował od roku. Atakował pozycyjnie, wymieniał liczne krótkie podania, wysoko atakował rywala pressingiem, zaczynał akcje od własnej bramki, nie zważając na obecność rywali. HSV, słynący z rozchwiania emocjonalnego, pokazał niebywałą odporność psychiczną i został nagrodzony przełamaniem klątwy czwartego miejsca. Zamiast rozjechać się na urlopy i szykować na piąty sezon na drugim szczeblu, hamburczycy zagrają w czwartek baraż o awans do Bundesligi.

PSYCHOLOGICZNA PRZEWAGA

Dla HSV baraże to nie pierwszyzna, bo przed spadkiem z ligi grał już w nich dwa razy, za każdym razem z wielkimi problemami się utrzymując, najpierw po starciach z Fuerth, potem z Karlsruherem S.C. Jednak teraz Hamburg przystąpi do tych meczów z zupełnie innej pozycji. Tym razem nic nie musi, bo już osiągnął więcej, niż ktokolwiek się po nim spodziewał. Nie ma też nic do stracenia. W razie niepowodzenia z Herthą, jak gdyby nigdy nic rozegra kolejny sezon w drugiej lidze. Drużyna jest niesiona euforią ostatnich tygodni, gdy nikt się nie spodziewał, że cokolwiek może jeszcze osiągnąć. Przystępuje więc do tych meczów z zupełnie innej psychologicznej sytuacji niż Hertha, która już dwie kolejki przed końcem była praktycznie utrzymana, a jednak w ostatnich minutach sezonu została zepchnięta do baraży. W Berlinie panuje blady strach, Hamburg cieszy się na miły wiosenny piknik.

OFENSYWNA MACHINA

Nie tylko pod tym względem między oboma drużynami panuje duży rozdźwięk. Zwykle przed barażami to zespół z Bundesligi dysponuje większymi atutami piłkarskimi, a drugoligowiec nastawia się na walkę, defensywę i stałe fragmenty gry. Tutaj układ sił jest jednak inny. Podczas gdy Felix Magath – legenda HSV jako piłkarz i jego były trener — przestawił Herthę na destrukcyjny antyfutbol, Tim Walter to znany w drugiej lidze niemieckiej miłośnik ryzykownej i ofensywnej piłki zwanej Walterball. Choć w Hamburgu nie interpretuje jej już aż tak radykalnie, jak w Stuttgarcie i w Kilonii, wciąż mowa o zespole, który uwielbia kreować i prowadzić grę. W minionym sezonie HSV miało średnie posiadanie piłki na poziomie 64%, a więc aż o osiem punktów procentowych wyższym od drugiego Werderu Brema. Wymieniało najwięcej podań i zaliczało najwięcej kontaktów z piłką w polu karnym rywala. Miało też najlepszy wynik w golach oczekiwanych.

SZCZELNA OBRONA

Jednocześnie jednak Hamburgowi udało się osiągnąć równowagę. Stracił najmniej goli w lidze i zakładał najagresywniejszy pressing. Wprawdzie w Rostocku Hansa pokazała, że wciąż da się czasem zagrywać piłki za linię obrony HSV, z czego na pewno będzie chciała skorzystać Hertha, ale piłkarze wierzą w system i nawet w trudnych momentach się go trzymają, o czym świadczy fakt, że w ostatnim kwadransie zdobyli najwięcej i stracili najmniej bramek w lidze. Zaledwie 35 straconych goli w sezonie to najlepszy wynik Hamburga w ostatnich 35 latach. Walter stawia na zgranie, dlatego wystawił najmniejszą liczbę zawodników w lidze i ani razu nie dokonał w meczu więcej niż trzech zmian. A przy tym zespół dobrze wygląda fizycznie, co przy stylu opartym na dużej wymienności pozycji i wysokim pressingu jest niezbędne. Drugoligowiec był w czołowej trójce stawki pod względem liczby sprintów, intensywnych biegów oraz pokonanego dystansu. Jest więc szansa, że będzie umiał przeciwstawić się fizyczności Herthy.

GŁÓWKA PRACUJE

W przeciwieństwie do berlińczyków HSV ma też indywidualności z przodu.

W znakomitej formie znajduje się rosły napastnik Robert Glatzel, który w samym tylko 2022 roku strzelił siedemnaście goli i zaliczył trzy asysty. W całej 2. Bundeslidze więcej bramek od niego zdobył tylko Simon Terodde z Schalke, a jego dziesięć trafień głową to wynik, z którym nikt nie może się równać.

Świetnie spisywał się też Sonny Kittel, przymierzany do reprezentacji Polski czołowy asystent ligi oraz Bakary Jatta. To wszystko gwiazdy w skali zaledwie drugoligowej – z całej kadry HSV tylko Kittel ma na koncie więcej niż 50 występów w Bundeslidze – ale wszyscy znajdują się w wybornej formie, czego nie można powiedzieć o liderach Herthy. Za drugoligowcem przemawia też nowinka regulaminowa. Wzorem europejskich pucharów, w tym roku w barażu nie obowiązuje zasada bramek na wyjeździe. To oznacza większe prawdopodobieństwo dogrywki, a że rewanż będzie rozegrany w Hamburgu, HSV może potencjalnie grać o pół godziny dłużej na własnym boisku.

NIELICZNE PORAŻKI

Hertha nie przestaje być oczywiście faworytem ze względu na indywidualne umiejętności oraz doświadczenie piłkarzy. Mecz półfinału Pucharu Niemiec z SC Freiburg pokazał ostatnio, że lepsze drużyny mogą wychodzić spod pressingu HSV i wykorzystywać jego ryzykowne ustawienie w obronie. Można się spodziewać, że planem Magatha będzie jak najszybsze wyjście na prowadzenie, a później ustawienie się w głębokiej defensywie i wychodzenie do kontrataków. Jednak całościowo wydaje się, że może to być baraż na bardzo zbliżonym poziomie. Zwłaszcza że poza meczem z Freiburgiem, HSV raczej dobrze radziło sobie z rywalami ze ścisłej czołówki. Na cztery mecze z Schalke i Werderem, które również wywalczyły awans, przegrało tylko jeden, a w Pucharze Niemiec zremisowało z rewelacyjną Kolonią. To też spora umiejętność HSV, które rzadko przegrywało. Ledwie sześć porażek to najlepszy wynik w lidze. Są więc całkiem niezłe widoki, że Hamburg wróci na mapę Bundesligi akurat w roku, w którym najtrudniej było się tego spodziewać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0