Jak dla mnie Matty Cash nie musi stroić się w zbroję husarską i wzruszać się na widok bociana, żeby grać w reprezentacji Polski. Skoro należy mu się obywatelstwo, to powinien je dostać. A skoro daje radę w najlepszej lidze świata, to znaczy, że to nie on powinien zabiegać o nas, tylko my o niego. W sobotę na Old Trafford nieprzypadkowo słychać było przyśpiewki o „polskim Cafu”. Żaden gracz kadry Paulo Sousy nie czuje roli wahadłowego tak dobrze jak on.
Nie ma sensu dyskutować o Jóźwiaku, Puchaczu, Płachecie, nawet o Frankowskim, który ostatnio świetnie zaczął sezon w Ligue 1. Cash w sobotę przeciwko Manchesterowi United kręcił Luke'iem Shawem. Znowu miałby imponującą asystę, gdyby nie pudło Matta Targetta. Jeśli magazyn „Match of the Day” w BBC analizę spotkania zaczyna od prawej strony Aston Villi i sympatycznego pana z numerem „2”, to znaczy, że nie biega tam pierwszy lepszy ogórek. Ostatnio strzelił gola Evertonowi i miał asystę przeciwko Chelsea. Teraz podbija Old Trafford. Wszystko w ciągu zaledwie tygodnia, gdy właśnie większość polskich kibiców orientuje się jak ten Cash wygląda.
Aston Villa też jest zdziwiona. Odejście Jacka Grealisha sprawiło, że zespół stał się bardziej wielowymiarowy. Nagle większa część ataków pochodzi z prawej strony, a Cash ma najwięcej przechwytów, odbiorów i celnych dośrodkowań w drużynie. Jest świetny zarówno w ofensywie, jak i w defensywie, cytując Adama Nawałkę. Poza tym podkreślmy jeszcze raz, że robi to w Premier League w momencie, gdy przeciętny polski piłkarz ma problem z pozytywną weryfikacją na boiskach Championship.
W tej chwili to w ogóle nie powinien być temat do dyskusji. Piłkarz, którego matka jest Polką w rozmowie z Canal+ jasno zadeklarował, że chce grać dla naszej kadry. Dokumenty potrzebne do uzyskania obywatelstwa kompletuje od kilku miesięcy, co potwierdził jego ojciec. Wszystko odbywa się w normalnym trybie, bez lawirowania byle szybciej i na skróty.
Już sam ten fakt pokazuje, że nie ma tu mowy o rozdawaniu paszportów na lewo i prawo. Facet stoi w tej samej kolejce, w której stoją też ogrodnik i hydraulik. Na jego szczęście sprawy toczą się na tyle sprawnie, że już za kilka tygodni może być do dyspozycji Paulo Sousy. Jeszcze tylko odbębnimy tradycyjną pogadankę o braku języka polskiego i będziemy mogli przejść do konkretów.
To oczywiste, że nie wszyscy przyjmą Casha z otwartymi ramionami. Oczywisty jest też fakt, że żarówka z napisem Polska zaświeciła mu się wtedy, gdy zobaczył, że prawa strona w reprezentacji Anglii to najbardziej oblegana pozycja świata. Skoro Trent-Alexander Arnold jest tam czwartym do pchania karuzeli, a Aaron Wan-Bissaka nawet jeszcze nie powąchał koszulki, to piłkarz Aston Villi też musiałby swoje w kolejce odstać. I to bez gwarancji, że kiedykolwiek doczłapie się na przód.
Nie jest niczym złym to, że ktoś chłodno analizuje swoją przyszłość. Cash nie musi co niedziela zajadać się schabowym z ziemniakami, żeby nagle poczuć wewnętrzną chęć reprezentowania kraju swoich przodków. Nie zdziwiłbym się, gdyby dopiero teraz w wieku 24 lat zgłębiał ich fascynującą historię opisaną przez Piotra Koźmińskiego na łamach Sportowych Faktów. Ma prawo zrobić to w każdej chwili i tak samo jest z wyborem reprezentacji.
Nie gryzie mnie ten przypadek. Dziwię się tylko, że świetny, ewidentnie wskakujący na falę wznoszącą piłkarz wyciąga do nas dłoń, a my jeszcze roztrząsamy co z tym zrobić. Nad czym tu się zastanawiać?