Słowo „niewiarygodne” jest jednym z bodaj najbardziej nadużywanych określeń do skomentowania czegoś zaskakującego, jednak w przypadku historii Mantiego Te'o zastosowanie go nie jest żadną przesadą. Dokument, który ukazał się niedawno na platformie Netflix, zabiera nas za kulisy jednej z najgłośniejszych i najdziwiniejszych afer, jakie amerykański sport kiedykolwiek widział.
Pojęcie catfishingu jest dziś dość powszechnie znane, m.in. za sprawą programu „Catfish” na MTV, ale gdyby kogoś ominęło, to krótkie wprowadzenie. W ten sposób określa się zachowanie w sieci polegające na tym, że dana osoba podszywa się pod kogoś innego, najczęściej po to, by uwieść kogoś albo zyskać finansową korzyść. Albo jedno i drugie.
Termin nabrał popularności na przestrzeni ostatniej dekady, więc gdy cała afera dotycząca Mantiego Te'o się rozgrywała, dopiero raczkował w zbiorowej świadomości. Właściwie można powiedzieć, że niejako na jej podstawie przebił się do mainstreamu, a przynajmniej w USA.
W Polsce historia byłego futbolisty uczelni Notre Dame nie jest zbyt znana, ale teraz można ją sobie przyswoić, a z pomocą przychodzi Netlflix. Od 16 sierpnia na platformie dostępny jest dwuczęściowy dokument z cyklu „Untold” zatytułowany u nas „Sportowe opowieści: Dziewczyna, która nie istniała”. I choć określenia typu „niebywałe” czy „niewiarygodne” są dość mocno wyświechtane (szczególnie w świecie sportu, a już na przykład podczas komentarzy dotyczących jakichś wybitnych zagrań), to w przypadku tej historii byłoby to nawet swego rodzaju niedopowiedzenie.
Uwaga, w dalszej części tekstu będą spoilery. Jeśli chcecie więc samemu obejrzeć serial i poznać historię Te'o, to przerwijcie czytanie w tym miejscu.
Wszystko w tej opowieści ma początek około 13 lat temu, choć apogeum nastąpiło na przełomie 2012 i 2013 roku. Pamiętam ten okres doskonale, bo po pierwsze, od dawna jestem wkręcony w amerykańskie sporty z naciskiem na futbol. Po drugie, Te'o zapowiadał się wówczas na czołowy talent zbliżającego się draftu NFL 2013, a po trzecie, zalew informacji, teorii spiskowych i memów, jakie wtedy opanowały media społecznościowe był wtedy ogromny.
Te'o był wówczas gwiazdą prestiżowego futbolowego programu uczelni Notre Dame i jesienią 2012 roku trzymały za niego kciuki całe Stany Zjednoczone. Zaczynał wtedy ostatni rok gry na uniwersytecie i przez wcześniejsze lata wyrósł na lidera obrony Fighting Irish. Grający na pozycji linebackera (druga linia obrony) Te'o był chwalnony za grę i wydawało się, że ma wszystko, by zrobić karierę w NFL. Pokazywał też wielkie umiejętności przywódcze i był liderem szatni, na co skauci zwracają szczególną uwagę. Jak się jednak okazało, niedługo później zawalił się cały jego świat.
12 września 2012 roku, niedługo po rozpoczęciu sezonu w futbolu akademickim, Te'o spotykały dwie tragedie właściwie w jednym momencie. Tego dnia z samego rana dostał wiadomość o tym, że po długiej chorobie zmarła jego babcia. Kilka godzin później odebrał telefon i dowiedział się, że nie żyje także jego dziewczyna, Lennay Kekua. Lider zespołu, skała i wiecznie uśmiechnięty zawodnik momentalnie się załamał. Jak sam opowiada w filmie, czuł, że zawalił się cały jego świat i miał ochotę krzyczeć. Z trudnem opanowywał nerwy, ale zupełnie stracił wewnętrzny kompas. I choć wydawało się, że będzie musiał przynajmniej na jakiś czas przerwać grę, ostatecznie wykorzystał obie tragedie jako motywację.
Te'o to człowiek niezwykle mocno wierzący. Jak sam mówi, wychowując się na Hawajach w polinezyjskiej, uduchowionej i usportowionej rodzinie, miał wpojone trzy wartości: faith, family, football – wiarę, rodzinę i futbol. Podwójną tragedię potraktował jako znak od Boga i uznał, że to dla niego test. Zagrał więc w kolejnym spotkaniu, a potem wydał oświadczenie, że nie zamierza opuszczać sezonu i że chce swoją grą honorować pamięć o babci oraz dziewczynie.
Ta historia zaczęła się układać jak rodem z ckliwego scenariusza. Te'o grał jak natchiony, a Notre Dame, mimo nie aż tak wielkich oczekiwań, wygrywała mecz za meczem. Nim kibice się obejrzeli, Fighting Irish mieli bilans bez ani jednej porażki i doszli do meczu decydującego o akademickim mistrzostwie. Mówiło się, że są „drużyną przeznaczenia” i nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że większość neutralnych kibiców trzymała za nich kciuki w starciu z Alabamą. Tym bardziej, że ta zmierzała po trzeci tytuł w cztery lata, a dominatorom rzadko kibicuje ktoś inni niż fani tych zespołów. Finał ostatecznie Notre Dame przegrała, ale i tak każdy zapamiętał historię tej ekipy i jej lidera.
Zaskakująca droga do meczu o tytuł i świetna forma Te'o sprawiły, że zawodnik został nominowany do nagrody Heismana, czyli MVP futbolu akademickiego. Swoje dokładał też ładunek emocjonalny, z jakim Te'o wychodził za każdym razem na boisko – owszem, on sam grał bardzo dobrze i był prawdziwym przywódcą swojego zespołu, jednak trzeba uczciwie przyznać, że gracze z jego pozycji rzadko liczą się w walce o tak prestiżowe trofea.
Ostatecznie na nominacji się skończyło. Nagrodę zgarnął Johnny Manziel, ale już sama becność w czołowej trójce notowania była dla Te'o wielkim sukcesem. Gdy jednak wszyscy emocjonowali się głosowaniem i odliczali dni do finału z Alabamą, w głowie zawodnika panował jeden wielki mętlik.
O wszystkim Te'o opowiada w dokumencie. To zresztą największa zaleta tej produkcji, bo w końcu poznajemy perspektywę zawodnika. Ale po kolei. Gracz Notre Dame ze wspomnianą Kekuą był związany na odległość. Poznali się za pośrednictwem mediów społecznościowych i sporo ich łączyło – pochodzili z polinezyjskich rodzin, byli mocno wierzący, pasjonowali się sportem – ale podczas gdy Te'o mieszkał w stanie Indiana, gdzie znajduje się uczelnia Notre Dame, Kekua studiowała na Stanfordzie, czyli w Kalifornii.
Znajomych Te'o nieco dziwił ten związek, ale ignorowali to – podobnie jak nietypowe zachowanie Lennay. Jeden z jego przyjaciół przed kamerami Netflixa mówi, że czuł wtedy, że ta dziewczyna musi mieć największego pecha na świecie. Te'o bowiem nigdy jej nawet nie widział. Za każdym razem, gdy oboje mieli się połączyć przez FaceTime czy Skype'a, dziewczynie nie działała kamera albo coś nagle jej wypadało. Co chwilę chorowała, działo się coś smutnego w jej życiu, przez co nie mogła akurat rozmawiać z Mantim albo padały inne wymówki.
Nie było w tym jednak żadnego przypadku. Lennay Kekua tak naprawdę powstała w umyśle Ronaiaha Tuiasosopo (który dziś jest po zmianie płci i identyfikuje się jak Naya – tak też występuje w dokumencie) i Te'o wcale nie był pierwszą jego ofiarą. Tuiasosopo stworzył postać tej dziewczyny, kradnąc zdjęcia z profilu swojej dalekiej znajomej i wypisywał jak Lennay do różnych studentów. Sposób działania miał prosty: udawał dziewczynę, flirtował z młodymi chłopakami, a gdy ci proponowali spotkanie, nagle kończył znajomość i blokował rozmówcę. I tak w kółko.
Absurdu całej relacji dodaje fakt, że... Te'o znał się z nim z dzieciństwa. Tuiasosopo sam zresztą też grał w futbol, ale porzucił sport, a potem, jak sam twierdzi, zagubił się. Uwodził z profilu Kekuy różnych mężczyzn, aż w końcu wybór padł na Te'o, a Tuiasosopo zadbał o to, by wszystko wyglądało jak najbardzej realnie.
Trzeba bowiem wiedzieć, że stworzył nie tylko postać Lennay, ale jej braci i innych bliskich, a także ustawił w jej profilu, że jest jej kuzynem. Lennay Kekua miała więc w znajomych Ronaiaha Tuiasosopo jako członka rodziny i powstała w ten sposób cała sieć. Nawet gdy Te'o rozpoczynał tę znajomość, pytał o Kekuę ich wspólnych znajomych z Facebooka, a ci potwierdzali, że z nią kiedyś rozmawiali. Za pomocą osób trzecich budwał wiarygodność Lennay i w końcu zaatakował. Mowa więc o skrajnie socjopatycznym zachowaniu.
Tuiasosopo ciągnłą intrygę z Te'o bardzo długo i jak sam przyznaje, z nikim wcześniej nie zaangażował się w znajomość do tego stopnia. Mimo że nie pokazał mu się nigdy w kamerze (a zdjęcia kradł), to potrafił tak manipulować swoim głosem, że w nagraniach na Messengerze faktycznie brzmiał jak kobieta. Te'o do dziś ma je zapisane i po samym głosie, naprawdę nie idzie się zorientować. Gdy jednak futbolista naciskał na spotkanie, musiał działać, dlatego najpierw zmyślił wypadek, a potem śmierć dziewczyny. Ale zanim ją uśmiercił, to grał na czas. Chociażby wątek o telefonie do rzekomo podłączonej do aparatury utrzymującej przy życiu Lennay to chyba najbardziej niszcząca psychikę akcja całego filmu.
O jego chorych motywach niech świadczy zresztą fakt, że o informacji poinformował Te'o... sam. Podając się za jej brata, z innego numeru telefonu, to właśnie on o poranku 12 września 2012 zadzwonił do zawodnika Notre Dame, by przekazać, że Lennay żyje. I choć w dokumencie Tuiasosopo mówił, że słysząc reakcję po drugiej stronie słuchawki pękło mu serce, to mimo wszystko z jego wypowiedzi przebija się mocniej ton, że sam odczuł ulgę. Ba, stwierdził, że wówczas myślał sobie, że Te'o jakoś to zniesie, jawnie sugerując, że to, co dla gracza Notre Dame było prawdziwym związkiem na odległość, on traktował jak czystą grę. Nawet zadzwonił do rodziców Te'o, najpierw udając męski, a potem kobiecy głos i opowiadając o całym zajściu.
Szambo wybiło po kilku miesiącach. Najpierw na trop tego, że nieżyjąca dziewczyna tak naprawdę nigdy nie istniała, wpadł portal Deadspin – do pewnego momentu coś na wzór amerykańskiego Weszło, gdzie szydera i opinie pod prąd były wszechobecne. Później pismo nosem zaczął przeczuwać sam Te'o i przekazał informację władzom uczelni. Jak zdradza, tuż przed galą wręczenia nagrody Heismana, odebrał bowiem telefon od... Lennay. Nagle kilka miesięcy po informacji o śmierci, dziewczyna miała się cudownie odnaleźć, a dzwoniący do niego Tuiasosopo tłumaczył się problemami osobistymi Kekuy, przez które „musiała na chwilę zniknąć” i liczył na odnowienie relacji. Kolejny jawny przykład zachowania socjopaty.
W tym momencie Te'o miał w głowie absolutną sieczkę. Podczas ceremonii pytano o to, jak grało mu się przez cały sezon z ciężkim sercem po śmierci babci i dziewczyny, a on odpowiadając, nawet nie był pewny, czy to drugie zdarzenie w ogóle miało miejsce. Przed finałem z Alabamą, wątpliwości miał jeszcze większe, bo w końcu Tuiasosopo... sam zadzwonił do niego z prywatnego numeru i zaczął przepraszać. Nie mówił za co, ale przepraszał i chwilę później się rozłączył. Już nigdy później się ze sobą nie kontaktowali.
W międzyczasie dwaj autorzy z Deadspin badali tropy i wszystko wskazywało na to, że żadna Lennay Kekua nigdy nie istniała. Jedyne wzmianki o niej pochodziły z informacji o jej rzekomej śmiecii padały w kontekście tragedii, jaka spotkała Te'o – jedyne ślady sprzed tej daty to fejkowe profile na Faceboou i Twitterze. Udało się jednak znaleźć im zarówno źródło, z jakiego ukradzione były zdjęcia, oraz dojść do tego, że za wszystkich stał Tuiasosopo. Gdy mieli wystarczające dowody, wrzucili artykuł, po którym nic w życiu Te'o nie było już takie samo.
Afera, która wtedy wybuchła, skręciła w różne strony. W moment pojawiły się teorie konspiracyjne. Powszechne były stwierdzenia, że Te'o sam maczył we wszystkim palce i stworzył całą historię, by wziąć ludzi na litość i podbić sobie popularność. Inni twierdzili, że w ten sposób Te'o miał ukrywać swój rzekomy homoseksualizm. Zawodnik tymczasem podkreślał, że padł ofiarą oszustwa zakrojonego na grubą skalę i socjopaty, który bawił się jego kosztem – szczególnie, że chodziło o cenionego wtedy gracza akademickiego, a więc kogoś, kto zaraz miał dołączyć do NFL i zarabiać miliony.
Tuiasosopo w trakcie dokumentu opowiada o wyrzutach sumienia. Mówi, że w tamtym okresie błądził i nie akceptował tego, kim jest. Okłamywał się sam przed sobą, że nie pociągają go inni mężczyźni, a postać Lennay Kekuy stworzył dlatego, że w ten sposób mógł dostać namiastkę takiej relacji. Tyle, że mężczyźni, z którymi się kontaktował, nie byli świadomi tego, że ta naprawdę nie rozmawiają z kobietą. Nawet dziś, gdy mówi o tym po latach, a jako Naya Tuiasosopo, żyjąc jako kobieta, w końcu wiedzie szczęśliwe życie, to nie widać tam wielkiego poczucia winy.
Najbardziej szkoda robi się Te'o. Owszem, jak to w mediach społecznościowych – zaraz po premierze filmu pojawiły się opinie, że znów bierze wszystkich na litość i się wybiela – ale widać, że on naprawdę w to wszystko wierzył.
Był bardzo naiwny, nie ma co do tego dwóch zdań. Igonorwał sygnały alarmowe, a zaangażowanie w związek z nieistniejącą Lennay tłumaczy tym, że choć jako futbolista był na kampusie wielbiony, tak naprawdę wiódł samotne życie. Wychowany na Hawajach chłopak trafił do Indiany, a z racji, że był gwiazdą drużyny futbolowej pokazywanej co sobotę w ogólnokrajowej telewizji, onieśmielał innych studentów oraz studentki. Związek na odległość był dla niego łatwiejszą drogą, a Kekua była niemal dla niego stworzona. Miała identyczne pochodzenie, wartości życiowe i potrafiła zrozumieć jego perspektywę jako sportowca. Słowem-kluczem jest tu jednak „stworzona”.
Te'o ostatecznie przez całą aferę stracił zarówno sportowo, jak i życiowo. Z gracza typowanego do wyboru w pierwszej rundzie draftu 2013, zsunął się do drugiej, co na dzień dobry oznacza w NFL zarobki o kilka milionów dolarów niższe. Absolwent Notre Dame wśród zawodowców był spalon jako potencjalny lider i to też była dla niego nowość. Jak osunąć się cień, gdy dopiero co nadawałeś ton w szatni? Przeddraftowe rozmowy z przedstawicielami ekip NFL dołożyły mu obaw, bo każdy zamiast o sport, pytał o catfishing i traktował go jak niedojrzałego emocjonalnie.
W dokumencie jego rodzice i on przyznają, że afera całkowicie go zmieniła. Wycofał się, stał się małomówny, nieufny wobec ludzi i kwestionował rzeczywistość. Przyznaje, że przez pierwsze trzy lata gry w NFL wychodził na boisko z poczuciem strachu, bo wiedział, że każde nieudane zagranie tylko zwiększy szyderę z niego i dostawał ataków paniki. Drętwiały mu stopy i dłonie, a głowa na boisku ciągle powtarzała: „tylko nie spieprz kolejnego zagrania, tylko nie spieprz kolejnego zagrania...”
W sumie Te'o spędził w lidze osiem lat. Nigdy nie spełnił tych oczekiwań, które pokładano w nim na uczelni, ale okazał się solidnym ligowcem. To jednak było mało jak na kogoś o tej skali talentu. Trudno nie stwierdzić, że na to wpływ miał przede wszystkim uraz psychiczny. I choć znajdzie się sporo głosów, że Te'o sam był sobie winny, to nie warto w tym miejscu obwiniać ofiary. Naya Tuiasosopo okazała się socjopatką i wykorzystała sławę Te'o, by – może nieświadomie, ale jednak – zniszczyć jego poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie i wykoleić dobrze zapowiadającą się karierę.
Amerykanie już komentują na fali tego dokumentu, że Te'o należą się dziś przeprosiny. Media (nie tylko społecznościowe) dołożyły wtedy sporo do tego, by zupełnie go zdeprymować. Zarzuty o to, że sam uknuł tę intrygę albo że miała ona przykrywać to, że niby jest gejem, padały wtedy regularnie, a film rzuca na cała sprawę nowe światło i niektórym po latach zrobiło się najzwyczajniej w świecie głupio. Memy o tym, że Te'o przechadza się po plaży, obejmując nieistniejącą sylwetkę albo rozmawia z pustym fotelem w mieszkaniu, to tylko kropla w morzu szyderstw, jakie na niego spadły.
To naprawdę ryjąca głowę historia i choć zdania nadal będą podzielone, to przynajmniej widać, że produkcja była dla samego poszkodowanego czymś w rodzaju terapeutycznego doznania. Jeśli dla Te'o rozprawienie się z przeszłością, już po zakończeniu gry w NFL, przyniesie taki efekt, to dobrze, że taki dokument powstał.
Komentarze 0