Oskarżając o zniesławienie Szymona Jadczaka, Czesław Michniewicz dał kolejne życie jego artykułowi i całemu tematowi korupcji. Tym samym sprawił, że sprawa procesu zyska znacznie większy rozgłos niż dyskusja o lewej obronie reprezentacji, pomyśle na Meksyk czy taktyce drużyny narodowej. Wiemy, że najpewniej sprawa nie zakończy się przed mistrzostwami świata w Katarze, a kiedy dojdzie do jej rozwiązania, Michniewicz wcale nie musi być już selekcjonerem reprezentacji. Co w praktyce oznacza to postępowanie i co można na nim ugrać?
Globalne marki coraz częściej zmieniają myślenie o zarządzaniu kryzysowym w myśl przekonania, że w internecie nic nie grzeje dłużej niż 48 godzin. Rzadziej układa się wielotygodniowe plany ratunkowe, a raczej myśli o konkretnym i szybkim gaszeniu pożaru, bo prawie każdy głośny temat lada chwila zostanie przykryty i wyparty przez następny. W świecie przebodźcowania i potrzeby ciągłej nowości uwaga internautów, niczym stado much, przenosi się na kolejne obiekty.
Podobnie było z materiałem dziennikarza śledczego Szymona Jadczaka zatytułowanym „Czesław Michniewicz, Lech Poznań i ustawione mecze w tle. 27 godzin rozmów z szefem piłkarskiej mafii”. Wywołał on burzę dyskusji w całym kraju i dał paliwo do debat społecznych. Kiedy jednak powoli był wyciszany, tracił na pierwotnej mocy, a sam autor przerzucił nieco uwagę na kolejną pracę reporterską o Tomaszu Lisie, zupełnie nowe życie dał mu selekcjoner reprezentacji Polski, oskarżając autora o zniesławienie. Sprawa jeszcze nie wylądowała w sądzie, ale tym razem ma się nie skończyć na słowach.
Można zrozumieć Czesława Michniewicza, że nie wytrzymywał ciągłych insynuacji, był zmęczony bronieniem się, a kolejne publikacje mogły dotykać jego rodzinę i bliskich, lecz jako selekcjoner reprezentacji w rzeczywistości tylko podgrzał sprawę. I na pięć miesięcy przed mundialem przekierował zainteresowanie opinii publicznej na tematy zupełnie niepiłkarskie, które będą wracać jak bumerang. Konfrontacja zawsze sprzeda się lepiej, niż merytoryczna rozmowa o futbolu. Być może Michniewicz, oprócz walki o swoje dobre imię, chciał zagrać na czas i dać sobie odrobinę komfortu, zasłaniając się procesem. Zamiast być ciągniętym za język, zawsze będzie mógł rzucić: „Sprawa jest w toku w sądzie, nie jestem upoważniony, aby o niej rozmawiać”. Chociaż jej jawność, o którą będzie walczył reporter Szymon Jadczak, jest kolejnym tematem, który nie da selekcjonerowi spokoju. W oczach kibiców jest to temat zero-jedynkowy: skoro nie ma nic do ukrycia, to nie powinien się obawiać.
Michniewicz nie pomógł sobie o tyle, że każda rozmowa o procesie będzie silnie nacechowana emocjonalnie i wywoływać większe wyobrażenia, niż rzeczywistość. Sąd, adwokaci i wyroki w ludzkiej świadomości zawsze nabierają dużych rozmiarów. To postępowanie karne (bo nie pozew) będzie towarzyszyć drużynie narodowej zarówno we wrześniu, jak i w okolicach mundialu w Katarze. I chociaż wracanie do tamtych czasów jest potrzebne i konieczne (o czym warto przeczytać), niekoniecznie musi być na rękę samej reprezentacji, by aż tyle rozmawiało się o przeszłości jej selekcjonera.
Co w praktyce wynika ze spotkania obu panów na drodze sądowej? Poprosiliśmy o uplastycznienie sytuacji kilku ekspertów w danej dziedzinie. Przede wszystkim Michniewicz nie pozywa Jadczaka, a oskarża go o zniesławienie. Będzie to tzw. proces prywatnoskargowy, w którym chodzi o interes prywatny osoby zniesławionej. Michniewicza będzie reprezentował bardzo ceniony specjalista Piotr Kruszyński, jeden z największych tuzów w kraju, lecz kojarzony z tego, że przed laty pracował również jako obrońca Fryzjera. O zasadności wyboru można i należy dyskutować, ale – znowu – nie przysparza to Michniewiczowi spokojniejszego życia.
Zwykle w procesie karnym oskarżony musi udowodnić, że jest niewinny. Tutaj to Jadczak musi pokazać, że wszystko, co napisał jest prawdą i wykazać twarde dowody na to, co powiedział i opublikował. Powinien też pokazać interes społeczny, aby naród dowiedział się o temacie, ale akurat z tym nie powinien mieć większego problemu, skoro mówimy o osobie publicznej. Jak już wspomniał Piotr Kruszyński: to walka o dobre imię Michniewicza, bo nie będą się domagać kary pozbawienia wolności, a w zdecydowanej większości takich przypadków zadośćuczynienie i tak jest przeznaczane na cele społeczne. Gdy chodzi o procesy tak znanych postaci, zwykle chcą pokazać, że chodzi głównie o prawdę, a nie pieniądze.
De facto Michniewicz odświeżył i rozgłośnił sprawę, która w kolejnych miesiącach będzie namnażać pytań i z każdym kolejnym epizodem przykrywać swoją mocą pozostałe tematy. Trener walczy o dobre imię, ale niekoniecznie gwarantuje spokój kadrze, co najlepiej pokazuje, że działania sądowe są jego prywatną inicjatywą, od której PZPN się odcina i nie będzie traktowany jako strona. Pewnie samej federacji też byłoby na rękę, aby nie rozdmuchiwać trudnej sprawy.
O ile sam artykuł zapewne był wnikliwie przeczytany przez prawników i skonsultowany z działem prawnym Wirtualnej Polski, bo to naturalna praktyka w przypadku takich publikacji, tak tematem poważniejszych dyskusji może być pozostała działalność Szymona Jadczaka. Może się na to przygotować, mając wskazany kierunek przez Kruszyńskiego, aczkolwiek pewne tweety, gdzie tej ostrożności nie było tak wiele jak w przypadku artykułu, mogą dać już więcej argumentów Michniewiczowi. Sprawa będzie ciągnęła się długo, biorąc pod uwagę, że akt oskarżenia nie został jeszcze stworzony ani złożony. Ale w rzeczywistości stronie wcale nie musi zależeć na czasie ani jak najszybszemu werdyktowi.
Sam proces może mieć naprawdę wiele wymiarów: skupienie na każdym słówku, subiektywne interpretacje każdego zwrotu i jego mocy, opinie językoznawców, powoływanie świadków, którzy powinni, ale niekoniecznie mogą chcieć rozmawiać. Sama sprawa stała się na tyle medialna, że będziemy do niej wracać z dużą regularnością. Procesem Michniewicz nie zamknie ust dziennikarzowi, nie wyrzuci tematu z nagłówków, a wręcz dolał jeszcze oliwy do ognia. Co najwyżej może osłabić moc przekazu Jadczaka, który w obliczu sprawy i badania nacechowania każdego zwrotu zapewne będzie musiał ważyć słowa w dyskusji publicznej. Proces może jednak dać kontynuację ważnej dziedzinie, którą się zajął.
Michniewicz zapowiadał, że temat jest dla niego zamknięty, ale w rzeczywistości dał mu kolejne życie i otworzył nowe rozdziały, do których Szymon Jadczak będzie chciał powracać. A zakładając, że Jadczak wygrałby sprawę, dodatkowo z urzędu opinia publiczna mogłaby potraktować trenera jako winnego, mimo że wyrok dotyczy tylko zniesławienia. Każdy znajdzie w tej sprawie coś dla siebie – tak jak dyskusję o tym, czy art. 212 Kodeksu Karnego powinien zniknąć z naszego prawa i czy kara więzienia za wypowiadane słowa jest w jakikolwiek sposób zasadna w dzisiejszych czasach.
Zakładamy, że oprócz samej walki o własne imię, selekcjoner reprezentacji chciał odrzucić temat na bok, zasłaniając się procesem, wysłać też sygnał ostrzegawczy do dziennikarzy poruszających go namiętnie i pokazać, że nie pozwoli ciągle celować we własnym kierunku. W rzeczywistości zagwarantował mu największe możliwe zainteresowanie. I chociaż sporo poczekamy na werdykty, to w tym samym czasie będą działać dwa sądy: ten prawa i ten opinii publicznej, który często wydaje własne wyroki i szuka sprawiedliwości. Czasem sama korzystna decyzja sądu nie musi oznaczać całkowitego wygrania sprawy.
Jose Mourinho swego czasu też ruszał do sądu, gdy Carlosa Boyero nazywał go „portugalskim nazistą”, by na końcu usłyszeć o charakterze metaforycznym wypowiedzi i przegrać sprawę. Chciał jednak wysłać sygnał ostrzegawczy każdemu, kto traktował go jak wroga. Tutaj mamy znacznie poważniejszą istotę, skoro w tle jest korupcja, selekcjoner reprezentacji i odkopywanie czasów, które wydawały się zamknięte. Czas pokaże, dokąd zaprowadzi ta sprawa, ale Michniewicz niekoniecznie wygrał nią spokój, ciszę i komfort przygotowań do najważniejszego turnieju życia. Wręcz przeciwnie, przy całym zamiłowaniu do taktyki sprawił, że każde kolejne pytanie o system gry czy obsadę pozycji traci swoją moc w obliczu całego klimatu wokół drużyny narodowej.