Jest silna, jest zielona i świetnie zna kodeks karny.
Trudno powiedzieć, jak traktować marvelowskie seriale. Czy to dźwignia ekspansji Disney+ na świecie, sposób na podtrzymanie ekscytacji wśród publiczności, czy faktyczny suplement całego uniwersum (czy tam multiwersum), który pozwala opowiadać poszczególne historie w bardziej zniuansowany sposób. Dotychczasowe efekty streamingowej ofensywy MCU są, hmmm, różne. WandaVision w ambitny sposób bawiło się konwencjami, by ostatecznie skonstruować skomplikowany dramat psychologiczny. Przypominający mocno w swojej konstrukcji Doktora Who, Loki był łamiącą ograniczenia czasoprzestrzeni, porywającą przygodą. Hawkeye oraz Falcon i Zimowy Żołnierz z kolei sprawnie łączyły akcję, komedię oraz polityczne i szpiegowskie intrygi, ale raczej były kierowane do fanów TVN-owskiego Superkina. Moon Knight to już przypadek szczególny, w którym scenarzyści odjechali trochę zbyt dynamicznie i ostatecznie za daleko. Oscar Isaac, mimo bycia jednym z najciekawszych współczesnych aktorów, nie zdołał udźwignąć zadania sportretowania trzech różnych postaci okupujących to samo ciało. Żadna z nich nie jest atrakcyjnym protagonistą i łatwiej jest obdarzyć zainteresowaniem złola, w którego wcielił się rewelacyjny Ethan Hawke.
Premiera Mecenas She-Hulk była gorąco dyskutowana od dawna. Po pierwsze, wiele osób miało zastrzeżenia do efektów specjalnych – zwłaszcza zielonej skóry głównej bohaterki. Na chwilę obecną ciężko stwierdzić czy od tego czasu zostały one zmodyfikowane. W zestawieniu z bardzo komiksowych tonem i wyrazistym sznytem tej produkcji, ewentualne niedoróbki w tym aspekcie da się przełknąć. Mimo tego, ekranowy debiut Jennifer Walters – postaci ważnej dla historii marvelowskiego uniwersum – oraz powrót do świata powiązanego z Hulkiem i Brucem Bannerem budziły sporą ekscytację. Ostatni pełny metraż o naukowcu skażonym promieniowaniem gamma mogliśmy obejrzeć w 2008 roku, gdy ludzką twarzą zielonego mięśniaka był Edward Norton. Potem Hulk, za pośrednictwem Marka Ruffalo, figurował na drugim lub trzecim planie przygód Avengersów, a można się kłócić, że i tak często był bohaterem najciekawszych emocjonalnie wątków przedstawianych w całym MCU.
Ale to nie o nim serial. Główną bohaterką jest jego kuzynka – utalentowana i dobrze się zapowiadająca prawniczka Jennifer Walters. Pierwszy odcinek to oczywiście okazja do odpowiedniej ekspozycji i zaprezentowania origin story nowej superbohaterki. To jest głupawe, jak zawsze w wypadku udziału promieniowania gamma. Od samego początku rysuje się jednak interesujący konflikt wewnętrzny – obdarzona wyjątkowymi mocami protagonistka nie chce poświęcać swojego życia na obronę swojej planety i całej galaktyki. Niemal zawsze mamy do czynienia z postaciami, które z łatwością akceptują fakt nabycia unikalnych zdolności i natychmiast wykształcają w sobie odpowiedni kręgosłup moralny. She-Hulk pod tym względem jest inna. Ale nie tylko to ją wyróżnia. Po raz pierwszy w MCU mamy też do czynienia z bohaterką, której kobiecość faktycznie ma znaczenie. Bo w wypadku Czarnej Wdowy i Kapitan Marvel bez problemu można sobie wyobrazić, że mogłyby być grane przez mężczyzn bez zbytniego lub nawet żadnego uszczerbku dla fabuły.
Walters ma jednak wieloletnie doświadczenie bycia zwykłą kobietą. Ma koleżanki, musi dbać o nienaganny wygląd w swojej pracy oraz mierzyć się z dyskryminacją ze względu na płeć w kompetetywnej branży. Włączenie wątku dramatu prawniczego zapowiada się niezwykle obiecująco. Przypomina o tym, że w MCU można się też zajmować mniejszymi sprawami. She-Hulk nie byłoby oczywiście bez Tatiany Maslany. I trzeba przyznać, że nieoczywisty wybór Kanadyjki do tej roli jawi się jako strzał w dziesiątkę. Aktorka bawi się tą konwencją, jest charyzmatyczna, przekonująca i wyjątkowo zabawna. Pilot pierwszego (zobaczymy czy jedynego) sezonu Mecenas She-Hulk, jak wiele produkcji osadzonych w świecie palestry, to okazja do przećwiczenia pisania ostrych jak brzytwa dialogów. I na razie wychodzi to nieźle. Ilość celnego sarkazmu dobrze kontrastuje z poważnymi wątkami dotyczącymi tożsamości oraz poszukiwaniu swojej powinności. Świeżo opublikowany na Disney+ odcinek kończy się mocnym, wybuchowym akcentem, który zapewne dobrze rozpędzi całą historię, której główny cel jest jeszcze niemożliwy do określenia z punktu widzenia odbiorcy. Ale sam kierunek wydaje się jak najbardziej trafiony. Jak wszystko pójdzie dobrze, She-Hulk zasłużenie może stać się najlepszą debiutantką czwartej fazy tego projektu.

Komentarze 0