Marcelino, chleb i wino. Mocarstwowe plany w Bilbao, jeden z największych fachowców wraca do gry

Zobacz również:Zdecydowanie nie tak miał wyglądać ten moment. Aritz Aduriz kończy karierę
Valencia CF Trophy Parade In Valencia
Fot. Manuel Queimadelos Alonso/Getty Images

Nie ma międzynarodowej renomy Unai'a Emery'ego, dlatego nie doczekał się szansy zagranicą w dużym klubie, za to w kraju powiedzieliby, że jest nawet bardziej cenionym specjalistą. Marcelino Garcia Toral ma tę przypadłość, że zbliża się do statusu cudotwórcy, by później zapaść się pod ziemię po niefortunnym, kontrowersyjnym pożegnaniu. Zbudował wielkie projekty w Villarrealu i Valencii, ale zanim spełni marzenie o europejskiej karierze, podjął się próby przywrócenia blasku baskijskiemu Athletikowi. Tym samym Hiszpania zyskała nowego, poważnego gracza.

Zarzekał się, że jeżeli wróci do pracy, to najpewniej poza Hiszpanią, aby zbierać nowe doświadczenia kulturowe, językowe i warsztatowe. Czuł, że urósł do tego poziomu, aby czekać na oferty z Premier League czy Serie A. Mijały miesiące, a Marcelino miał dość czekania. Widział kolejkę bardziej uznanych przed sobą na czele z Mauricio Pochettino. A trener bez emocji i boiska to człowiek nieszczęśliwy. Dlatego gdy Athletic zadzwonił i przedstawił wizję zwolnienia Gaizki Garitano, menedżer z Asturii nie chciał więcej czekać. Teoretycznie schodzi z poprzedniej półki, ale w praktyce będzie miał baskijskiego giganta przywrócić na ten poziom.

Z miejsca możemy zakładać, że w grze o europejskie puchary pojawił się jeden gracz więcej. Raczej w poprzednich latach nie traktowaliśmy ekipy z San Mames serio w kontekście chociażby kwalifikacji do Ligi Europy. Nawet wtedy gdy punktowo dosięgała reszty stawki, brakowało przekonania, że to akurat oni wejdą do topowej siódemki ligi. Z Marcelino staje się niemal oczywiste, że zmienią się aspiracje Athletiku, a także ligowa hierarchia. Nie będzie już zgody na tak bezbarwne derby Kraju Basków, gdzie to Real Sociedad wyraźnie góruje i ustala, kto w regionie buduje poważniejszy projekt.

Z Marcelino jest tak, że gdy już tracił pracę, niekoniecznie chodziło o aspekty sportowe. Rezultaty zawsze robił ponad miarę, ale po jego rozstaniach pozostawał niesmak. W Villarrealu nie mogli zaakceptować, że mógł podłożyć mecz ostatniej kolejki, aby uratować ukochany Sporting Gijón przed spadkiem. W Valencii zasadniczo poczuli, że sprzeciwia się autonomii szefów oraz kwestionuje ich wybory – to jeszcze brzmi na dość logiczny argument, gdyby nie to, że znamy szczegółowo efekty pracy Petera Lima. Przeciwstawienie się mackom Jorge’a Mendesa oznaczało gilotynę. Na nic zdobycie Pucharu Króla, wejście do fazy pucharowej Ligi Mistrzów czy kolejne awanse z rzędu do Champions League. Rywalizacje jak równy z równym z Barceloną czy Realem Madryt też nie pomogły. Szkoleniowiec usłyszał, że nie wsłuchiwał się w głos szefów, którzy m.in. wygrany Puchar Hiszpanii kazali mu odpuścić. Tak doszło do jednego z najbardziej absurdalnych zwolnień w lidze hiszpańskiej.

Pewnie wybór Marcelino z urzędu będzie oznaczał poszukanie systemu 4-4-2 (z Williamsem oraz Villalibre w ataku?), transformację w drużynę bardziej bezpośrednią, bazującą na stabilnej defensywie oraz kontratakach. Już zatrudnienie Chacho Coudeta w Celcie Vigo pokazało, ile znaczy osoba szkoleniowca. Wcześniej Galisyjczycy bili się o utrzymanie i zmieniali trenerów jak rękawiczki, z Argentyńczykiem nagle zaczęli wykręcać liczbę punktów, która pozwoliłaby im grać nawet o Champions League. A najbardziej zawodzące wcześniej postaci niespodziewanie odpaliły jak na zawołanie. Szybko zaczęły się zachwyty nad „chachismo” i latynoskim, ofensywnym sznytem Celty. W Bilbao na swój sposób może być podobnie – filozofia Marcelino jest jedną z najbardziej charakterystycznych w rozgrywkach.

Praca nowego menedżera na San Mames zacznie się spektakularnie, bo zadebiutuje w lidze hiszpańskiej przeciwko Barcelonie Ronalda Koemana. Tydzień później w Superpucharze Hiszpanii zagra o finał z Realem Madryt, a przetnie to weekendowym spotkaniem z liderem rozgrywek Atletico Madryt. Zaczyna z wysokiego C. Jakby tego było mało, Barcelonę podejmie ponownie w lidze na zakończenie intensywnego stycznia, wszystko przez zamieszanie kalendarzowe z początku sezonu. Także na dzień dobry Asturyjczyk dostaje serię najtrudniejszych możliwych meczów, w których może udowodnić swoją wartość. I od razu zagra o wzniesienie pucharu, tylko z przeciwnikami najcięższego kalibru.

Mając w pamięci, jak koncertowo jego Valencia ograła Barcelonę w finale Copa del Rey, istnieje możliwy scenariusz powtórkowy. Wtedy jednak zyskała na efekcie wielomiesięcznej pracy rozpoczynanej od wgłębienia się w diety piłkarzy i zmienieniu ich podejścia do treningów począwszy od okresu przygotowawczego. Marcelino mógł zrobić wszystko po swojemu od samego startu. Teraz czasu jest niewiele, a przecież ten trener bazuje głównie na zbudowaniu automatyzmów. Dalszym celem będzie wygranie zaległego finału Pucharu Króla z Realem Sociedad - spodziewanego z kibicami jako święto regionalnego futbolu. Szefowie z San Mames nie mogli zaakceptować wizji, że taki historyczny finał, przekładany przecież za prośbą obu klubów, mógłby zostać poddany podobnie jak ostatnie derby Baskonii. Potrzeba było człowieka, który odważnie przekracza granice i nie boi się decydujących starć. Finałów nie rozgrywa, tylko je wygrywa.

Wyzwań przed Asturyjczykiem postawiono wiele. Ponadto Marcelino ma sięgnąć głębiej do Lezamy, lepiej zarządzać kadrą i w efekcie spróbować nawiązać do pucharowych czasów Marcelo Bielsy. Garitano pozostawił drużynę w połowie stawki – na równym dystansie do pucharów i spadku, więc Marcelino ma doprowadzić do tego, by Athletic na stałe zagościł w tej pierwszej grupie. To ma być daleko idąca zmiana wizerunku, bo jeśli ryba się psuje, to zwykle od głowy.

Jak w tej słynnej legendzie hiszpańskiej „Marcelino, chleb i wino”: trener z Villaviciosy zaczyna regularnie wykradać punkty, wywołuje tym coraz większe poruszenie, na końcu zostaje uznany za postać cudowną. Przecież tak to wyglądało już w Villarrealu, jeszcze lepiej w Valencii, a teraz z Athletikiem znów musi udowadniać swoją wartość. Marzyły mu się Paryż, Londyn albo Rzym, a do pracy wraca w kolebce hiszpańskiego futbolu, czyli Bilbao. I to powód do zbiorowej radości, że jeden z najlepszych trenerów Półwyspu Iberyjskiego, fachowiec niezwykle ceniony i gwarantujący wyniki, wraca do pracy na pełnych obrotach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.