To projekt życia Francisa Forda Coppoli – reżysera m.in. Ojca chrzestnego i Czasu apokalipsy – który pracował nad nim przez… ponad 40 lat.
Czyli się udało. Francis Ford Coppola musiał czuć to, co po pierwszym pokazie Człowieka, który zabił Don Kichota czuł Terry Gilliam, współtwórca sukcesów trupy Monty Pythona. Co łączy tych dwóch reżyserów? I jeden, i drugi przez dekady pracowali nad projektami, które miały być najważniejszymi filmami w ich karierach. Niestety i Coppoli, i Gilliamowi los nie sprzyjał. Delikatnie mówiąc, bo jeśli robisz film parę dekad, po drodze zaliczasz huragan, który dewastuje plan i drenuje budżet, umiera ci jeden z głównych aktorów, a na finał, po kłótni z producentem, który nieomal doprowadza do zdjęcia filmu z afisza, dostajesz udaru mózgu, to trzeba mówić o fatum. A to właśnie historia Człowieka, który zabił Don Kichota Terry’ego Gilliama. Aha, jakby tego było mało, film okazał się klapą finansową. Chociaż Gilliam i tak pewnie cieszył się, że w ogóle powstał. Przecież przed jego premierą nakręcono już nawet dokument opowiadający o wszystkich perturbacjach na planie.
Apokalipsa na planie Czasu apokalipsy
Dla Francisa Forda Coppoli walka o to, żeby ukończyć film, nie jest nową sytuacją. Kiedy kręcił Czas apokalipsy, tajfun zniszczył mu plan, budżet przekroczono dwuipółkrotnie, a czas realizacji – pięciokrotnie. Coppola schudł na planie 50 kilogramów, zmagał się z atakami padaczki i pod koniec groził, że popełni samobójstwo. Jego aktorzy nie mieli się lepiej – Dennis Hopper zmagał się z uzależnieniem od kokainy, Martin Sheen nadużywał alkoholu i dostał ataku serca, a jakby tego było mało, Marlon Brando przyjechał na plan z ogromną nadwagą i cały czas zapominał tekstu. Efekt? Jeden z najlepszych filmów w historii kina.
Przy pracy nad Megalopolis los nie rzucał mu aż takich kłód pod nogi. Ale… i tak rzucał, dlatego kiedy kilka dni temu Francis Ford Coppola mógł w końcu pokazać film na zamkniętym pokazie w Los Angeles (na widowni zasiedli m.in. Nicolas Cage czy Spike Jonze), pewnie odetchnął z ulgą. W końcu nosił w sobie ten film przez ponad 40 lat.
Cyceron, Lucjusz Katylina, ale to sci-fi
To nie pomyłka. Pomysł na wysokobudżetowe, nawiązujące do czasów Juliusza Cezara science-fiction przyszedł mu do głowy na początku lat 80. Coppola był co prawda już po sukcesie dwóch pierwszych części Ojca chrzestnego, ale przy tym dalej dochodził do siebie, mając w pamięci piekło, jakim była realizacja Czasu apokalipsy. Pierwsza wersja scenariusza liczyła ponad 200 stron. Po latach przyznał zresztą, że większość zleceń, które przyjmował w latach 80. i 90., miała mu zapewnić budżet na realizację Megalopolis. A kręcił dużo – tylko przez te dwie dekady Francis Ford Coppola wyreżyserował 12 filmów, w tym Draculę i trzecią część Ojca chrzestnego.
Inspiracją był starożytny Rzym, a konkretnie tzw. spisek Katyliny. Lucjusz Katylina był znanym rzymskim opozycjonistą walczącym przeciwko Cyceronowi. Jego z kolei znacie z lekcji historii – wybitny mówca, człowiek, który położył podwaliny pod retorykę, konsul Rzymu. Na to ostatnie stanowisko chrapkę miał Katylina. Dlatego założył ruch oporu, który miał przejąć kontrolę nad Rzymem, ale przez zdradę jednego z generałów Cyceron dowiedział się o całej intrydze. Co zrobił? Sprokurował oratorski pojedynek w senacie, w którym rozłożył Katylinę na łopatki, ten zaś musiał uciec z Rzymu.
Francis Ford Coppola opowiadał w wywiadach, że owszem, czerpał z tradycji kina historycznego, zwłaszcza tego opisującego czasy starożytnego Rzymu – jak choćby nagrodzonego 11 Oscarami Ben Hura. Ale Megalopolis ma być osadzone we współczesności, w Nowym Rzymie, tytułowym megalopolis zbudowanym na wzór Nowego Jorku. Tu konflikt rozgorzeje pomiędzy burmistrzem, a architektem – wizjonerem. Ten pierwszy ma być przywiązany do ustalonego porządku, drugi chce patrzeć w przyszłość i proponuje kompletne przeobrażenie miasta. Burmistrz to współczesna wersja Cycerona, architekt – Katyliny. Na papierze wygląda to ryzykownie. Zbudowane z miksu starożytności z przyszłością uniwersum Megalopolis może okazać się zbyt osobnym światem, żeby przyciągnąć do kin ogromną publikę. A ta jest potrzebna, żeby kosztująca 120 milionów dolarów produkcja mogła chociaż się zwrócić.
Co w całej historii najważniejsze – Coppola pokrył cały budżet z własnej kieszeni. I jest to sytuacja absolutnie bezprecedensowa. Jeszcze nigdy w historii kina żaden blockbuster nie został sfinansowany wyłącznie przez reżysera. To daje mu ogromną wolność na planie, ale i rodzi poważne obawy co do jakości całego przedsięwzięcia. Nikt nie przeszkodził reżyserowi w oddaniu na ekran autorskiej wizji, a przecież może być tak, że przywiązany do Megalopolis Coppola zamknął się mentalnie w oblężonej twierdzy. To może być i ogromny sukces artystyczny, i katastrofa. Chyba dlatego czekanie na premierę jest tak ekscytujące.
Długa historia powstania Megalopolis
W latach 80. i 90. Francis Ford Coppola – podczas przerw pomiędzy realizacjami kolejnych tytułów – dłubał w scenariuszu, by wreszcie na początku XXI wieku zebrać obsadę i nakręcić fragment filmu, który miał przekonać potencjalnych inwestorów do włożenia pieniędzy w ten projekt. W głównych rolach obsadził dwie największe aktorskie gwiazdy tamtych lat: Kevina Spaceya (świeżo po Oscarze za American Beauty) i Russella Crowe’a (świeżo po Oscarze za Gladiatora). Tyle że nagle nastąpił 11 września 2001 roku i opowiadanie o walkach w imię przyszłości wielkiej, inspirowanej Nowym Jorkiem metropolii było zwyczajnie nie na miejscu. Produkcję wstrzymano, bo nikt nawet nie łudził się, że jakiekolwiek studio będzie zainteresowane tak ryzykownym tematem. Sam Coppola był załamany. Czuł, że film życia wymyka mu się z rąk. Do końca dekady kręcił już tylko rozczarowujące tytuły, kompletnie niepasujące do wielkości jego nazwiska (kto dzisiaj pamięta Twixt albo Młodość stulatka?), a po roku 2011 zupełnie zamilknął. Od tamtej pory nie wypuścił żadnego filmu.
A jednak osiem lat później, w roku 2019, ogłosił, że wraca do pomysłu Megalopolis. Tym razem w roli głównej miał pojawić się Jude Law. Po czym… wybuchła pandemia. To naprawdę musiało być fatum.
Jednak ponad 80-letni Francis Ford Coppola postawił wszystko na jedną kartę. Nie tylko nie porzucił projektu, ale w roku 2021 ogłosił, że ma wstępnie – co ważne w tym przypadku – dogadaną kolejną obsadę. W rolach głównych Oscara Isaac i Forest Whitaker, a na drugim planie Zendaya, Cate Blanchett i James Caan. Tyle że dalej poszukiwał pieniędzy, a jego aktorzy mieli napięte grafiki. A bez pewnego budżetu nie ma podpisanych umów. Dlatego gwiazdy z czasem zaczęły się wykruszać: najpierw Isaac, potem Zendaya, Blanchett… I sędziwy James Caan, który zmarł, nie doczekując ostatecznych negocjacji.
Co na to Coppola? W roku 2022 ogłosił, że sfinansuje Megalopolis z własnej kieszeni. Nic dziwnego – łatające pandemiczne dziury w budżetach studia filmowe nie były zainteresowane produkcją tak kosztowną i ryzykowną jednocześnie. Reżyser sprzedał własne kalifornijskie winnice – jak sam kiedyś powiedział, zarobił na nich więcej niż na jakimkolwiek filmie – i praktycznie wydrenował się z innych oszczędności. Wszystko po to, by powstało Megalopolis. Ostatecznie skompletował też obsadę: architektem Caesarem został Adam Driver, burmistrzem Cicero – Giancarlo Esposito, a oprócz nich w filmie zagrali też Nathalie Emmanuel (Missandei z Gry o Tron), znana z Białego Lotosu Aubrey Plaza czy Laurence Fishburne, matriksowy Morfeusz.
W styczniu ubiegłego roku magazyn The Hollywood Reporter donosił, że atmosfera na planie Megalopolis jest fatalna, dominuje chaos, a coraz bardziej odklejony Coppola zwalnia kolejnych ludzi – najpierw ekipę od efektów specjalnych, później scenografów. Reżyser i Adam Driver szybko zaprzeczyli tym rewelacjom. Ostatecznie film został ukończony, choć Coppola w swoim stylu przekroczył budżet i dalej nie znalazł dystrybutora. Mówi się, że Megalopolis może mieć swoją premierę na tegorocznym festiwalu w Cannes – o tym, czy tak się stanie, przekonamy się 11 kwietnia, kiedy do mediów trafi oficjalny program imprezy. Jeśli nie Cannes, to może wrześniowy festiwal w Wenecji? Raczej nie streamingi, których Francis Ford Coppola jest przeciwnikiem.
Spełniony sen wariata
Film jest wciągający, choć trudny, akcję trzeba śledzić bardzo uważnie. Szalone kino, nieco przypominające eksperymentalne filmy z lat 60. To tylko dwie z wielu opinii dziennikarzy, którzy widzieli już Megalopolis na pierwszym, zamkniętym pokazie w Los Angeles. Generalnie opinie są dość asekuranckie i… raczej pozytywne. Ten film aż kipi pomysłami łączącymi przeszłość z przyszłością; tworząc niezwykłą, przepiękną wizualnie bajkę – pisał krytyk serwisu Deadline, Mike Fleming jr. Wygląda na to, że Francis Ford Coppola udźwignął presję i jego dzieło życia nie okaże się zwariowanym wytworem wyobraźni faceta obłąkanego na punkcie nakręcenia największego filmu w historii. Czy faktycznie planem rządził chaos? Podobno prace nad Megalopolis były cały czas filmowane przez Mike’a Figgisa (Zostawić Las Vegas), który zmontuje z tego osobną produkcję dokumentalną.
Dziennikarze wyliczyli, że aby Coppola cokolwiek zarobił na Megalopolis, wpływy z pokazów musiałyby wynieść kilkaset milionów dolarów, bo przecież do wielkiego budżetu trzeba dołożyć też drugie tyle na promocję. To dużo. Bardzo dużo – wystarczy przypomnieć, że ostatni Indiana Jones zarobił z globalnych wyświetleń 383 miliony dolarów (choć przy ponad 300-milionowym łącznym budżecie), a i tak okazał się klapą. Tymczasem reżyser już zapowiada kolejny projekt. I mówi, że nie będzie to tania rzecz.
Możliwe, że od Megalopolis ciekawsza będzie historia jego powstania. Albo i nie. Ale na pewno to produkcja bez jakiegokolwiek odpowiednika w dziejach kina; najdroższy i najbardziej spektakularny film niezależny, jaki kiedykolwiek powstał. Dzieło szaleńca, który sprzedał wszystko, żeby spełnić marzenie. Nawet jeśli widownia nie dopisze, Coppola i tak już wygrał. W końcu udało mu się doprowadzić ponad 40-letni projekt do końca, chociaż nie wierzył w to absolutnie nikt.
Zobacz także:
Fantastyczne kino: TOP 20 najlepszych filmów sci-fi 2010-2022
Oscary coraz bliżej? Te 8 kultowych filmów nigdy nie dostało żadnej nominacji