donGURALesko vel Giovanni Dziadzia to pod wieloma względami unikalny zawodnik na polskiej scenie, ale równość dyskografii to jeden z tych najważniejszych.
Poznaniak preferuje luźniejszy kalendarz wydawniczy, co daje efekty – rzadko serwuje zakalcowate przeciętniaki z kilkoma rodzynkami co roku lub częściej, za to częściej wypuszcza pełną sałatkę owocową co dwa, czasem trzy lata. Słabszy DGE to wciąż jeden z najlepszych raperów w Polsce; nigdy nie traci skilli, chociaż czasem potrafi się poślizgnąć na wodzie, którą zdarza mu się lać.
W wolnej chwili zajrzyjcie do pierwszej części naszego przeglądu albumowej (mixtape'y to osobny i wspaniały rozdział historii) dyskografii rapera tutaj, a tymczasem teraz wbijamy do czasów nowoczesnego szamańskiego Gurala. Druga część jego dyskografii pieczętuje ewolucję artysty, a kodeks wyniesiony z ulicy okazuje się dobrą podstawą do kalibracji etycznego kompasu na udręczoną współczesność.
Zaczynamy od chyba najmniej równej pozycji w katalogu DGE, albumu, który w równym stopniu składa się z niemożebnych bangerów, co i wymuszonych wypełniaczy. W uszy rzuca się produkcja, za którą odpowiadają m.in. Donatan, The Returners czy Tasty Beats – klasyczna, z ostro ciętymi samplami i truskulowymi breakami. Kto wie, może takie bity rozkojarzają gospodarza? Nie znaczy to jednak, że Projekt: jeden z życia moment to słaba płyta. Na ogromny plus wyróżniają się utwory takie jak Mogliśmy wszystko (definicja dobrego groove'u) i Kto sieje wiatr, zapowiadające nadchodzące przesunięcie akcentów tematycznych. Z drugiej strony jest np. Laj laj laj, gdzie dożynkowa gitara elektryczna i walczykowate flow Gurala składają się na dość niefortunną całość. Album ten jest ważnym punktem w historii rapera, ale chyba nie do końca najlepszym, delikatnie mówiąc.
Część publiki uważa ją za jedną ze słabszych płyt Gurala, ale Magnum Ignotum: Preludium ma sporo do zaoferowania, jeśli tylko zechce się zajrzeć pod powierzchnię. Czasem krążek grzęźnie na mieliznach egzaltacji i nadmiernie przestylizowanego języka, ale odbija dzięki strategicznej i służącej czemuś erudycji oraz jakości samego wywodu. DGE przywołuje tu egzorcyzmy zbiorowej duszy, swobodnie rzucając m.in. Wyspiańskim i Zimbardo Przywiązanie do detali, sensowne nawiązania literackie i malarskie, które nie służą tylko łamaniu języka i czczym popisom, wielokrotnie zawijane warstwy znaczeń, udane metafory... Dziadzior odkrywa tutaj swoją najbardziej poetycką twarz. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie próbował rozładowywać ciężaru numerami takimi jak np. Za Legalizacjom z digi dubowym bitem SoDrumatica. Zresztą niemal cała produkcja dostosowuje się do atmosfery kreowanej przez rapera; Magnum Ignotum to po prostu jedno z najpełniejszych wydawnictw samego zainteresowanego, gdyż jest plastyczną podróżą przez możliwości języka i twórczy potencjał skarbca kulturowego.
Dom otwartych drzwi to najostrzejsza i aktualna jak nigdy krytyka społeczna, z ledwie kilkoma słabszymi momentami. Mimo wszystko to najbardziej żarliwa propozycja Gurala, zostawiająca z poprzedniej płyty zamiłowanie do głębi, jednocześnie porzucająca nadmierne wodolejstwo. Parę słów czy Poczekaj moment to te rzadkie i wspaniałe chwile, kiedy polski hip-hop realizuje swój rewolucyjny potencjał. Można się było pozbyć lżejszych bądź rozmemłanych kawałków (np. humorystyczny O kruca i odrobinę pustawy Modern Talking), ale te funkcjonują na zasadzie kontrastu – choć nie zawsze do końca udanego. Niemniej to jedna z najlepszych płyt poznańskiego MC, na której dodatkowo błysnął producencko rewelacyjny Tailor Cut. Jeśli chodzi o poszukiwania mitycznego przekazu w polskim rapie, wydawnictwo należy do klasyki.
Koncepty Gurala bywają ezoteryczne – spowite słowną mistyką, która ma świetny przekaz, ale czasem rozmyte w werbalnej mgle blantów i spirytualizmu. Na tegorocznych Latających rybach raper nie rezygnuje ze słownego szamanizmu, ale tym razem jest ono dość czytelne. Pomaga konkretny pomysł podróży po świecie, ale i figura Watchera, która spaja główne motywy przewijające się przez album. Bywały już krążki o podobnym przewodnim pomyśle, ale zazwyczaj grzęzły w próżniackim widzeniu podróży dookoła globu jako zabawy, względnie ucieczki od problemów. donGURALesko obserwuje i zarazem się uczy, ale przede wszystkim jest słusznie zatroskany opłakanym stanem naszej planety i społeczeństw (chociaż zdarza mu się też potknąć o podróżnicze stereotypy i klisze). To ze wszech miar udany album i czołówka dorobku, z doskonałą produkcją (m.in. White House, The Returners, James Wantana czy Tailor Cut), do tego z jednym z najmądrzejszych kawałków, jakie kiedykolwiek nagrano o rozpadzie polskiego społeczeństwa (Turoń).