Medal mistrzostw świata w sportach walki i to w czasie, gdy liczą się one do kwalifikacji olimpijskich, to zawsze duża sprawa. Szczególnie w judo, gdzie z pewnych względów wydaje się to trudniejsze, niż w innych dyscyplinach. Ta sztuka udała się właśnie Beacie Pacut-Kłoczko, a i inne nasze judoczki wracają z Taszkientu z bardzo dobrymi wynikami.
Powód, dla którego judo jest trudniejsze od innych olimpijskich sportów walki pod względem medalowym, jest dość prosty i chodzi tu o sposób rozgrywania repasaży. By otrzymać drugą w szansę, w zapasach czy taekwondo trzeba przegrać z późniejszym finalistą - niezależnie od tego, w której rundzie się to dzieje. Można więc trafić w 1/16 czy 1/8 finału na późniejszego mistrza bądź wicemistrza świata, a potem wygrać 1-2 walki „drugiej szansy” i w ten sposób dostać szansę walki o brązowy medal. Co więcej, przeciwnicy w walkach repasażowych często zależą od losowania, jakie miał finalista - może się więc okazać, że jako zawodnik rozstawiony miał je całkiem niezłe, przez co i droga jest łatwiejsza. Bardzo solidna reprezentacja Polski potrafi to wykorzystywać w zapasach - mimo że od lat nie mieliśmy żadnego dominatora, który zdobywałby medale seryjnie na światowych imprezach, to z igrzysk olimpijskich przywozimy krążek nieprzerwanie od 2008 roku.
POTWIERDZENIE MIEJSCA W CZOŁÓWCE
W judo jest nieco inaczej. Mimo że nie raz mieliśmy solidną reprezentację (chociażby na igrzyskach w Tokio), to do ostatnich medali musimy się cofnąć aż do igrzysk w Atlancie w 1996 roku - było to złoto Pawła Nastuli i srebro Anety Szczepańskiej. Solidność bowiem nie do końca wystarcza - w judo do ewentualnego repasażu potrzeba bowiem wejść do ćwierćfinału. Dopiero porażka w 1/4 finału (nieważne z kim) daje drugą szansę. To oznacza dwie rzeczy - po pierwsze, by w ogóle dać sobie szanse na repasaż, trzeba wygrać dwie lub trzy walki. Po drugie, co najmniej jedna z nich jest najczęściej z zawodnikiem wyżej notowanym - tylko rozstawienie zapewnia w teorii łatwiejszą ścieżkę, a do tego potrzeba regularnych miejsc w czołówce światowych imprez. W Atlancie Szczepańska była aktualną medalistką mistrzostw świata, z kolei Nastula kompletnym dominatorem, który nie przegrał walki od ponad dwóch lat.
Jak trudne potrafi być to zadanie pokazało nam Tokio. Nasza już aktualna medalistka mistrzostw świata Beata Pacut-Kłoczko (kategoria do 78 kilogramów) jechała do Japonii jako aktualna mistrzyni Europy, jednak w całym procesie kwalifikacyjnym nie nazbierała wystarczającej liczby punktów, by być rozstawiona. To sprawiło, że w 1/8 finału trafiła na późniejszą mistrzynię olimpijską Shori Hamadę - czołowa reprezentantka Japonii? W judo? Na igrzyskach w Japonii? Niewiele trudniejszych zadań jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. W zapasach dałoby to pewne repasaże, w judo - odpadnięcie z turnieju.
Na szczęście od tamtej pory Beata Pacut-Kłoczko prezentuje się na tyle dobrze, że na mistrzostwach świata udało jej się zdobyć rozstawienie, którego nie omieszkała wykorzystać. Przegrała dopiero w ćwierćfinale - z bardzo mocną Chinką Ma Zhenzhao, jednak dało jej to repasaże, które wykorzystała w znakomitym stylu pokonując Giorgię Stangherlin i Alinę Boehm. Pierwszy w karierze krążek z mistrzostw świata w pełni zasłużenie zawisł na jej szyi.
Mistrzostwo Europy, występ na igrzyskach i medali mistrzostw świata w ciągu nieco ponad roku świadczy o tym, że Beata potwierdziła swoje miejsce w światowej czołówce. W rankingu światowym zajmuje aktualnie piąte miejsce, co powinno jej dać rozstawienia w wielu kluczowych dla kwalifikacji przyszłorocznych imprezach. W nieopublikowanym jeszcze rankingu olimpijskim powinna być z kolei szósta - tutaj może się dużo zmienić, bo do igrzysk jeszcze bardzo daleka droga, ale takie wejście w ten okres na pewno nikomu nie przeszkadza.
CORAZ WYŻEJ W HIERARCHII
Tyczy się to również Angeliki Szymańskiej (do 63 kg). Jedna z najmłodszych zawodniczek w kadrze, która dopiero co zdobyła medale młodzieżowych i juniorskich imprez, także walczyła w Taszkiencie o medal, jednak ta sztuka jeszcze jej się nie udała. Zajęła jednak bardzo dobre piąte miejsce i w rankingu olimpijskim (jak wyżej - jeszcze nieopublikowanym, więc mogą tu zajść małe zmiany) powinna być na znakomitym czwartym miejscu. W światowym jest niżej, z racji tego że dopiero weszła na tak wysoki poziom seniorski, jednak w tym tempie rozstawienia na ważnych imprezach także będą kwestią czasu.
Kobieca reprezentacja jest siłą polskiego judo. Podczas jednej z walk anglojęzyczny komentator zaczął zresztą chwalić tę część naszej kadry, mówiąc że mamy w swoim składzie bardzo dużo talentu, który zaczyna wykazywać drugą najważniejszą, po talencie/potencjale, cechę - regularność. Im więcej takich wyników, im więcej pokazywania swoich niewątpliwie sporych możliwości, tym łatwiej będzie o rozstawienia, kolejne dobre wyniki czy chociażby kwalifikację olimpijską. Widać to w przypadku Pacut-Kłoczko czy Szymańskiej, ale siłą polskiej kadry zaczyna stawać się to, że nasze czołowe zawodniczki nie są same. Siódme miejsce w Taszkiencie zajęła Aleksandra Kaleta (do 52 kg), a mimo porażki w 1/16 finału bardzo dobrze zaprezentowała się zaledwie 20-letnia Katarzyna Sobierajska (do 70 kg) - pokonała bowiem swoją rówieśniczkę Ai Tsunodę, która całkowicie zdominowała rywalizację w jej roczniku w ostatnich latach, a odpadła dopiero przeciwko Michaeli Polleres - aktualnej wicemistrzyni olimpijskiej.
Z KIM DO PARYŻA?
Dzięki wynikom z MŚ, Pacut-Kłoczko, Szymańska, Kaleta i Sobierajska będą w rankingu olimpijskich na miejscach dających awans do Paryża - trzeba tutaj powtórzyć, że do zamknięcia rankingu jeszcze bardzo dużo czasu, a punkty z przyszłorocznych imprez będą się do niego liczyć bardziej, co oznacza, że nawet aktualne liderki mogą z tego rankingu jeszcze wypaść - jednak to nie zmienia faktu, że polskie judoczki wyraźnie zaznaczają swój potencjał - szczególnie że najstarsza z nich, Pacut-Kłoczko, ma 26 lat i dopiero wchodzi w najlepszy czas w swojej karierze, a co dopiero mówić o młodszych, dopiero wchodzących do seniorskiej kadry. Co więcej, nie tylko te cztery judoczki będą się liczyć w walce o kwalifikacje - liczymy jeszcze na olimpijkę z Tokio, Julię Kowalczyk, która w Taszkiencie nie miała najłatwiejszego losowania, olimpijkę z Rio, Arletę Podolak, która walcząc w wadze Kowalczyk daje nam podwójną szansę na kwalifikację, a w składzie na Taszkient była jeszcze 20-letnia Kinga Wolszczak, której potencjał dopiero poznamy - walcząc w pierwszej rundzie z Japonką Wakabą Tomitą miała w Taszkiencie nieco ograniczone możliwości.
Takich sukcesów nie mieli niestety panowie pod nieobecność naszego czołowego judoki, Piotra Kuczery. Żaden z nich nie dotarł do ćwierćfinału, jednak warto zauważyć, że Wiktor Mrówczyński jako jedyny przeszedł pierwszą rundę, co na ten moment daje mu wirtualną kwalifikację do Paryża. Miejmy nadzieję, że po pierwsze Kuczera wróci szybko, po drugie nasi judocy z Taszkientu lepiej wejdą w przyszły sezon, a po trzecie, że nasi juniorzy, którzy na mistrzostwach Europy i świata w swojej kategorii zdobyli w tym roku łącznie trzy medale, będą za chwilę wchodzić do seniorskiej reprezentacji - najlepiej w taki sposób, jak Szymańska i Sobierajska.
Po raz pierwszy od dawna do cyklu olimpijskiego przystępujemy w nieco innych nastrojach w przypadku naszej reprezentacji, w szczególności kobiecej. To już nie tylko zbiór solidnych zawodniczek i zawodników na międzynarodowym poziomie, którzy do sukcesu na światowej imprezie potrzebują sprzyjających okoliczności. Teraz nasze zawodniczki te sprzyjające okoliczności tworzą sobie same, talentem i regularnością. „Pilnuje” ich nowy trener reprezentacji kobiet Paweł Zagrodnik, który pierwszy sezon w tej roli zakończył znakomitym sukcesem. Wydaje się zresztą, że atmosfera w kadrze jest naprawdę bardzo dobra i nikt nie musi myśleć o tym, że związek rzuca mu kłody pod nogi, co miało miejsce chociażby w okolicach igrzysk w Tokio. W dodatku zarówno u pań, jak i panów, mamy młode talenty, zdolne do dużych rzeczy w przyszłości.
Co to oznacza w kontekście Paryża? Chociażby to, że idąc ławą zawsze łatwiej o sukcesy. A kto wie, czy Pacut-Kłoczko albo Szymańska nie pokuszą się ostatecznie o rozstawienie, co na samych igrzyskach znacząco by pomogło. Sam fakt, że Beata nie trafiłaby ponownie na faworytkę jeszcze przed ćwierćfinałem zrobiłby ogromną różnicę. Z kolei jest w tym jakaś symbolika, że Szymańską w klubie trenuje… Aneta Szczepańska, ostatnia polska medalistka olimpijska. Kto wie, czy Paryż nie będzie pięknym przełamaniem wieloletniej niemocy.
Komentarze 0