Nowy miniserial HBO to pięcioodcinkowy remake filmu Ingmara Bergmana. Ze Sztokholmu 1973 roku przenosimy się do Bostonu. W rolach głównych Jessica Chastain i Oscar Isaac. Autorem i reżyserem Scen z życia małżeńskiego jest Hagai Levi, twórca takich seriali jak The Affair i Terapia. Produkcja miała premierę na HBO i HBO GO 13 września, a kolejne odcinki trafiały na platformę oraz były emitowane co tydzień. 11 października doczekaliśmy się finału produkcji.
W rozmowie z Vogue reżyser przyznał, że podjęcie się tego projektu na początku go sparaliżowało – potrzebował czasu, by zdobyć się na krytyczne podejście do oryginału.
Gdybym miał w bardzo prostych słowach podsumować, co Bergman mówił o małżeństwie, byłoby to: „małżeństwo zabija miłość”. To oczywiście uproszczenie, ale intencja się zgadza. Ja chciałem powiedzieć coś przeciwnego.
Między innymi: jakie są skutki bolesnego rozpadu związku, który nigdy nie jest ostatecznym pożegnaniem. Zaprezentowanie nowoczesnego spojrzenia wymagało drobnych zmian fabularnych. Levi postawił więc na odwrócenie ról – zarówno w odniesieniu do oryginału, jak i stereotypowych, przestarzałych ról płciowych. Zamiast Johana jest Jonathan – profesor filozofii, astmatyk na urlopie ojcowskim, który powraca do judaizmu. Zamiast Marianne – Mira, która robi karierę w spółce technologicznej i zakochuje się w innym mężczyźnie. O głównych bohaterach nie dowiadujemy się zresztą dużo więcej – są oni tylko (i aż) symbolicznym, z pozoru idealnym małżeństwem z prawie dziesięcioletnim stażem i czteroletnią córką, które decyduje się na rozstanie.
Relacja ta okazuje się dużo bardziej skomplikowana – od pierwszych scen wyczuwalne jest między nimi napięcie i niewypowiedziane słowa, które w końcu muszą paść. Jeśli jednak liczyliście na potłuczone talerze, przemoknięte łzami chusteczki i wyrzucone przez okno ubrania to nic z tego. Remake – podobnie jak oryginał – stawia na zwerbalizowanie zbieranych przez lata problemów. Prawie zawsze na ekranie obserwujemy jedynie dwóch głównych bohaterów w minimalistycznych scenach, domowej scenerii i ciepłym świetle, którzy kolejny raz siadają na kanapie o sentymentalnym dla nich znaczeniu i omawiają zarówno powody wzajemnego oddalenia, jak i warunki rozstania. Te z początku spokojne rozmowy czasami przeradzają się wybuchowe kłótnie, by za chwilę zmienić się w namiętne sceny dawnych zakochanych.
Oprócz odrzucenia wyświechtanych ról żony i męża, Levi zwrócił także uwagę na nowoczesne spojrzenie na rozwody.
Po premierze filmu Bergmana mówiło się, że to przez niego liczba rozwodów poszybowała w górę. Dziś wchodząc w związek małżeński, strony mają przeważnie świadomość, że ok. 30-40 proc. takich relacji kończy się rozwodem. Możliwość rozwodu jest wypowiedziana, realna i stale wisi nad związkiem. Musiałem to uwzględnić.
Uwzględnił także wątek osobisty – żydowskie pochodzenie, które pozostaje jednak jedynie dodatkiem do opowieści. Choć pierwotna wersja została poddana wyraźnemu liftingowi, izraelski twórca zazwyczaj podąża ścieżką wyznaczoną przez Bergmana. Reżyser oryginału w momencie kręcenia był już po czterech rozwodach i związku z grającą główną rolę Liv Ullmann, a inspiracji szukał nie tylko w swoich związkach, ale także w relacjach z dzieciństwa i małżeństwie rodziców. W tamtym czasie było to szokująco naturalistyczne spojrzenie na kryzys małżeński.
Biorąc pod uwagę jedynie nieznaczne zmiany w fabule można stwierdzić, że Hagai Levi chciał uwspółcześnić klasyczną już opowieść. Po prawie 50 latach sporo się zmieniło – postrzeganie rozwodów, które nie wiążą się już ze społecznym ostracyzmem, sposób przedstawiania intymności w produkcjach filmowych i telewizyjnych, podejście do ról kobiet i mężczyzn w związku, popularność terapii małżeńskich. Wydawałoby się, że to wystarczająco dużo powodów, by odświeżyć znaną historię i wzbogacić ją o nowoczesną perspektywę. Jednak oglądając w większości niemal te same sceny, co w oryginale trudno nie odnieść wrażenia, że zmiany obyczajowe nie wybrzmiały w remake’u wystarczająco sugestywnie. To nadal ta sama obserwacja powolnego rozpadu związku.
Tworzenie współczesnej adaptacji nie odbyło się bez komplikacji. Miniserial został nakręcony jesienią zeszłego roku, kiedy wiele produkcji musiało zostać wstrzymanych ze względu na sytuację pandemiczną. COVID wpłynął na branżę filmową i telewizyjną i choć akcja całkowicie pomija kwestię pandemii (ba, pozostawia w tyle cały świat, zamykając się w czterech ścianach domu na spokojnym, amerykańskim osiedlu), każdy odcinek rozpoczyna się ujęciem przedstawiającym plan, co podkreśla wyjątkowość okoliczności powstawania serialu. Okoliczności, które sprzyjały pogłębianiu lub zweryfikowaniu relacji z najbliższymi.
Aktorzy są otoczeni nieliczną ekipą filmową, oddają kurtki zamaskowanym asystentom i wchodzą w świat małżeńskich problemów. Tu największe wrażenie robi finałowa scena, w której objęci Jessica Chastain i Oscar Isaac w szlafrokach zmierzają w stronę garderoby i dopiero przed wejściem do oddzielnych pokoi puszczają swoje dłonie. Z jednej strony dopiero wtedy wychodzą ze swoich ról, a z drugiej strony – nawiązując jeszcze do serialowej fabuły – to właśnie wtedy każdy zostaje pozostawiony sam sobie.
W jednym z wywiadów reżyser wyjaśnił, że umieszczenie zakulisowych scen było spontaniczną decyzją, która miała zwrócić uwagę na to, że Jessica Chastain i Oscar Isaac wcielają się jedynie w jakieś ogólne postaci męża i żony, a doświadczenia bohaterów to uniwersalna historia. Zabieg ten jednak uwydatnił coś zupełnie innego – ich grę, będącą najlepszym elementem Scen z życia małżeńskiego. Aktorzy wcielający się w główne role zachwycają i zatrzymują przed ekranem na całe pięć godzin, a chemia pomiędzy nimi jest niezaprzeczalna (Chastain i Isaac zaprzyjaźnili się w college’u, a w 2014 roku zagrali małżeństwo w filmie Rok przemocy). Choć nadal mamy wątpliwości, czy serial oparty na minimalistycznych scenach szczerych rozmów powinien mieć aż pięć godzinnych odcinków, oboje niesamowicie portretują całe spektrum emocji związanych z rozstaniem – zwłaszcza, kiedy odgrywają histeryczne sceny strachu przed samotnością, czułych pożegnań i długich spojrzeń.
To bez wątpienia jedna z najlepiej obsadzonych par aktorskich tego roku obok Zendayi i Johna Davida Washingtona z Malcolm i Marie. Można zresztą znaleźć dużo innych podobieństw do czarno-białego filmu z początku 2021 roku. To kolejne pandemiczne spojrzenie na kryzys związku za zamkniętymi drzwiami. Mira i Jonathan przypominają parę, która jakiś czas temu wróciła do domu po udanej premierze produkcji mężczyzny. Teraz – parę lat później i bez hollywoodzkiego nadęcia, a w domowych ciuchach potrafią już spokojniej rozmawiać o sprawach wymagających wspólnego przepracowania.
Sceny z życia małżeńskiego nie są seansem obowiązkowym – nie są też wyciskaczem łez, ale to dogłębne spojrzenie na skomplikowane relacje. Być może niezbyt odkrywcze i nie do końca potrzebne, biorąc pod uwagę ponadczasowość oryginału, ale na pewno udane.