Megan Thee Stallion właśnie wydała pierwszy album, a my namawiamy, żebyście koniecznie go sprawdzili

megangl.jpg

Jest ambitna, wyszczekana i diabelnie zdolna. Album Fever tylko potwierdza, że Megan to nie żadna efemeryda, a raperka z krwi i kości.

Wraz z początkiem 2019 roku postanowiliśmy zebrać kilka raperek, na które warto będzie zwrócić uwagę w nadchodzących 12. miesiącach. Na liście pojawiło się sześć ksyw - Saweetie, Rapsody, Oshun, Tommy Genesis, Quay Dash a także Megan Thee Stallion, która jak na razie wymiata najmocniej.

Choć jej muzyczna stylówa może przypominać choćby Lil Kim, to Stallion ma w sobie coś więcej. Warstwa liryczna to często zaczepno-obronne teksty – punche rzucane w kierunku haterów oraz linijki ociekające seksem. Raperka nie chce dać się ani zaszufladkować, ani podążać utartymi ścieżkami i kierować się wyłącznie tym, co aktualnie modne. Tworzy swój własny styl, który ma być fundamentem jej przyszłej kariery - pisaliśmy o Stalli sześć miesięcy temu. Poznaliśmy ją dzięki Stalli Freestyle, który wyskoczył nam gdzieś w instagramowym feedzie. Od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia ze sporym talentem i dużym potencjałem. Gdy pierwszy raz postanowiliśmy o niej napisać, była jeszcze częścią małej, nieznanej nikomu wytwórni, założonej przez byłego baseballistę. Teraz jest pierwszą kobietą, która zasiliła szeregi 300 Entertainment, gdzie dołączyła m.in. do Young Thuga, Famous Dexa czy Rejjiego Snowa. To niemałe osiągnięcie jak na raczkującą jeszcze artystkę, ale Megan ma nam sporo do zaoferowania.

Megan Thee Stallion udowadnia, że stereotypy w dzisiejszych czasach są warte tyle, co nic. Nawija lepiej niż większość męskiej sceny hip-hopowej, a pisania tekstów mógłby się od niej uczyć prawie każdy wschodzący raper. Liczba kobiet w rapie rośnie w tempie geometrycznym, co nas niezwykle cieszy. Nie byłoby to jednak możliwe bez jednostek, które udowadniają, że się da. Ba, nawet więcej - można odnieść spory sukces i zjadać wielu męskich nawijaczy. W tekstach Megan nie ma przypadku. To świadoma kobieta, która wie, co chce powiedzieć i pokazać światu. Emanuje swoją naturalną urodą, nie ukrywa się z seksem obecnym w wielu jej numerach, potrafi napisać lepszą braggę niż koledzy z wytwórni, a co najważniejsze - nie są to słowa bez pokrycia. Megan jest autentyczna, utalentowana, piękna i ma dobry warsztat.

Biorąc wszystkie te kwestie do kupy Stalli postanowiła w końcu wydać debiutancką płytę. Fever to 14 naprawdę dobrych kawałków o różnorodnej tematyce i stylistyce. Znajdziemy tam zarówno melanżowe bangery, numery łóżkowe, jak i pseudo-miłosne kawałki o tym, że Megan jest najlepszą kobietą, jaką kiedykolwiek można mieć. O skali Stalli świadczy chociażby częstotliwość, z jaką na zagranicznych portalach pojawiają się artykuły o niej. Kolejnym wyznacznikiem jest też to, że w pewnym momencie odsłuchu Fever usłyszymy legendarne Shut the fuck up i Play me some pimpin’, man - Juicy J od zawsze miał dobrego nosa do newcomersów.

Niedawno zarzucono jej używanie ghostwriterki, na co Stalli odpowiedziała tylko: Simon says: shut the fuck up. Później dziewczyna, która miała napisać jej linijki na numer z Juicy J-em, Wolf Tyla, sama przyznała, że nie pomagała w pisaniu tekstu, a jedynie była częścią projektu. Wygląda zatem na to, że hejterskie komentarze i domniemania póki co nie będą mieć na twórczynię Fever wpływu. I dobrze, bo to jedna z najjaśniej świecących wschodzących gwiazd kobiecego rapu - nie chcielibyśmy, żeby zbyt szybko się wypaliła.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.