Klapki, krótkie spodenki, domowe zacisze, ale zarazem kamień spadający z serca tysięcy kibiców Barcelony. Leo Messi ogłosił oficjalnie, że zostanie w Barcelonie, bo nie jest w stanie wpłacić klauzuli 700 milionów euro. Nie kryje, że zamierzał odejść i był oszukiwany przez prezydenta Bartomeu. Ale przynajmniej jeszcze jeden sezon spędzi na Camp Nou.
To było jak wyczekiwanie na wiadomość roku. Kibice odświeżający serwisy informacyjne, przesuwana domniemana godzina przemówienia, aż w końcu dostaliśmy przemówienie Leo Messiego. Trudno nazwać to wywiadem, bo w zasadzie odnosił się jedynie do kwestii, do jakich chciał. Ale przynajmniej rozwiał wątpliwości i zakończył tygodnie nerwówki w kontekście swojej przyszłości.
Zacznijmy od najważniejszych słów Argentyńczyka: „Przez długi czas w Barcelonie nie było żadnego projektu sportowego ani w zasadzie niczego. To ciągła żonglerka nazwiskami, a w miarę upływającego czasu tylko zakrywanie pojawiących się dziur. Zostaję w klubie, bo prezes powiedział mi, że jedynym sposobem na odejście jest zapłacenie klauzuli 700 milionów euro, a to niemożliwe. Innym sposobem byłoby pójście do sądu, ale nigdy nie stanąłbym w sądzie przeciwko Barcelonie, bo to klub mojego życia”.
I jedziemy dalej: „Powiedziałem klubowi, zwłaszcza prezydentowi, że chcę odejść. Powtarzałem mu to przez cały rok. Bartomeu zawsze odpowiadał, że pod koniec sezonu będę mógł zdecydować, czy chcę opuścić Barcę, czy zostać, ale ostatecznie nie dotrzymał słowa. Wysłanie przeze mnie burofaxa miało być oficjalnym potwierdzeniem intencji. Nadszedł czas, aby poszukać nowych wyzwań i nowego kierunku w karierze. Nie chciałem korzystać z opcjonalnego sezonu w karierze i chciałem odejść. Nie chodziło o to, aby narobić bałaganu ani wystąpić przeciwko klubowi. Po prostu chciałem, aby nabrało to oficjalnej mocy”.
Wnioski są proste – Messi zostaje jeszcze na sezon, a zapewne później pożegna się z Camp Nou. Ale przynajmniej w normalnych, zdrowszych okolicznościach. Przynajmniej w teorii w większej zgodzie, być może z kibicami, na pewno z należnym splendorem, a nie w atmosferze konfliktu. Nie ulega jednak wątpliwości, że ma dość współpracy z zarządem Bartomeu. To on uwierał go najmocniej w ostatnich latach. Zostanie jednak, bo nie zamierza się sądzić ani dociekać swoich praw. Nie po dwudziestu latach w stolicy Katalonii.
Kolejny raz publicznie strzela oskarżeniami do Bartomeu. Nie zamierza kryć tej niechęci. Wprost robi z niego kłamcę. Nie wiemy, co wydarzy się za kilka miesięcy, bo w futbolu to wieczność. Wszystko może wywrócić się do góry nogami, ale prędzej wygląda to na odwlekanie kryzysu w czasie. Trudno stwierdzić, że drużyna Ronalda Koemana jest gotowa na nowe rozgrywki. To nadal ekipa przegrywająca 2:8 z Bayernem Monachium, lecz z kilkoma stratami personalnymi. Na papierze jeszcze słabsza. Do wznowienia rozgrywek w przypadku Barcelony pozostało kilka tygodni, ale saga z Messim niewątpliwie wstrząsnęła Blaugraną i całkowicie zaburzyła przygotowania oraz plany transferowe.
Może być tak, że Messi rozkocha się w tym projekcie na nowo, ale raczej wróżylibyśmy, że frustracja wróci w najbliższych miesiącach, kiedy zobaczy, ile dzieli drużynę od najnowocześniejszych zespołów aspirujących do trofeów. Messi zaznaczył, że marzy o zakończeniu kariery w Barcelonie, ale równie mocno marzy o zdrowych warunkach pracy i walce o największe sukcesy. A tymczasem od lat spotyka na Camp Nou fuszerkę, kłamstwa i mydlenie oczu. Stąd tak odważna decyzja o chęci odejścia. Być może zatrzymał go ten kontrakt, być może łzy dzieci, które nie chciały tak nagle opuszczać domu. Motywów może być więcej, ale z pewnością Argentyńczyk nie zostanie w Barcelonie na własnych warunkach.
Jedyną nadzieją dla niego są jeszcze marcowe wybory prezydenckie, które może wygrać satysfakcjonujący go kandydat. Za nim być może poszłyby konkretne nazwiska – trenerskie, dyrektora sportowego, transferowe. Ale to odległe wizje, bo na razie trzeba przystąpić do nowego sezonu i poskładać rozbitą mentalnie drużynę. Być może jesteśmy świadkami ostatniego, historycznego sezonu Messiego na Camp Nou. A być może za kilka miesięcy rzeczywistość zaskoczy nas tak bardzo jak tego lata, gdy najspokojniejsze okno od dawna zamieniło się w istne tornado informacyjne.
Jak to w Barcelonie: na razie problem zamieciony pod dywan. Messi zostaje, można odetchnąć z ulgą, ale stolica Katalonii przyzwyczaiła, że problemy lubią wracać jak bumerang. To na razie przeniesienie konfliktu na inny termin niż rzeczywiste znalezienie porozumienia. Będziemy się przyglądać z uwagą każdej rozgrywce i każdemu gestowi Argentyńczyka. Bo jesteśmy zmieszani podobnie jak on w ostatnich miesiącach.