Kilometr można przebiec po różnej nawierzchni, z różnych powodów, w różnych okolicznościach. Można oczywiście wielokrotnie, na przykład... 5000 razy. Tak, nie zablokował mi się klawisz z cyfrą 0. To będzie niezwykła opowieść o człowieku, o Pawle Żuku, który właśnie pokonał 5000 kilometrów. I przeżył.
Kilometr, co to dla nas jest. Niedługi spacerek, rzut kamieniem. Marszem 10 minut, truchtem 7, biegiem w tempie konwersacyjnym średnio ponad 5, w drugim zakresie na przykład dla mnie 4:30, w tempie startowym w okolicach 4:00, na rekord Świata w maratonie Eliuda Kipchoge poniżej 3:00, w rekordowym tempie dla profesjonalnego biegacza średniodystansowego szybciej niż 2:15.
Pierwsze pytanie, które narzuca się samo, gdy już ochłoniemy i jakoś wyobrazimy sobie niewyobrażalny bieg na 5000 km, jak odłożymy ten dystans na mapie Świata, to: po co?! Paweł Żuk, nasz główny bohater, już zna odpowiedź. Nie zdradziłem jeszcze najciekawszego, co wprowadzi kolejny zwrot akcji i zupełnie zmieni perspektywę. To nie był bieg z Warszawy do Damaszku i z powrotem, lecz w Atenach na wyznaczonej pętli o długości 1 km. Limit czasu: 60 dni. Liczba uczestników: garstka. Namiot w hali sportowej, własny support – u Pawła Natalia i z doskoku grupa biegowych kompanów, dieta, plan. Regularne kontroli wagi. Zderzenie z upiorną powtarzalnością, która w jednej chwili z sojusznika staje się największym wrogiem. Nienawidzisz tej prostej, tego samego widoku po lewej, gdy wybiegasz z hali, tego cholernego zakrętu. Deszcz, wiatr, słońce, chmury, burza, pioruny. Doświadczasz wszystkiego, ale jak w „Dniu Świstaka”, gdy ten pieprzony budzik znów dzwoni o 6:00, musisz go zmiażdżyć pięścią, pogruchotać co najmniej 50 razy w drodze do celu. Możesz spać ile i kiedy chcesz, możesz biec jak długo możesz, robić przerwy zgodnie z własnym harmonogramem, znasz limit na pokonanie morderczego dystansu. Musisz mieć plan. Paweł go miał. I cel. Wygrać. Nie udało się, był drugi. Niebywały, szalony sukces, który wymyka się hen daleko poza granice naszej wyobraźni.
***
Kilkanaście lat wcześniej w gabinecie lekarza po badaniach okresowych w pracy: „Panie Pawle, za panem przechodzony zawał serca. Wiedział pan o tym? Miał pan dużo szczęścia”. Paweł przypomina sobie, że rzeczywiście bolało, że musiał leżeć, skulić się, jakoś stłumić ten nieznany ból w piersiach. Po paru godzinach jakoś przeszło. Miał wtedy 29 lat i całe życie przed sobą. Wymknął się śmierci. Ale wtedy jeszcze nie biegał, za to nałogowo palił. Paweł już tak widocznie ma, jak coś robi, to na maksa.

Kontuzja to kolejne wyzwanie. Oswaja ból, przesuwa próg, wie, kiedy organizm zaczyna się buntować, a kiedy daje sygnał, że jest naprawdę niedobrze. W Grecji było podobnie. Pod kolanem bulwa, zablokowane kolano, przenikliwy ból. Zwolnił, ale nie stanął. Marsz, parcie naprzód, rehabilitacja w każdej wolnej chwili przestoju. Ze wszystkiego płynie jednak jakaś nauka. Warto robić badania okresowe.
***
Najszybsi biegacze górscy lecą przez spektakularne szlaki w Tatrach, Alpach, Dolomitach i nie pamiętają cudnych widoków na grani, w dolinie, na kolejnym szczycie. Kątem oka wychwytują wschód lub zachód słońca, w zależności od tego, jak długi pokonują dystans. Liczy się meta, ściganie, pokonanie danego odcinka trasy – od przepaku do przepaku – w założonym tempie. My amatorzy podziwiamy krajobrazy. Piękna natura to dla nas cały urok tej górskiej eskapady, czasem piękna wymówka, gdy dopada nas kryzys. Stajemy, napawamy się landszafcikiem, pękamy z dumy, że nad naszą fotą z Kasprowym w tle będą rozpływać się w zachwytach znajomi. Przeklęta kilometrowa pętla w Atenach to dla Pawła Żuka też po prostu trasa do pokonania. Jest jak wstawanie codziennie przez prawie dwa miesiące do biura. Też jest budzik, też jest za ciężka kołdra, też jest kawa, fizjologia, szybkie śniadanie, kanapki, mycie zębów i robota. Powtarzalna, czasem nudna, z tymi samymi ludźmi. Tylko u Pawła akurat dwumiesięczny bezpłatny urlop. Na co dzień zajmuje się sprzedażą części samochodowych. Jest liderem brygadzistą w dużej firmie. Rozumieją jego pasję do dalekiego, a raczej ultradługiego biegania. Czuje wsparcie, wartościowy bodziec.

***
2012 rok. Biegnij Warszawo. Wielka impreza, złota polska jesień, Paweł Żuk na starcie. Biegowy debiut przed czterdziestką. Całe 10 km pokonane w 55 minut. Waga blisko setki, myślał, że umrze. Przeżył wtedy, przeżył teraz dystans pięć setek razy dłuższy. Postanowił zrzucić balast i zacząć biegać na serio. Dwa miesiące później w Biegu Niepodległości wybiegał 48 minut. Najwięcej ważył 103 kg, najmniej ledwie 70, gdy kręcił życiówkę w maratonie (2:53:16). Aktualne miesięczne przebiegi są kosmiczne – 550-600 km. Grubo ponad stówka tygodniowo, a w każdym z nich co najmniej jeden maraton. Na twarzy zawsze uśmiech. Nawet przy sakramenckim wyczerpaniu to nie była, nie jest maska. Wiele ważnych rzeczy udało się w tej ucieczce do biegania przepracować. Paweł tego nie ukrywa. Papierosy rzucił z dnia na dzień. Palił 16 lat po prawie dwie ramki dziennie. Palił jak smok, teraz jak smok połyka kilometry. Też uzależnienie, ale lepsze.
***
Paweł Żuk 1 marca skończył 45 lat. Urodziny świętował w Atenach, kilka dni przed ostatecznym sukcesem. Najdłuższy w życiu dystans 5000 km pokonał w 49 dni, 6 godzin, 27 minut i 2 sekundy! Średnio biegł więc 100 km dziennie, zdarł do cna 4 pary butów na poduszkowej podeszwie, było więc co zdzierać. Szaleniec, biegacz, ale jakoś słowo „amator” tutaj nie pasuje. Po drodze ustanowił sporo rekordów Polski: na 1000 mil, na 2-, 3-, 4-, i 5 tysięcy kilometrów. Wielki szacunek. Codziennie kibicowały mu setki fanów biegania. Każdy z nas, bo byłem jednym z nich, wiedział, że to jak wyprawa na Księżyc, zdobycie ośmiotysięcznika zimą, przepłynięcie Atlantyku kajakiem – wariackie, szalone, ryzykowne, ale zarezerwowane dla niesamowitych bohaterów, którzy rozpalają naszą wyobraźnię. Paweł to biegacz przewrotny, bo z innej, a zarazem z naszej bajki. Nie zdziwcie się więc któregoś dnia na lokalnych zawodach, gdy zobaczycie Żuka na starcie. Potrafi biegać naprawdę szybko: 5 km poniżej 18 minut, dycha w 36. Umie biegać przez dobę, a nawet dwie po bieżni mechanicznej. Wybiera wyzwania nietuzinkowe, zarazem cholernie trudne. Biegowy oryginał. Przed rokiem w wywiadzie dla magazynu „ULTRA. Dalej niż maraton” tak odpowiadał Oli Belowskiej:
Nie lubisz sztampy, co?
Nie, nie. Dopóki mam możliwość zrobienia czegoś po raz pierwszy, to chcę to robić.
Tu cały wywiad, gdy 5000 km rok temu było tylko planem.
***
Jestem winny odpowiedź na kluczowe pytanie. 5000 km, po co?! Paweł odpowiada klasycznie. By poznać siebie, przesunąć granice własnych możliwości, sprawdzić głowę i organizm, przygotować się mentalnie i fizycznie do kolejnych wyzwań. Na przykład Stany Zjednoczone biegiem wzdłuż i wszerz. Jak Forrest, Forrest Gump. Taki właśnie jest Paweł, Paweł Żuk. Paul, Paul Beetle.
tekst: Marcin Rosłoń / Canal+ Sport, Kingrunner Ultra
