Marcepan, który był jak BMW. Jak Marcelo startował z Krakowa do wielkiej piłki

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
marceloglowne155744068631.jpg
WLODZIMIERZ SIERAKOWSKI / 400mm.pl

Miał niewinny anielski uśmiech i koszykarski wyskok. Właściwie nie było szans, by trafił do Polski. Jacek Bednarz ściągnął go jednak do Wisły, ryzykując złość szefa. Brazylijski stoper, dla którego ekstraklasa była pierwszym europejskim przystankiem, jest o krok od finału Ligi Mistrzów.

Są prognozy, które w momencie wypowiadania brzmią realistycznie, ale nie wytrzymują próby czasu. Słowa, jakie wypowiedział Cleber, były obrońca Wisły, na łamach „Magazynu Futbol” zestarzały się jednak pięknie. - Wyobraź sobie, że chcesz jeździć BMW X6. Musisz wyłożyć kupę kasy, nie? Jak chcesz jeździć Skodą, zapłacisz 50 tysięcy. Marcelo dziś jest takim BMW X6. Wisła nie puści go za milion euro. Trzeba wyłożyć przynajmniej dwa-trzy. Ale jakaś Borussia lub Bayern w końcu za niego tyle zapłaci. Tak samo było z moim wielkim przyjacielem, Kubą Błaszczykowskim. Miał bardzo trudne dzieciństwo. Musiał być bardzo twardy, żeby przez to przebrnąć. I w końcu się wybił. Z Marcelo będzie podobnie. Obaj mają poukładane w głowie – mówił w 2010 roku.

Do tego, że kilku polskich byłych piłkarzy ekstraklasowych klubów, na czele z Robertem Lewandowskim, przebiło się do świata wielkiej piłki, już się przyzwyczailiśmy. Każde polskie dziecko wie też, że Paulinho kiedyś grał w ŁKS-ie, a później w Barcelonie. Dość niepostrzeżenie na aż tak wysoki poziom wszedł też Marcelo. Dziś ma 33 lata. Z Polski wyjechał dziesięć lat temu. Grał w PSV Eindhoven, Hannoverze 96, Besiktasie, cały czas stopniowo zbliżając się do spełnienia przepowiedni Clebera. Teraz z Olympique Lyon jest o jeden mecz od finału Ligi Mistrzów. A na drodze staje mu były napastnik Lecha Poznań, z którym już w polskich czasach toczył ciężkie boje.

marlewy.jpg
Eliza Budzicz / 400mm.pl

NOWOCZESNY STOPER

Chociaż są pokusy, by tworzyć analogie między historią jego i Paulinho, obie są zupełnie różne. Pomijając to, że mowa o Brazylijczykach, którzy przez polską ligę przebili się do wielkiego świata, punktów wspólnych jest wbrew pozorom niewiele. Wzlot pomocnika ŁKS-u na taki poziom praktycznie dla każdego, kto go poznał w Polsce, był szokiem. W przypadku stopera Lyonu nie brak ludzi, którzy twierdzą, że od razu widzieli jego możliwości.

- Wiadomo, jaki skauting ma PSV Eindhoven. Są tam ludzie, którzy mają dobre oko do piłkarzy. Oni byli jednak dopiero drugimi, którzy dostrzegli w nim naprawdę duży potencjał – uśmiecha się Andrzej Niedzielan, były napastnik Wisły. Pierwszym miał być naturalnie on.

- Od pierwszych treningów było widać, że to piłkarz z wielkim potencjałem. Nazwałbym go pierwszym kompletnym środkowym obrońcą z zagranicy w ekstraklasie. Miał wszystko. Siłę, szybkość, technikę, głowę, odpowiednią agresję, wyskok jak koszykarz. W tamtych czasach tak szybcy stoperzy nie byli jeszcze zbyt powszechnym zjawiskiem. A mało kto zwraca uwagę, że tak dynamiczni zawodnicy często mają bardzo dobry wyskok. Przy 190 centymetrach wzrostu dawało to zawodnika idealnie grającego głową, który dzięki temu strzelał też sporo goli. To było dla mnie jasne, że zrobi karierę. Nie trzymaliśmy się jakoś bardzo blisko, ale gdy kiedyś rozmawialiśmy, on też podkreślał, że Polska ma być dla niego trampoliną. Planował pograć dwa-trzy lata i wyjechać – opowiada były reprezentant Polski.

ZAUWAŻONY POTENCJAŁ

Zanim jednak skauci PSV i Niedzielan odkryli potencjał Marcelo, ktoś musiał go ściągnąć do Polski. A to był transfer, jakie praktycznie się nie zdarzają. Stoper, inaczej niż wielu Brazylijczyków, którzy przyjeżdżają do ekstraklasy, w ojczyźnie nie był jednym z wielu, lecz uchodził za talent. Mimo młodego wieku miał już za sobą debiut w Santosie, czyli jednym z największych klubów w kraju, którego najsłynniejszym wychowankiem jest Pele. Występował też w młodzieżowych reprezentacjach Brazylii. I to poprzez grę w tej drużynie zwróciła na niego uwagę Wisła.

Jacek Bednarz, który wówczas z ramienia właściciela Bogusława Cupiała był dyrektorem krakowskiego klubu, choć od razu docenił talent piłkarza, wiedział, że graczy z tej półki Wisła nie była w stanie ściągać nawet w najlepszych czasach. Tu doszło jednak do szczęśliwego zbiegu okoliczności.

ZACHWYT I ZWĄTPIENIE

Podczas mini turnieju w USA poznałem trenera brazylijskiej kadry U-21. Rozmawialiśmy o tym, jakiego profilu piłkarzy poszukuje Wisła. Stwierdził, że pokaże mi zdolnego 19-latka. Z jego rekomendacji zacząłem się interesować Marcelo – wspomina Bednarz. Pierwsze wrażenie było znakomite. - W wieku 19 lat grał w pierwszym składzie Santosu w Copa Libertadores. Zachwyciłem się. Widziałem, że to świetny piłkarz, którego brałbym w ciemno. Trener kadry U-21 Brazylii poznał mnie z agentem Marcelo. Właściwie od razu zacząłem rozmowę od tego, że nas nie stać. On powiedział mi jednak, że piłkarz będzie mógł rozwiązać kontrakt z winy klubu – opowiada.

To, co było szansą, było też jednak ryzykiem. Santos bowiem uważał, że podstaw do rozwiązania kontraktu nie ma i twierdził, że Marcelo jest jego zawodnikiem. Gdyby piłkarskie sądy przyznały mu rację, Wisła mogłaby mieć problemy prawne za to, że podpisała kontrakt z graczem innego klubu. A czasu na namysł nie było wiele. Negocjacje z piłkarzem i agentem trwały w późnych godzinach wieczornych. Strony doszły do porozumienia, ale podpisanie umowy wiązało się z perspektywy Wisły z dość sporymi — jak na polskie warunki — kosztami.

Bednarz podjął ryzyko i — nie mając czasu czekać na ostateczną zgodę Cupiała, przez którego przechodziły wszystkie ważne decyzje — sfinalizował transakcję. Gdyby Marcelo okazał się niewypałem albo co gorsza, nie mógł zostać uprawniony do gry, dyrektorowi mocno by się oberwało. - Musiałem faktycznie podjąć decyzję i wziąć odpowiedzialność na siebie. Nie robiłem tego jednak w ciemno. Gdy analizowałem jego sytuację kontraktową, uznałem, że faktycznie są podstawy do rozwiązania kontraktu. Gdybym się pomylił, Wisłę kosztowałoby to dużo pieniędzy i problemów dyscyplinarnych. W normalnych okolicznościach zawodnik tej klasy nie miał jednak prawa trafić do Polski – mówi Bednarz.

DRUGI OJCIEC

Pierwsza sprawa potoczyła się po jego myśli. Po podpisaniu kontraktu z Wisłą trzeba było przeprowadzić postępowanie w Brazylijskim Związku Piłki Nożnej. - Agent wraz z prawnikami wniósł o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Marcelo przebywał już wtedy w Polsce. W końcu mogliśmy go zatrudnić jako naszego piłkarza. Po tym, jak Marcelo zaczął grać i spisywać się świetnie, Cupiał był bardzo zadowolony. Mieliśmy satysfakcję, że taki zawodnik gra w Wiśle – podkreśla Bednarz.

Krakowianie mieli wtedy czołową parę stoperów w lidze, którą tworzyli Arkadiusz Głowacki i Cleber. Ten drugi stał się wkrótce kimś w rodzaju ojca dla młodszego rodaka. Ich zażyłość była do tego stopnia duża, że nawet lata później Lucas Guedes, syn Clebera, odwiedzał Marcelo w Turcji.

DEBIUT W ATAKU

Nowy piłkarz trafił w 2008 roku do zupełnie innej Wisły, niż ta, którą znamy z ostatnich lat. W czasach Macieja Skorży to był absolutnie czołowy zespół ligi. Krótko przed pozyskaniem Brazylijczyka pokonał Barcelonę Pepa Guardioli. Debiut Marcelo przypadł na mecz z Tottenhamem, w którym trener, goniąc wynik, wpuścił go w końcówce na środek ataku. Opinie co do pierwszego wrażenia, jakie stworzył, są podzielone. - Ja, szczerze powiedziawszy, po pierwszych treningach nie myślałem, że to piłkarz tego formatu – mówi Rafał Boguski. Doskonale jednak rozumie, z czego to wynikało. - Pierwszy raz wyjechał z rodzinnego kraju, musiał poznać kulturę, przyzwyczaić się do życia na innym kontynencie. Można było się spodziewać, że nie od razu pokaże wszystkie umiejętności – mówi pomocnik do dziś grający w Wiśle.

PŁYNNE WEJŚCIE

Zdaniem Niedzielana, Brazylijczykowi bardzo sprzyjała konfiguracja, jaką zastał w kadrze Białej Gwiazdy. - Cleber został jego opiekunem i aniołem stróżem. Opiekował się też nim bardzo doświadczony Mauro Cantoro. Trzymał się z Juniorem Diazem. Była w zespole wtedy spora grupa Polaków, ale też obcokrajowców hiszpańsko- i portugalskojęzycznych. On mało mówił wtedy po angielsku, więc gdyby nie było nikogo, kto mówiłby chociaż po hiszpańsku, byłoby mu zdecydowanie trudniej – twierdzi były napastnik.

Szybko zaczął jednak łapać kontakt także z resztą zespołu. - Po angielsku nieźle się porozumiewał i szybko się uczył. Łapał nawet polskie słowa. Po treningach spędzaliśmy razem czas. Gdy już dołączyła do niego jego żona, często przyjeżdżała po nas na treningi i odwozili mnie nawet do domu, bo nie miałem wtedy jeszcze prawa jazdy – mówi Sebastian Leszczak, wówczas młody piłkarz Wisły, a dziś z powodzeniem grający w ekstraklasie futsalu w barwach Cleareksu Chorzów.

PODWÓJNA NATURA

Piłkarze Wisły szybko przekonali się o podwójnej naturze Marcelo, którą dzisiaj zauważa się także we Francji. Na boisku sprawia wrażenie piłkarza grającego bardzo ostro, czasem wręcz aroganckiego i nieprzebierającego w środkach. Poza boiskiem dla każdego ma miły i ciepły uśmiech. - Wbrew pozorom, gdy wkomponował się w naszą drużynę, zaczął być w szatni całkiem głośny. Dużo mówił. Na treningach często iskrzyło między nim a innymi zawodnikami. Także mną. To zdecydowanie nie był tylko taki chłopak, który siedział cicho z boku i tylko obserwował – podkreśla Boguski.

Podobne wspomnienia ma Niedzielan. - To była drużyna z charakterem, pełna piłkarzy, którzy już coś osiągnęli, w której nikt nie odpuszczał. Miałem z nim starcia praktycznie codziennie. Nie było taryfy ulgowej. Wiele razy mówiliśmy do siebie cierpkie słowa, bo każdy chciał wygrać. Gdy jednak schodził do szatni, negatywne emocje opadały i znów przeistaczał się w człowieka z anielską twarzą – opowiada były atakujący krakowian.

- Na boisku faktycznie nie był uprzejmy, lecz twardo walczący, za to w szatni to był normalny, uśmiechnięty chłopak. Bardzo komunikatywny. Nie bał się nowych znajomości. Może dlatego złapaliśmy kontakt – mówi Leszczak. Ich relacja, choć już nie tak intensywna, jak w krakowskich czasach, utrzymuje się do dziś. - Co jakiś czas, gdy napiszę do niego, pytając, jak mu się wiedzie, zawsze odpisze. Fajnie, że pamięta o chłopakach z Polski. Nigdy nie jest tak, że nie ma z jego strony odzewu – zaznacza.

UKIERUNKOWANY NA POSTĘP

Już w pierwszym sezonie w Polsce Marcelo sięgnął po mistrzostwo Polski. Środkowy obrońca strzelił nawet zwycięskiego gola w meczu z Legią, który praktycznie przesądzał o tytule dla krakowian. - Byłoby pychą dzisiaj mówić, że wiedziałem, iż kiedyś będzie grał o finał Ligi Mistrzów, ale na pewno czułem po jego pierwszych meczach, że to zawodnik z bardzo dużym potencjałem – mówi Bednarz. Oprócz cech motorycznych, które podkreślają praktycznie wszyscy, miał coś jeszcze.

- Imponująca była rzecz kluczowa dla sportowca, czyli osobowość silnie ukierunkowana na sukces. Podejście, że to, co się robi, jest ważne. Brak lekceważenia obowiązków. Jego nie interesowało to, co miał w tamtym momencie, lecz to, by być lepszym w przyszłości. Tacy sportowcy nie narzekają, tylko są gotowi do poświęceń. Sami wywierają presję na trenerze, by pomógł im zrobić postęp. To dobrze oddziałuje na całe środowisko, w którym przebywają. „Marcepana”, jak nazwał go Patryk Małecki, od razu wszyscy polubili. Nie tylko za to, że był dobrym piłkarzem, ale też za to, że był pracowitym kolegą, który nie odpuszcza – podkreśla dyrektor.

FINANSOWY SUKCES

Drugi rok spędzony w Polsce był znacznie trudniejszy, bo Wisła przez pół roku musiała rozgrywać mecze domowe w Sosnowcu, a później na stadionie w Nowej Hucie. Mimo aż siedmiu goli Marcelo, w samej końcówce przegrała wtedy walkę o mistrzostwo Polski z Lechem prowadzonym przez Roberta Lewandowskiego. Nieuchronnie zaczął się zbliżać moment, w którym Brazylijczyk przestanie pomagać Wiśle sportowo, a zacznie finansowo. Porównanie Clebera do BMW i Skody już wtedy się sprawdziło. - Wisła poniosła z tytułu pozyskania go koszty na poziomie 300 tysięcy euro. Po dwóch latach zarobiła na nim ponad dziesięć razy więcej. Życzę każdemu, by tak się zwracały jego transfery – zaznacza Bednarz.

Wiśle jednak jeszcze przez wiele lat przychodziły przelewy z tytułu mechanizmu solidarnościowego UEFA, ponieważ Marcelo jeszcze kilkakrotnie zmieniał kluby za gotówkę, przechodząc z kraju do kraju. - Miał kilka bardzo dobrych sezonów w PSV, które zaowocowały wyjazdem do ligi niemieckiej. Wydawało się, że do Turcji pojechał już odcinać kupony. Tymczasem stamtąd przebił się do bardzo trudnego środowiska we Francji i się w nim odnajduje. Jest podstawowym zawodnikiem, a każdy widział przeciwko Manchesterowi City, jaki to dziś zawodnik – cieszy się były dyrektor Wisły.

ZWIĄZEK, KTÓRY PRZETRWAŁ

Związki z Polską na wyjeździe do Holandii się jednak nie skończyły. Ilekroć w ostatnich dziesięciu latach Marcelo rozmawiał z polskimi dziennikarzami, zawsze bardzo ciepło wypowiadał się o Wiśle. Gdy klub organizował akcję „Gwiazdy dla Białej gwiazdy”, z której dochód miał być przeznaczony na finansowe wsparcie klubu, Marcelo stanął na głowie, by stawić się w przerwie na mecze reprezentacji na charytatywnym spotkaniu w Krakowie i jeszcze zagrać w jednym zespołów. Aby uzyskać na to zgodę Hannoveru 96, w którym wtedy grał, musiał stoczyć ciężkie boje. Czuł jednak, że ma temu klubowi w – z jego perspektywy – dalekim kraju, coś do oddania.

- Może dlatego, że Wisła była jego pierwszym klubem w Europie i otworzyła mu drzwi do szerszego pokazania się w Europie, poczuł się z nią autentycznie związany – twierdzi Boguski. - Kiedy tu grał, drużyna była naprawdę mocna, na trybunach miała zawsze duże wsparcie kibiców. Miasto też mu się bardzo podobało. Wszystkie te elementy pewnie sprawiły, że dobrze wspomina ten czas – dodaje. W trakcie jednego z meczów Brazylijczykowi zdarzyło się nawet pocałować herb Wisły. Postępowaniem w kolejnych latach pokazał jednak, że ten gest nie był na pokaz. - Mam nadzieję, że będzie tu chciał jeszcze kiedyś wrócić – mówi Leszczak.

Nawet jeśli tak się nie stanie, losy tego piłkarza to jedna wielka historia sukcesu, jakie rzadko zdarzają się obcokrajowcom sprowadzanym do polskiej ligi. Z perspektywy klubu, ale też zawodnika. W jednym tylko Cleber przed dziesięcioma laty się pomylił. To nie Bayern zdecydował się wtedy wyłożyć za niego duże pieniądze. Możliwe, że po półfinale Ligi Mistrzów będzie tego żałował.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.