Ten człowiek dał światu pastę o fanatyku wędkarstwa, potem parę innych, a teraz napisał powieść Emigracja i zjadł konkurencję na książkowych listach bestsellerów. Możecie wierzyć nam na słowo: zasłużenie. Ale nie tylko o tym pogadaliśmy sobie z Malcolmem.
Wyjechałeś na Wyspy zaraz po maturze. Bardzo zaskoczyłeś się tym, co tam zastałeś?
Nie no, oczywiście, nie miałem jakichś większych doświadczeń bywania za granicą, na jakichś tam wycieczkach może byłem, ale to był mój pierwszy dłuższy wyjazd za granicę. I od razu do Londynu, który jest jednak jednym z najbardziej zajebistych i przytłaczających równocześnie miast na świecie. Mieliśmy wtedy ze Stomilem po 19 lat, więc oprócz tego, że to był od razu skok do wody, nasz pierwszy, to od razu do wody głębokiej.
I od razu na wejściu tam było dużo takich absurdalnych sytuacji, które aż się prosiły o to, żeby je opisać?
Zawsze masz pewien plan, jak to będzie wyglądało, jakieś swoje wyobrażenie i zazwyczaj to wyobrażenie jest takie, że wszystko będzie spoko. To znaczy: A, tam mam jakiegoś znajomego, on nam załatwi pracę, bo kiedyś wspominał i jak po tygodniu będzie już pierwsza wypłata, to coś będziemy mogli wynająć. Ale na miejscu okazuje się, że jest to dużo bardziej skomplikowane, zwłaszcza jak się jedzie za pierwszym razem, bo jak za każdym kolejnym, to już ma się wyrobione układy, jakieś pomysły, mieszkania, znajomych i tak dalej. Ale za pierwszym razem to zazwyczaj nie wychodzi. No i w naszym przypadku też nie wyszło, błąkaliśmy się, mieszkaliśmy w dziwnych miejscach i imaliśmy się różnych dziwnych prac właśnie z tego powodu.
Mój serdeczny przyjaciel poprosił, żebym się ciebie zapytał, czy ta miejska legenda o tym, że Polacy opierdolili łabędzia w Tamizie jest prawdziwa.
Akurat jak ja byłem, to były teksty w prasie nie o łabędziach, tylko o tym, że Polacy w stawie w parku łowili raki. Tam mieszkały raki i oni je łowili i sobie piekli i to w Daily Mail pisali, że jednego Polaka rak ugryzł w siusiaka i był hospitalizowany - nie wiem, czy to jest prawda. Z tym łabędziem oczywiście, słyszałem tę historię, ale to nie byłem ani ja, ani mój ziomek.
A ty jak odebrałeś tych ludzi, Polaków, którzy tam pracowali? Czy faktycznie są podpierdolki między rodakami, czy jest jednak spokój?
Nie no, są. Myślę, że w każdej takiej sytuacji, nazwijmy to, stresowej, a emigracja zdecydowanie taką jest, ludzie zachowują się inaczej niż w swoim normalnym, ułożonym życiu. Myślę, że czynnikiem negatywnym jest też to, że jest się z dala od swojej rodziny, otoczenia i tych wszystkich norm społecznych. Bo jak jesteś 2000-3000 kilometrów od domu i chcesz komuś zrobić jakieś gówno, no to tam masz mniejsze opory niż byś miał u siebie w miejscowości na 10 000 mieszkańców, bo wiesz, że jesteś anonimowy w tym mieście, że po tym znikniesz, już tego człowieka nigdy nie spotkasz, a u siebie miałbyś za to ciśnięte przez 5 lat. Po prostu byłby wstyd i tam ta bariera znika.
Ty będąc na miejscu w Londynie pisałeś sobie coś do szuflady?
Nie, ja wtedy jeszcze w ogóle nie pisałem past.
Czegokolwiek, myślałem o bardziej wspomnieniowych rzeczach.
Też nie.
Trudno było potem zebrać te wszystkie historie do kupy?
Nie było, miałem je cały czas w głowie, kwestią było raczej to, w jaką strukturę je wpleść, żeby to się nadawało na książkę. Nad tym musiałem trochę popracować, ale pamiętałem je dosyć dobrze.
Mam już jakieś kilka lat doświadczenia w pisaniu, tylko że dotąd to były same bardzo krótkie teksty, po 10 stron, najdłuższy miał chyba 30. Pisałem go na cztery razy, więc to był pierwszy taki tekst, który ma niecałe 250 stron i jest jedną historią. Wiedziałem, że sobie poradzę z dowcipem, wiedziałem, że sobie poradzę z językiem, z postaciami, z lokacją, natomiast miałem z tyłu głowy, że to jest jednak dłuższe opowiadanie, połączenie tych drobniejszych historii w jedną, logiczną, spójną całość.
Ale w jednym z wywiadów wspominałeś, że pisało ci się bardzo przyjemnie, co nie zawsze zdarza się w przypadku pisarzy. Zastawiałem się, jak trudny jest przeskok z pisania internetowego do pisania analogowego - i czy w ogóle jest trudny?
Ogólnie sądziłem, że będzie gorzej, a oddałem o czasie i pisało mi się bardzo dobrze. Z tym pisaniem to jest tak, że na przykład jak piszę pierwszą część książki, która się jeszcze dzieje w moim mieście 10000-19999 mieszkańców, to wtedy tam wracam wspomnieniem, jestem mentalnie w tamtym okresie i trochę żyję w tamtej rzeczywistości. Tak jakbym tam był, jakbym pojechał na wakacje, czy jakąś taką wycieczkę krajoznawczą. I jak skończyłem pisać tę książkę, to zacząłem już trochę tęsknić za przebywaniem w wyobraźni w tamtym rejonie. Pisało mi się bardzo fajnie, na sam koniec rzeczywiście była spina, bo miałem do napisania chyba ze 100 stron w ciągu 2-3 tygodni, to było jednak w chuj dużo, ale się udało. Plan był taki, że wydawnictwo przygotowało sporą promocję i oczywiście mogłem to przedłużyć i wydać tę książkę na przykład dwa miesiące później, tylko że wtedy ta promocja by się zjebała i na pewno byłaby gorsza, a nam zależało na tym, żeby na Warszawskich Targach Książki już ta książka śmigała. No i śmigała.
Masz teraz jakieś dane a propos sprzedaży?
Tak, z grubsza. Wiesz co, bo też są małe księgarnie i od nich info dostaniemy dopiero jak na przykład zamówili 10 egzemplarzy i za 3 miesiące jak sprzedadzą 8 to nam odeślą 2 i będziemy wiedzieli, że tyle zeszło. W Empiku w jednym z pierwszych okresów rozliczeniowych była szóstą najlepiej sprzedającą się książką, wyprzedziły ją tylko Sodoma, taka książka mocno promowana o kościele, biografia O.S.T.R.’a, Blanka Lipińska, Remigiusz Mróz i tam jeszcze jakiś szwedzki kryminał. To jest bardzo dobry wynik, szczególnie że te okresy rozliczeniowe to mniej więcej wyglądają tak, że tydzień mojej sprzedaży był porównywany do trzech tygodni sprzedaży innych książek, więc może w następnym okresie będę miał więcej. Ogólnie jeszcze nie wiemy ile się sprzedało, natomiast z drukarni poszło jakieś kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy.
To jest bardzo dużo.
Są ludzie, którzy oczywiście mają znacznie więcej, właśnie te Remigiusze Mrozy, czy tam Szczepan Twardoch, czy tego typu postacie, uznani literaci. Oni sprzedają po sto tysięcy albo i więcej, natomiast ja jestem z siebie bardzo zadowolony pod tym względem, że jestem debiutantem. Z tymi ludźmi, którzy naprawdę są poczytni, na przykład było tak, że dopiero ich piąta czy tam szósta książka tak zaskoczyła, a te pierwsze pięć jest nieznanych. Według wydawnictwa to ogromny sukces jak na debiut i gatunek powieści.
A to nie jest tak, że ty już miałeś taką mocną fanbazę w internecie i to był debiut, ale nie debiut - ludzie wiedzieli, kim jesteś?
Tak, na pewno tak było, był wcześniej film Fanatyk, który też dużo osób znało, obejrzało go kilkaset tysięcy ludzi.
Tobie się ten film podobał?
Tak, bardzo mi się podobał film, zresztą współtworzyłem go. Na pewno to był mój atut, że miałem przed pierwszą książką 40 000 fanów na Facebooku, więc jak wrzuciłem info o preorderze, to w ciągu pierwszego dnia poszło 1000 egzemplarzy, bo to byli ludzie, którzy pisali do mnie od 1,5 roku: Ty, weź wydaj książkę, weź wydaj książkę, więc w tym sensie już dużą część promocji miałem zrobioną po prostu swoją ciężką pracą. Więc ten fanbase już na pewno istniał i to na pewno mi ułatwiło, ale też umożliwiło powstanie tej książki, bo to nie było tak, że napisałem książkę, czy jakiś konspekt i łaziłem po wydawnictwach, jak to kiedyś działało, tylko po prostu robiłem swoje i ludzie z wydawnictwa sami do mnie napisali na fanpage’u, trafili na jakiś mój tekst, zaczęli sprawdzać, jakie mam zasięgi, jak to potencjalnie się przekłada na wyniki rynkowe. I jak im wyszło, że jest spoko, to do mnie napisali, czy nie chcę wydać książki.
A ty nie miałeś ani chwili oporu?
Nie, nie, bo ja już wcześniej o tym myślałem. To w ogóle było tak, że wcześniej miałem przez chwilę propozycję, żeby napisać coś dla jakiegoś innego wydawnictwa… może nie wydawnictwa, a dużej firmy mediowej, korporacji, coś takiego, ale ta opcja nie wyszła w końcu, bo zwolnili faceta, z którym o tym rozmawiałem i temat ucichł. A ja miałem napisane ze 2-3 rozdziały i to sobie leżało i zajmowałem się innymi rzeczami, ale jak napisali do mnie ludzie z W.A.B., to już miałem co im wysłać, dopisałem tam jeszcze, wysłałem im i oni już to mogli rozesłać na kolegium redaktorskie. I w ciągu tygodnia już była decyzja, że piszemy - i podpisaliśmy umowę.
Myślisz, że to jest w jakimś stopniu przyszłość literatury? Pasty i tego typu sytuacje sieciowe?
Myślę, że to będzie coś nowego. Nie jest do końca tak, że ja jestem tutaj jakimś takim nowym fenomenem, bo było już sporo osób, które zaczynały w internecie, a przechodziły potem na papier. Ludzie typu Pokolenie Ikea czy Make Life Harder zostali po prostu wyłowieni. Wydaje mi się, że tym, co masz u mnie w miarę nowego jest to, że to wcześniej były takie rzeczy lifestyle’owe. Make Life Harder to jest dużo komentarzy, na przykład do bieżącej sytuacji politycznej, u mnie tego nie ma. Pokolenie Ikea mówi dużo o relacjach mężczyźni-kobiety, dlaczego się podrywają, dlaczego się kochają, o seksie itd - i u mnie też tego dużo nie ma. U mnie jest po prostu normalna opowieść.
A masz takie wrażenie, że dzisiaj, żeby odnieść literacki sukces, to musisz najpierw faktycznie mocno podziałać w sieci?
To pewnie też zależy trochę od twojej sytuacji. Ja jestem typem, który nie miał żadnych znajomości w takiej branży ogólnie szeroko pojętej, więc też nie mogę wykluczyć, że jakbym po prostu coś sobie napisał i potem łaził po wydawnictwach, to może by się udało. Jakby mój stary nie był fanatykiem wędkarstwa, tylko by był jakimś poetą, czy tam krytykiem teatralnym, czy kimś takim, no to może on też by tam to komuś podrzucił i by inaczej poszło. Ale dla mnie to była najlepsza opcja. I jeżeli miałbym coś komuś doradzić, kto chce pisać i wydać książki, to ja bym na pewno tak robił, bo ma to też inne zalety.
Po pierwsze - jak już piszesz i tym samym ćwiczysz, to już się samodoskonalisz. Po drugie - jak to wrzucasz do neta, już masz jakiś feedback od ludzi, wiesz, co klei, co nie klei, co ludziom podchodzi, jakie są słabe elementy, żeby już tego nie powtarzać i tak dalej. Zaczyna się budować fanbase i to jest też twoja karta przetargowa, jak zaczynasz gadać o wydaniu książki. Mnie udało mi się wynegocjować spoko warunki, bo mogłem powiedzieć: patrzcie, tu mamy 40 koła ludzi, którzy siedzą na tym fanpage’u, oczywiście nie każdy z nich na pewno tę książkę kupi, ale możecie zakładać, że np. 10 000 egzemplarzy to sprzedamy na pewno, czy tam zakładaliśmy, że 8 000 to jest takie minimum. Przy innych debiutach tak nie jest. Może też jakiś redaktor jeden czy drugi w wydawnictwie na podstawie swojej intuicji zawodowej oceniać, czy to zażre, czy nie zażre. Ja na pewno polecam pisanie do neta.
Ostatnie 3 lata to jest pasmo takich ciągłych zaskoczeń, że ja pierdolę, no nigdy nie sądziłem, że tak daleko to zajdzie, a jeszcze idzie dalej i dalej. Ja sobie po prostu pisałem do neta, na początku na chany. Niektórzy mieli bekę, część potem wypływała do normalnego internetu, tak jak to było z ojcem wędkarzem. Z kilkoma innymi pastami też tak było, że to czasami na wykop trafiło, na kwejka, ale potem mialem taki okres przez rok, czy dwa lata, że w ogóle nic nie pisałem, bo przestałem też wchodzić na chany. Pisałem mocno tak w okolicach 2013/2014, jak np. zrobiłem Fanatyka, a potem miałem przerwę aż do momentu jak do mnie przychodzi pewnego dnia koleżka, który wiedział, że ja piszę pasty i mówi: Ty, bo ja widziałem w necie ogłoszenie, że ciebie szuka jakiś tam filmowiec, że coś tam od ciebie chce. I to był Michał Tylka, czyli typek, który wyreżyserował Fanatyka. Myślałem, że to jest po prostu jakiś student, który chce nakręcić to jakąś kamerą z ręki z kolegami i koleżankami z roku.
A tutaj Rysiek Lubicz i Janusz Tracz.
No właśnie, nagle się okazuje, że po pierwsze, że to jest normalny typek, z osiągnięciami, więc tu już się poczułem wyróżniony. Potem nagle się okazuje, że do tego dochodzą ci wszyscy aktorzy: Marian Dziędziel, Piotr Cyrwus, Anna Radwan, tacy normalni, prawdziwi, a nie jacyś studenci, to znaczy studenci też byli i swoją drogą super wyszli, przede wszystkim Anon, czyli Mikołaj Kubacki, ale było też kilku innych. I potem, że to będzie leciało na Showmaxie, teraz nagle, że wychodzi książka, że mam te artykuły, jestem w TVN-ie, jest coś cały czas. Byłem na pierwszej stronie Wyborczej, jako zapowiedź, ale na stronie 14 byłem już normalnie. Rzeczywistość przekracza oczekiwania.
A ty na przykład dużo jeździsz tramwajami, autobusami albo dużo chodzisz bez słuchawek? Bo mam wrażenie, że tego typu historie najlepiej się wychwytuje chłonąc to, co złapiesz na mieście.
Właśnie mało.
Już Mercedes wjechał jak u Twardocha?
Nie, jeżdżę cały czas na rowerze, co też ostatnio parę razy opisywałem w pastach. Ale tak, masz rację, tylko gdzie indziej to może wychwytuję, w jakichś sklepach, czy na wyjazdach rowerowych. Przykład, który też tam podawałem, to była historia o psie i patologu i Paulinie, którą usłyszałem na basenie, jak jakieś 2 kobity siedziały obok w poczekalni i o tym gadały, że jedna chce psa wykopać.
A to słyszałem, że to u ciebie w bloku były takie okrzyki?
Tak, „Paulina” to u mnie pod blokiem ktoś krzyczał i z tą Pauliną to w ogóle były różne inne problemy, bo tam jacyś jej kochankowie się bili pod blokiem, Paulina to była taka femme fatale u mnie na osiedlu. Był taki tekst Paulina, kto Cię dyma, jak mnie ni ma. Dziwne rzeczy się dzieją z tą Pauliną.
(tak, w tym wpisie powyżej chodziło o wywiad dla newonce)
Chcesz wejść w literaturę na pełen etat? Umówmy się, jak ktoś sprzedaje kilkadziesiąt koła na wejściu, to jest to dobry początek.
Już wszedłem, bo piszę następną książkę.
Ale to nie jest twoja jedyna praca.
Zamierzam robić to i to, bo druga praca też przynosi mi sporo inspiracji; jeżdżenie w różne miejsca zawsze było dla mnie bardzo ważne. Mi się bardzo dobrze pisało siedząc na lotniskach, nie wiem dlaczego, tam po prostu jestem odcięty od innego świata, jeszcze zanim był ten roaming w Unii taki tani, to w ogóle nie było gdzie dzwonić ani nic. Jak się siedziało na lotnisku 6 godzin gdzieś, bo samolot spierdolił w Kopenhadze, czy tam w Berlinie, to siedziałem i sobie pisałem i słuchałem tych ludzi na lotniskach, wielu Polaków spotykałem. Więc zamierzam kontynuować to i to - nie wiem, czy bym takie obciążenie psychiczne wytrzymał, że wychodzi ta moja pierwsza książka i się nie spodoba ludziom to elo, jestem pozamiatany i co ja będę robił.
Ale wiesz - pójdziesz na przykład do pracy i nikt nie wie, że ty to ty.
No tak, ale jeżeli bym stawiał tylko na branżę literacką, to nie dostałbym pracy pod prawdziwym nazwiskiem, bo nikt mnie nie zna. Jestem jako Malcolm XD, więc tylko jako Malcolm XD mogę szukać pracy, a jeżeli Malcolm XD wydał chujową książkę, no to bym nie mógł tej pracy znaleźć. Ale to jest dla mnie śmieszne, że w normalnej pracy to ukrywam i po godzinach się zamieniam w takiego alternatywnego.
Nikt nie wie, że ty to Malcolm?
Wiesz co, mam kilku takich zaufanych ziomków, którzy wiedzą. Na pewno to nie jest powszechnie wiadoma, dostępna wiedza, że mój szef wie i wszyscy w biurze, tylko stosunkowo niedużo osób.
Powiedz mi jeszcze na koniec, co ty czytasz - albo kogo?
Wiesz co, ja niespecjalnie czytam literaturę piękną, lubię reportaże, lubię książki historyczne, nawet takie podchodzące książki naukowe. Teraz przeczytałem na przykład Wnuki Jozuego Pawła Smoleńskiego, to jest reportaż, pewnie jakoś tam miejscami fabularyzowany, żeby to się lepiej kleiło. Chociaż oczywiście od czasu do czasu też jakieś głośniejsze tytuły, no nie wiem - Króla Szczepana Twardocha czytałem, czy Ślepnąc od świateł, ale to są książki mainstreamowe. Teraz może to się trochę zmieni, bo mi z wydawnictwa dają dużo książek za darmo, więc je czytam. Teraz w ogóle W.A.B. mają złoty sezon, bo w topce Empiku mają chyba z 8 swoich książek na 40 pozycji, więc ludzie z wydawnictwa mówili, że takiej sytuacji to już kilka ładnych lat nie było.
Miałeś bardzo fajne recenzje.
Tak, to jest ciekawa sprawa, bo wiedzieliśmy z grubsza do tej pory, jaki miałem feedback od moich fanów na fanpage’u. Zastanawialiśmy się po pierwsze, jak ludzie zareagują na nową formę, czyli powieść, a nie krótką pastę, czy to w ogóle ich będzie interesowało, czy ich zasoby intelektualne są na tyle duże, by to przetrawić. I okazuje się, że są. Słusznie pokładałem wiarę w swoich czytelników, przebrnęli przez 250 stron i jeszcze im mało, dużo ludzi pisze, że powinno być dłuższe, albo że czekają na następną, więc zastanawialiśmy się, jaki będzie odbiór tej podstawowej bazy, internetowej.
Potem drugie pytanie było, jak to przyjmą tacy normalni ludzie, ktoś, kto idzie do Empiku, chce sobie kupić książkę, akurat bierze moją i jak mu ona podejdzie. A trzecie pytanie było o to, jak to odbierze tzw. środowisko literackie i tu sądziliśmy, że to pójdzie słabo, że jestem typkiem z neta, jakimś dzieciakiem, nie chodzę tam kurwa na jakieś memoriały do Klubu Księgarza w Warszawie. I albo zostanę przemilczany, albo zostanę zjechany, że to jest dziecinada i jakaś grafomania internetowa. Tę książkę dostało kilka osób, pisarzy, którzy pisali mi blurby, czyli te takie krótkie cytaty z tyłu książki, np. „o, super książka, zachęcam - Małgorzata Rozenek”. Akurat Małgorzata Rozenek nie pisała blurba, pisała Małgorzata Halber, Adam Leszczyński i typek od Krainy grzybów. Małgorzata Halber była jedną z pierwszych osób poza mną i wydawnictwem, którzy przeczytali tę książkę i ona napisała u siebie na Facebooku, że to jest zajebista rzecz i że jej jest strasznie przykro, bo ona wie, że środowisko literackie ją oleje, dlatego że nie jestem częścią tego środowiska, tylko typkiem z internetu, nie mam kontaktów i tak dalej. Ale potem, być może to dzięki niej, środowisko literackie się opamiętało. I potem Sylwia Chutnik napisała, był Meller, pani Sobolewska z Polityki i takie naprawdę uznane postacie w świecie literackim. Nie spodziewaliśmy się tego w ogóle.
Czasami jest tak, że wydawnictwo płaci koło czy dwa koła jakiemuś znanemu autorowi, żeby coś dobrego powiedział o danej książce. Tu tak nie było i jestem zajebiście wdzięczny tym ludziom, to było bardzo motywujące i naprawdę dla mnie dużo znaczyło.